Kandydaci poszli w lud
15 stycznia Marszałek Szymon Hołownia ogłosił datę (a w zasadzie daty) wyborów prezydenckich. Odbędą się one 18 maja i 1 czerwca. Przy okazji okazało się, że interpretacja art. 228 Konstytucji Polskiej jest mocno rozszerzająca. Literalnie głosi on: „W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie może być skrócona kadencja Sejmu, przeprowadzane referendum ogólnokrajowe, nie mogą być przeprowadzane wybory do Sejmu, Senatu, organów samorządu terytorialnego oraz wybory Prezydenta Rzeczypospolitej, a kadencje tych organów ulegają odpowiedniemu przedłużeniu.” W ciągu prawie już trzydziestu lat obowiązywania Konstytucji stan nadzwyczajny wprowadzany był dwa razy – wyjątkowy na terenach pogranicza polsko-białoruskiego w 2022 oraz klęski żywiołowej na obszarach Polski południowo-zachodniej po ubiegłorocznej powodzi. I właśnie ten ostatni przypadek pokazał, że sformułowanie „przeprowadzenie wyborów” dotyczy nie samego głosowania, a całego okresu kampanii wyborczej. W praktyce wydłuża to okres możliwego przedłużenia kadencji organów władzy centralnej. Wystarczy z powodu lokalnego pożaru lasu czy przejścia trąby powietrznej ogłosić stan klęski żywiołowej (na trzydzieści dni) i możemy pożegnać się z wyborami przez najbliższe pół roku. A gdy zostanie ogłoszony stan wojenny na północnym i wschodnim pograniczu Polski z powodu zagrożenia rosyjskiego (bezterminowo), to nasi wybrańcy narodu będą rządzić dożywotnio.
Ogłoszenie dat wyborów prezydenckich zbiegło się z opublikowaniem kilku sondaży wskazujących na znaczący spadek poparcia dla Rafała Trzaskowskiego. W jednym z nich (Opinia24 dla RMF FM) ilość zamierzających głosować na Prezydenta Warszawy zmniejszyła się o prawie dziewięć punktów procentowych. I chociaż sam kandydat oraz inni politycy Koalicji Obywatelskiej (w tym Donald Tusk) zapewniali, że dokładnie taki scenariusz wypadków zakładali, to jednak skala zmiany z pewnością wzbudziła zaniepokojenie wśród sympatyków rządzącego ugrupowania. Tym bardziej, że w prowadzonych równoległe badaniach poparcia dla partii politycznych, Prawo i Sprawiedliwość dogoniło, a w niektórych nawet przegoniło, Koalicję Obywatelską.
Z pewnością spadek poparcia dla Rafała Trzaskowskiego spowodowany jest w jakimś stopniu zapowiedzią startu kilku nowych kandydatów po stronie lewicowej. Trudno jednak w sumie kilkuprocentowe poparcie dla Magdaleny Biejat i Adriana Zandberga obwiniać o spadek notowań wciąż głównego faworyta wyborów. Większe znaczenie może mieć strategia kampanii wyborczej przyjęta przez sztab Rafała Trzaskowskiego. Generalne założenie polega na przekonaniu, że przytłaczająca większość zwolenników obecnej koalicji, w tym wyborcy lewicy, zagłosują na niego w drugiej turze, aby tylko nie dopuścić do Pałacu Prezydenckiego Karola Nawrockiego. Kluczem do zwycięstwa jest natomiast przekonanie, a przynajmniej zneutralizowanie osób niezdecydowanych, którzy mogliby poprzeć kandydata Prawa i Sprawiedliwości albo przynajmniej zostać w domu.
Krytycy tej strategii wskazują na kluczową w obecnych czasach receptę na wygranie wyborów – mobilizację własnego elektoratu. To zapewniło zwycięstwo obecnej koalicji w wyborach parlamentarnych w 2023 roku. Radykalny skręt na prawo Rafała Trzaskowskiego może ich zdaniem doprowadzić do zniechęcenia znacznej części wyborców, którzy ponad roku głosowali za zmianą. Wycofanie się z obowiązkowości edukacji zdrowotnej, postulat cofnięcia świadczenia 800+ dla ukraińskich dzieci, których rodzice nie pracują (polskie oczywiście dostawałyby je dalej), opowieści o narodowym patriotyzmie, krytyka polityki klimatycznej UE, głoszenie konieczności podniesienia wydatków na obronność do 5% PKB, a nawet spotkanie z wyśmiewanym przez warszawską elitę i hołubionym przez Jacka Kurskiego Zenkiem Martyniukiem, zszokowało część dotychczasowych wyborców o bardziej lewicowym nastawieniu, którzy traktowali Prezydenta Warszawy jako swojego reprezentanta – „krew z krwi”.
Powszechnie uważa się, że wybory weryfikują wcześniejsze przewidywania i przyjęte strategie prowadzenia kampanii wyborczej. To tylko częściowo prawda. Nie dowiemy się przecież czy przyjęcie odmiennej strategii przyniosłoby lepsze efekty. Równie dobrze wynik mógłby być jeszcze gorszy. Jeżeli Rafał Trzaskowski przegra wybory, winą obarczeni zostaną jego sztabowcy. A przecież być może od początku jest on skazany na porażkę. Kandydat rządzącego ugrupowania w oczywisty sposób obwiniany jest o wszystkie porażki rządu, chociaż nie jest jego członkiem (inna sprawa, że jak na razie Trzaskowski nie robi nic, żeby choć w ograniczonym stopniu się od tej polityki zdystansować). A ponieważ rozczarowanie rządami obecnej koalicji narasta, to i poparcie dla głównego kandydata tego obozu musi spadać.
Najważniejsze znaczenie ma jednak osobowość Rafała Trzaskowskiego. Każda spersonalizowana kampania wyborcza wymaga odpowiednich predyspozycji psychologicznych od kandydatów. Trzeba być w naturalny sposób energicznym, zdecydowanym i kreatywnym. Rafał Trzaskowski posiada te cechy w bardzo ograniczonym zakresie. W ostatnich latach widać jego zadziwiający regres intelektualny. Nie jest to może coś wyjątkowego w polskiej polityce (raczej można uznać to za normę), ale też mało kto był uważany za przedstawiciela elity intelektualnej naszego narodu. Tymczasem od lat Rafał Trzaskowski nie sformułował żadnej myśli, która stałaby się przedmiotem publicznej dyskusji. Obecny Prezydent Warszawy w każdej swojej wypowiedzi, niezależnie od zadanego pytania, zaczyna od razu krytykować Prawo i Sprawiedliwość, a obecnie Karola Nawrockiego. Nie widać u niego żadnego pomysłu, żadnej kreatywnej myśli, a jeśli już okoliczności albo zadający pytania zmuszą go do prezentacji programu, ogranicza się do komunałów, które może wygłosić przeciętny obywatel naszego kraju. Rafał Trzaskowski jest po prostu niesamowicie nudny.
Cała nadzieja kandydata Koalicji Obywatelskiej w jego głównym rywalu. W przeciwieństwie do Rafała Trzaskowskiego, Karol Nawrocki mówi to co myśli, a nie to co powinien powiedzieć, żeby zaspokoić oczekiwania większości społeczeństwa. Nawet tam, gdzie można oczekiwać pewnego zniuansowania przedwyborczego przekazu (chociażby w kwestii aborcji), twardo głosi swoje poglądy nie przejmując się zbytnio oburzeniem większości mediów i wyborców. A ponieważ sondaże w dalszym ciągu wskazują na znaczące poparcie wyborców dla poluzowania przepisów antyaborcyjnych i to nawet w części prawicowego elektoratu, Rafał Trzaskowski grzeje temat. Nawrockiemu z pewnością nie można zarzucić koniunkturalizmu i warto docenić stałość poglądów. Tyle, że z punktu widzenia jego szans na wyborczy sukces mogą się one okazać politycznym samobójstwem. Katolickie państwo narodu polskiego nie wydaje się obecnie pomysłem mogącym zdobyć poparcie przeważającej części wyborców. Na dodatek mobilizacja twardego prawicowego elektoratu może spowodować podobny efekt po drugiej stronie ideologicznego spektrum naszego społeczeństwa. Co gorsza z punktu widzenia Prawa i Sprawiedliwości, Karol Nawrocki nie jest może tak bezpostaciowy jak jego rywal, ale tłumów nie porywa. I nawet coraz większa irytacja nieporadnością obecnej koalicji może nie wystarczyć do osiągnięcia wyborczego sukcesu.
Pozostali kandydaci nie uczestniczą w tej samej grze, co dwaj główni rywale. Dla Sławomira Mentzena celem jest kilkunastoprocentowe poparcie i miejsce na podium. Jeszcze do niedawna wydawało się to prawie pewne. Po zgłoszeniu chęci kandydowania przez Grzegorza Brauna, co oznacza rozpad Konfederacji, trzeci wynik w pierwszej turze stanął pod znakiem zapytania. A jeśli do wyborów stanie także Krzysztof Stanowski, to szanse Mentzena na dobry wynik mogą się okazać marzeniem ściętej głowy. Z pewnością nie zmartwi to Krzysztofa Bosaka, który sprytnie ustąpił miejsca Mentzenowi w wyścigu prezydenckim, ale w razie jego słabego wyniku wyborczego może stać się niekwestionowanym liderem Konfederatów.
O zwycięstwo nie walczy Szymon Hołownia. Nawet powtórzenie wyniku sprzed pięciu lat wydaje się całkowicie poza jego możliwościami. Gdyby jednak nie zdecydował się na start, mógłby już dziś zamknąć nie tylko projekt Trzeciej Drogi, ale i samej Polski 2050. Jeżeli jednak jego wynik będzie kompromitująco słaby, to i tak będzie to koniec jego kariery politycznej. Część polityków Polski 2050 zapewne zasili szeregi Koalicji Obywatelskiej, ale nie jest pewne czy to samo zrobi elektorat tego ugrupowania. A to może mieć kluczowe znaczenie w następnych wyborach parlamentarnych.
Kandydaci lewicy nie walczą ani o zwycięstwo, ani nawet o miejsce na podium. Magdalena Biejat i Adrian Zandberg walczą wyłącznie między sobą o prymat na lewicy. Dzisiaj zdecydowanie dominuje Nowa Lewica mająca kilkakrotnie większe poparcie niż Lewica Razem. Jeżeli jednak Adrian Zandberg będzie miał chociaż zbliżony wynik do Magdaleny Biejat, to i dystans między lewicowymi ugrupowaniami może się zmniejszyć. A ponieważ udział w rządzącej koalicji może coraz bardziej ciążyć Nowej Lewicy, to jesienią 2027 roku (o ile w ogóle wybory się wówczas odbędą) może się okazać, że to Lewica Razem będzie jedynym lewicowym ugrupowaniem w przyszłym parlamencie.
Pierwsza tura wyborów ma dla większości kandydatów znaczenie zasadnicze – po prostu w drugiej turze ich nie będzie. Tylko Trzaskowski i Nawrocki uczestniczą w innej grze i przebieg kampanii wyborczej raczej tego nie zmieni. Tym samym ich wyniki w pierwszej turze nie mają większego znaczenia. Tym bardziej, że różnica między nimi prawdopodobnie będzie minimalna. O zwycięstwie zadecydują przepływy elektoratu przegranych kandydatów. Dlatego Rafał Trzaskowski pozycjonuje się w prawą stronę licząc, że wyborcy Sławomira Mentzena, Szymona Hołowni (zwłaszcza ci z PSL-u), a może też Krzysztofa Stanowskiego, nie zagłosują na jego konkurenta. Czy naprawdę uwierzą, że najbardziej progresywny polityk Koalicji Obywatelskiej, który uczestniczył w Marszach Równości, chciał zdejmować krzyże w budynkach publicznych i finansował z budżetu Warszawy lewicowe stowarzyszenia tak naprawdę jest kryptokonserwatystą? Czy głosujący o bardziej lewicowych przekonaniach uznają opowieści Trzaskowskiego za wyłącznie taktyczną grę przedwyborczą i jednocześnie wybaczą mu tak cyniczne oszukiwanie elektoratu? A może większość zniechęconych wyborców dojdzie do wniosku, że tak naprawdę to nie ma znaczenia kto zostanie Prezydentem Polski, ponieważ i tak w przypadku sukcesu Trzaskowskiego o konkretnych decyzjach decydował będzie Donald Tusk i badania opinii publicznej. Na tym przecież polega populistyczna demokracja.
Karol Winiarski