Who is who, czyli test prawdy w głosowaniu nad budżetem
Jutrzejsza sesja Rady Miejskiej będzie wyjątkowa. Radni zdecydują, czy przyjąć budżet na 2016 rok i Wieloletnią Prognozę Finansową. Wyjątkowość tej sesji polega na tym, że przyjęcie wspomnianych uchwał oznaczać będzie pierwszy krok do realizacji zapowiadanych inwestycji, których łączny koszt wraz z obsługą finansową sięgnie nawet kilkuset milionów złotych.
Jeszcze nigdy w historii miastu nie groziło zaciągnięcie tak ogromnych zobowiązań spłacanych przez następne pokolenia. Dlatego cały czas trwają zabiegi rządzących dla zbudowania większości dla tej koncepcji. Polegają one nie tylko na dyscyplinowaniu radnych Klubu PO, ale pozyskiwaniu poparcia w innych klubach. Zadanie nie jest tak trudne, jak mogłoby się wydawać. Na przestrzeni lat radni zabiegając o posady dla członków rodzin, krewnych i znajomych stali się mimowolnie zakładnikami rządzących. Oczywiście sami zaprzeczają temu jakoby zatrudnienie członków rodzin miało jakikolwiek wpływ na ich zachowanie, bo i cóż mają mówić. Z tyłu głowy każdego, kto jest w takiej sytuacji tkwi i tkwić musi obawa o los bliskich w sytuacji nieposłuszeństwa i nie ma w tym nic dziwnego. Duże bezrobocie w Sosnowcu sięgające prawie 12 procent ma przemożny wpływ na zachowania ludzkie i jest to – jak mówi klasyk – oczywista oczywistość z którą trudno polemizować. Sęk w tym, że wybrańcy nie chcą przyjąć do widomości, że jakiekolwiek ograniczenie własnej suwerenności dyskwalifikuje ich jako radnych. Liczą też na to, że opinia publiczna nie dowie się o pajęczynie interesów i zależności.
Pewnie dlatego radny Kamil Wnuk miał do nas pretensje o ujawnienie faktu zatrudnienia jego małżonki w Urzędzie Miejskim. O radnym Pawle Wojtusiaku pisaliśmy już wcześniej, więc nie będziemy powtarzać oczywistych faktów. Wyjaśniamy zatem, że nie interesuje nas życie prywatne radnych, ani członków kierownictwa miasta. Nie obchodzą nas ich nałogi czy ich brak, sposób spędzania wolnego czasu itd., ale to, co może mieć wpływ na suwerenność ich zachowań jako radnych już tak, ponieważ sprawują funkcje publiczne.
Jeżeli tylko w okresie jednego roku mamy do czynienia z kilkoma zmianami orientacji – jak w wypadku obojga wymienionych – (w międzyczasie angażowali się w ruch Pawła Kukiza), to nasuwa się pytanie, do czego potrzebny jest wyborca i czy jego interesy i poglądy są dalej reprezentowane. Kolejne pytanie to takie, dlaczego panowie nie startowali indywidualnie, jako kandydaci niezależni?
Zobaczywszy sposób sprawowania władzy przez Arkadiusza Chęcińskiego i agresywną rozgrywkę wewnątrzpartyjną (jeszcze przed wyborami parlamentarnymi), profilaktycznie chyba postanowili „samcowi alfa” zejść z drogi i przyłączyć się do obozu władzy: Zygmunt Witkowski (córka pracuje w Urzędzie Miejskim), Adam Wolski (pracuje w PKM) i Katarzyna Kidawa-Kałka (restauratorka). Wystąpili ze swoich klubów i takie postępowanie – choć dalej naganne, jest już nieco bardziej etyczne. Osobną rozgrywkę zafundował sobie radny Jan Bosak. Zauważył, że ci niby bardziej niepokorni w Klubie PO mogą więcej zyskać, to wystąpił z klubu i partii. Pewnie bacznie obserwował radną Ewę Szotę, która na początku kadencji była bardzo empatyczna jeśli chodzi o sprawy mieszkańców i potrafiła się sprzeciwić władzy w obliczu jawnej krzywdy ludzkiej (np. sprawa okien), to po otrzymaniu intratnej posady w Czeladzi (gdzieżby indziej) straciła impet i siedzi cichutko jak myszka. Wypisała się nawet z Komisji Rewizyjnej, pewnie dlatego, by nawet przypadkiem nie narazić się władzy. Co zyskał Jan Bosak, dowiemy się wkrótce i o tym poinformujemy, ale z pewnością było to zagranie skuteczne (przed głosowaniem nad budżetem).
Tak czy inaczej, do członków Klubu PO nie można mieć większych pretensji. Są w tej formacji i robią, co im sosnowiecki demiurg PO każe. Tak, jak do prezydenta Arkadiusza Chęcińskiego, który jest silny słabością innych i te słabości skutecznie rozgrywa i zręcznie wykorzystuje. Nie mamy też wątpliwości, że wszyscy do tej pory wymienieni zagłosują jutro za budżetem i prognozą finansową. W przeciwnym wypadku posypiemy głowę popiołem i przeprosimy tych z wymienionych, którzy zrobią inaczej.
W głosowaniu nie chodzi o to, by być przeciw w celu dokuczenia władzy, tylko o to, że skala zapowiadanych wydatków jest wyjątkowa i w przypadku realizacji będzie miała konsekwencje nawet wówczas, gdy o Arkadiuszu Chęcińskim nikt nawet nie będzie pamiętał. To tak, jakby nagle Beata Szydło zmieniła Konstytucję i chciała zadłużyć kraj na dodatkowe kilkaset mld złotych. Nie można kwestionować potrzeb w zakresie bloku operacyjnego w Szpitalu Miejskim, czy obiektów sportowych, ale chyba nie wszystko od razu i nie w takiej skali. Natomiast kwestia linii tramwajowej przez Zagórze, w kontekście bardziej mobilnych i coraz bardziej powszechnych autobusów hybrydowych i elektrycznych budzi zdziwienie i sprzeciw. Sęk w tym, że później będzie można się pochwalić wykorzystaniem dofinansowania z UE. W tę pułapkę wpadło już wiele samorządów.
Niebotyczne potencjalne zadłużenia miasta w imię megalomanii prezydenta i próby zapewnienia sobie reelekcji kosztem podatnika na początku urzędowania jest co najmniej nieodpowiedzialnością, ale dla wielu radnych uwikłanych w rozmaite zależności, najprawdopodobniej nie będzie miało znaczenia.