40:1?
Po wielu latach dyskusji, prezentowania projektów, prac legislacyjnych, zbliżamy się do szczęśliwego końca. Będziemy mieli w naszym regionie metropolię. Jeszcze nie wiadomo do końca czym będzie się zajmowała, ani nawet jak się będzie nazywała, ale jej powstanie jest już pewne. Przy niespotykanej w Polsce w ostatnich latach powszechnej zgodzie wszystkich głównych sił politycznych, samorządów i mieszkańców (no może nie tak do końca wszystkich – w konsultacjach brało udział zaledwie 12,5 tysiąca osób, a więc około 0,5% ogółu uprawnionych, a nie wszyscy też byli za), metropolia rodzi się na naszych oczach. Świetlana przyszłość przed nami. Czy aby na pewno?
Mamy w Polsce zwyczaj szukania cudownych rozwiązań naszych codziennych problemów. Wielu wydaje się, że wystarczy odkryć remedium (swoisty legendarny kamień filozoficzny), dzięki któremu wszyscy będziemy piękni, młodzi i bogaci. Kiedyś wydawała się nim demokracja i gospodarka wolnorynkowa. Potem wstąpienie do Unii Europejskiej. Ostatnio przejęcie przez państwo odpowiedzialności za wszystko co możliwe, w tym także za nas samych. Po latach okazuje się, że może i efekty wprowadzanych rozwiązań nie zawsze są najgorsze, ale z pewnością daleko gorsze od oczekiwań. A dla niektórych z nas przynoszą pogorszenie ich osobistej sytuacji. I wtedy zamiast zrozumieć, że takiego idealnego remedium po prostu nie ma, zaczynamy szukać kolejnego cudownego rozwiązania, przy okazji odsądzając od czci i wiary („komuniści i złodzieje”) tych, którzy wprowadzali poprzednie.
W skali regionalnej takim kamieniem filozoficznym od kilku lat jest metropolia. Wielu skutecznie się promowało ciągle o niej rozprawiając czyli goniąc króliczka. Teraz, gdy plany staną się rzeczywistością – króliczek zostanie złapany – nastąpi ogromne rozczarowanie. Dlaczego? Z kilku powodów.
Przede wszystkim w przypadku naszego regionu nie można mówić o metropolii. Taki układ urbanistyczny, w którym nie ma jednego dominującego miasta to po prostu aglomeracja lub konurbacja. Ustawa metropolitarna rzeczywiście bardzo by się przydała największym miastom w Polsce, które często mają problemy z otaczającymi je gminami. Istniejący w Polsce system podatkowy sprawia, że największymi beneficjentami udziału w podatku dochodowym od osób fizycznych (PIT) są podmiejskie sypialnie. To do budżetów tych gmin trafiają pieniądze osób, które w nich mieszkają, ale najczęściej pracują w centralnie położonym dużym mieście. Tym samym na barki miast spadają olbrzymie koszty związane z utrzymaniem infrastruktury koniecznej do zapewnienia funkcjonowania wszystkich znajdujących się w niej zakładów i instytucji, ale już dochody z PIT-u trafiają w inne miejsce. A przecież udziały w podatku dochodowym od osób fizycznych to najważniejsza część samorządowych dochodów budżetowych (ok. 30%). Nie zawsze podmiejskie gminy chcą w kosztach funkcjonowania miejskiej infrastruktury partycypować, a zmuszanie ich do tego nie zawsze jest skuteczne. Stąd ustawa metropolitarna porządkująca te kwestie bardzo by im się przydała. Ale zmiana wprowadzona przez PiS spowodowała, że uchwalona w obecnej kadencji parlamentu ustawa ich akurat nie dotyczy.
Problemy dotykające miasta wchodzące w skład naszej aglomeracji są zupełnie inne. Istnieje oczywiście wiele płaszczyzn współpracy między sąsiadującymi gminami, ale spraw, które mogą być rozwiązane na szczeblu całego regionu można policzyć na palcach jednej ręki. I to niekoniecznie w pełni sprawnej jeżeli chodzi o ilość palców. Zresztą przy każdej dyskusji, gdy w końcu dochodzono do katalogu zadań, którymi miałaby się zajmować nowa metropolitarna struktura (na początku oczywiście toczono zażarte boje o nazwę oraz strukturę i sposób wyboru władz), zawsze pojawiały się dwie pozycje: komunikacja i nieśmiertelna promocja. Następnie zapadała cisza, ewentualnie szermowano jakimiś ogólnikami w rodzaju rozwoju czy zagospodarowania przestrzennego, co ładnie brzmi, ale niewiele znaczy. I trudno się dziwić, ponieważ rzeczywiście trudno wymyślić coś, co mogłoby stanowić pole do współdziałania wszystkich podmiotów aglomeracji. A nawet jak się coś znajdzie, to najczęściej okazuje się, że albo zajmują się tym władze wojewódzkie, albo szukanie wspólnego rozwiązania mija się z celem, ponieważ pojedyncze miasta dobrze sobie z tym problemem radzą, albo można to zrobić bez konieczności tworzenia sformalizowanej i kosztownej struktury. Najlepszym przykładem jest wspólny zakup energii. Realizował to co prawda Górnośląski Związek Metropolitarny, ale nie wszyscy jego członkowie skorzystali z tej możliwości, a za to przyłączyły się gminy, które akurat członkami tego związku nie były. Jak widać było można. Przy okazji zresztą okazało się, że GZM przy tworzeniu którego padały dokładnie te same argumenty co teraz, nie ma się czym zajmować i umiera śmiercią naturalną.
Czy w takim razie nie powinniśmy do metropolii wchodzić? Wręcz przeciwnie. Powód dla które warto się w niej znaleźć jest jeden, ale za to bardzo ważny. Pieniądze. Ustawodawca uznał bowiem, że należy metropolię obdarować dodatkowymi środkami finansowymi – będzie to 5% wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych. W naszym przypadku rocznie to prawie 300 mln zł. Dlaczego władze centralne okazały się tak hojne? Logiki w tym żadnej nie ma. Do tej pory samorządy obarczane były nowymi zadaniami, za którymi nie szły środki finansowe. Teraz jest odwrotnie – nowych zadań nie ma, a kasa jest. Taki zapis znalazł się już w poprzedniej ustawie uchwalonej tuż przed wyborami. Platforma chciała w ten sposób kupić sobie poparcie mieszkańców większych miast ze skutkiem zresztą dość miernym. Widocznie PiS nie chce być gorszy. Nie pierwsze to i zapewne nie ostatnie absurdalne decyzje zapadające w naszym parlamencie. Ale jak dają, to grzech nie brać.
Na co pójdą te pieniądze. Część oczywiście na opłacenie kosztów nowej struktury administracyjnej. Zatrudnienie znajdzie paru przegranych samorządowców, być może radni (lub ich rodziny), których trzeba przekonać do poparcia miejskich włodarzy, a także partyjni żołnierze, którzy zapewniają większość na zebraniach wyborczych lokalnych kół partyjnych i na regionalnych konwencjach. Trudno, taka już nasza polska (i nie tylko polska) specyfika. Zresztą nie wszyscy oni są ludźmi skrajnie niekompetentnymi, a poza politycznymi nominatami trafiają się też czasami osoby całkowicie spoza układów. Część środków oczywiście pochłonie promocja, a w zasadzie autopromocja, metropolii. Mam nadzieję, że nikomu nie wpadnie do głowy robić to wśród jej mieszkańców, co kilka lat temu miało miejsce w przypadku samorządowych władz wojewódzkich. Oczywiście szkoda tych wszystkich zmarnowanych pieniędzy, ale jest nadzieja, że większość dodatkowych środków zostanie przeznaczona na komunikację. Dlaczego? Ano dlatego, że nie uda się uzgodnić żadnych innych wspólnych działań, a pieniądze wydać będzie trzeba. Tym samym być może poprawi się nieco jej funkcjonowanie (chociaż doświadczenia ostatnich lat wskazują, że trudno tu na zbyt dużo liczyć), albo też spadną bezpośrednie wpłaty śląskich i zagłębiowskich gmin do budżetu KZK GOP. Tym samym większe środki będą mogły być przeznaczone na nasze miejskie cele. W Sosnowcu byłoby to około 20 mln zł. To prawdopodobnie tyle, ile przez co najmniej kilkanaście lat będziemy musieli przeznaczać na spłatę budowy Zagłębiowskiego Centrum Sportowego. W razie ogólnokrajowego kryzysu gospodarczego pieniądze te mogą okazać się naszą prawdziwą tratwą ratunkową.
Jest jednak jeden problem. Okazało się bowiem, że Prezydent Arkadiusz Chęciński chce do uchwały akcesyjnej dopisać jeden warunek naszego wejścia do metropolii. Ma ona się nazywać Metropolią Górnośląsko-Zagłębiowską. Nazwa bardzo dobra i sam chciałbym, żeby ta nowa struktura miała taką nazwę. Tyle, że jak na razie żadna inna uchwała z pozostałych 40 miast przystępujących do metropolii, o takim warunku nie wspomina. Nie wprowadziły go nawet pozostałe miasta zagłębiowskie i nie słychać, żeby jakiś szczególny lobbing w tym kierunku był przez naszego Prezydenta prowadzony. Może się więc okazać, że szarża Arkadiusza Chęcińskiego zakończy się podobnym wynikiem jak próba utrącenia kandydatury Donalda Tuska przez Jarosława Kaczyńskiego w Brukseli. Tym bardziej, że o nazwie związku zadecyduje Rada Miejska Katowic, a ta nie ma żadnego powodu żeby ulegać szantażowi władz Sosnowca.
Dlaczego Arkadiusz Chęciński zdecydował się na tak ryzykowną grę? Odpowiedź jest prosta. Jak zawsze dla pijaru. Granie na nucie zagłębiowskiej odrębności jest stałym elementem jego marketingowego repertuaru. Oczywiście nasz Prezydent nie zamierza za zaproponowaną przez siebie nazwę umierać. Na posiedzeniu komisji zapewniał, że on sam z wnioskiem o rezygnację z tego warunku nie wystąpi. Zaraz jednak dodał, że mogą to jednak zrobić radni. I jestem pewien, że bez problemu znajdzie w swoim koalicyjnym klubie „Wspólnie dla Sosnowca” wielu chętnych. Przecież najpóźniej za półtora roku będą wybory samorządowe. Chętnych do startu z listy prezydenckiej będzie sporo. A to przecież Arkadiusz Chęciński będzie decydował kto i na którym miejscu się na niej znajdzie. Jeżeli więc katowicka szarża naszego Prezydenta zakończy się totalną klęską, z pewnością grupa radnych natychmiast zawnioskuje o zwołanie sesji nadzwyczajnej i zmianę kontrowersyjnej uchwały. A Arkadiusz Chęciński ogłosi, że chociaż się z tym wnioskiem nie zgadza, to przecież jest demokratą i musi się woli większości podporządkować. Show must go on.
Karol Winiarski