Muzeum Saturn – „Miś” na miarę naszych czasów
Kiedyś, do jakiejś publikacji potrzebowałem zdjęć z Alp. Przypadkiem trafiłem w sieci na ogłoszenie: „sprzedam slajdy – głównie alpejskie, 80 kg” i cena wywoławcza 1 zł. Zalicytowałem i ku mojemu zdumieniu wygrałem. Kilka dni później dotarła do mnie potężna paka. Wewnątrz skrupulatnie posegregowane i precyzyjnie opisane 23 alpejskie urlopy Niemca z Kolonii. Spędzane w latach 1970-93. Każdy rok osobno, każdy slajd w ramce z datą, godziną i miejscem. Świetne ujęcia. Mogłem się tylko domyślić, że ich Autor już nie żyje, a ktoś wystawił wyposażenie mieszkania na pchli targ, jakiś Polak kupił te foty, a ja od niego na aukcji. I tak, wszystkie pieczołowicie gromadzone wspomnienia z wakacji bogatego Niemca (jeździł niezłymi furami) trafiły do Czeladzi za 64 zł z kosztem wysyłki. Trochę przykre. Ciekawe jakby się czuł ten Niemiec? Za życia nie wiedział pewnie, że jest jakaś Czeladź.
Wielu ludzi przechowuje pamiątki. Najczęściej te dotyczące ich życia. Często jednak kończy się właśnie tak jak z tymi zdjęciami. Oczywiście zdarzają się przypadki, gdy rodzina przechowuje pamiątki po rodzicach, dziadkach, a nawet pradziadkach. Większość jednak ginie w zawieruchach historii. W przeprowadzkach, po śmierci.
Izba Tradycji to za mało?
Miasta oczywiście też mają swoją historię. Fajnie by było, gdyby świadomość ich władz i ich możliwości pozwalały na gromadzenie miejskich pamiątek. Niestety dzieje się tak dopiero od niedawna. To dlatego mamy tak niewiele śladów tylu lat trwania naszej Czeladzi. Oprócz jakichś starych murów, najstarszy jest chyba pomnik św. Nepomucena, ale stoi schowany gdzieś z boku przy kościele, zamiast być dumną wizytówką miasta (wg aktualnych władz lepsza jest czarownica).
W Czeladzi podjęto taką próbę. Okazją było przejęcie przez miasto w wyniku negocjacji z dyrekcją kopalni „Saturn” (1995/96) hali sportowej i budynku NOT w zamian za zobowiązania finansowe wobec miasta. Na bazie hali powstał MOSiR, na bazie NOT – muzeum.
14 lat temu, w dawnym NOT, a jeszcze dawniej willi dyrektora ko-palni, otwarta została Czeladzka Izba Tradycji. Początkowo nie była to instytucja samodzielna, ale wydzielona struktura Miejskiej Biblioteki Publicznej (podobnie jak dziś Kopalnia Kultury).
Ponad 750 lat historii miasta i w końcu powołano jednostkę kultury z zadaniem gromadzenia pamiątek, kultywowania tradycji, wzmacniania czeladzkiej tożsamości. Ale dlaczego tak to jest w Czeladzi, że długo, długo nic, a potem z grubej rury i ponad miarę? Czy prosta Izba Tradycji nie mogłaby i nie powinna przetrwać, i trwać w prostym, oszczędnym kształcie z niewielką, ale dobrze dobraną grupą pracowników? Przecież jest to wydawanie pieniędzy publicznych. Ale właśnie, że to środki publiczne, to często nie ma w tym umiaru. Już nie mówiąc o tym, że często cel główny gdzieś znika, a instytucja zaczyna trwać dla samej siebie.
Czy w niewielkim mieście nie wystarczyłaby Izba Tradycji z jednym pomieszczeniem biurowym, salą ekspozycyjną i magazynem (a w miarę przybywania zbiorów kolejnymi magazynami)? Czy potrzebowano od razu potężnego budynku willi? A jednak zaczęto prace remontowe. Trwały długo i kosztowały dużo pieniędzy. Bardzo dużo. Pewnie do dziś za to płacimy. Usunięte zostały całkowicie wszystkie nawarstwienia malarskie stolarki drzwiowej i okiennej. Skuto cały tynk i położono nowy, bardziej delikatny. Elewacje wzbogacono elementami sztukatorskimi – opaski okien, gzymsy i płaskorzeźby. Wykonano nowe schody oraz fontannę, której centralnym elementem została kopia rzeźby „Chłopca z łabędziem” autorstwa Teodora Erdmana Kalidego, wybitnego śląskiego artysty żyjącego na przełomie XIX i XX stulecia. Pokolonialny budynek o pięknym neoklasycystycznym charakterze stał się jedną z ikon Czeladzi. Niewielu ludzi już pamięta, że ojcem tej przemiany jest były burmistrz Marek Mrozowski. Może dlatego, że nie dokonał spektakularnego otwarcia i skocznej imprezy (to do-mena obecnego burmistrza; cokolwiek nowego zrobi lub wybuduje za nasze – często pożyczone – pieniądze, gdaka jak kura, co zniosła jajko i robi wielki szum)?
Ale czy to na pewno był sukces? I czy na pewno potrzebny? W projekt wsadzono przepotężne pieniądze, a to był dopiero początek lawiny wydatków miejskich pieniędzy, który trwa do dziś. Łatwo wydaje się nieswoje pieniądze. Czy nie była to bardziej fanaberia ówczesnej władzy? Niechby i Izbę Tradycji przemianować w nazwie na muzeum (nazwa w strukturach administracji Polski ma znaczenie), ale czy od razu trzeba było dawać mu drogi i piękny budynek, który do dziś nie jest wypełniony zgodnie z logiką powołania?
58% podwyżki dla Szaleńcowej
Ale ambicje naszych włodarzy były nie do powstrzymania. Ostatecznie w marcu 2009 r. otwarto muzeum. I kto został dyrektorem z umową o pracę na czas nieokreślony? Czy odbył się jakiś konkurs? Wydano wiele milionów złotych, by powstało w takim kształcie i w tym miejscu. Ale kwestia kadr nie była już istotna. No bo któż miał zostać, jak nie gwiazda polskiego muzealnictwa Iwona Szaleniec: kiedyś szkolna bibliotekarka, później szybko robiąca miejską karierę kompatybilną z karierą męża. Ówczesnego senatora, który wtedy był jeszcze przyjacielem burmistrza Mrozowskiego, któremu zresztą swe senatorstwo zawdzięczał. Ponoć w zamian senator obiecywał jakieś działania w ministerstwie, ale potem jakoś nic z tego nie wyszło. Tak jak i z całej tej senatorskiej misji. Wiele radości i pożytków miał z niej sam Szaleniec, ale Czeladź już nie za wiele. To jest właśnie Polska, to jest klasyczny przykład prywaty i cwaniactwa polityków. Tak właśnie cały czas żyjemy w naszym państwie. Ważne by było dobre miejsce pracy i kasa dla swoich.
Czas płynął. W międzyczasie zarzucono pomysł wyremontowania budynku warsztatu elektrycznego, by przenieść tam muzeum (brakło po prostu kasy – ciekawe co wówczas byłoby z willą?). Zamiast codziennej pracy na rzecz gromadzenia zbiorów i dokumentów dotyczących historii miasta, zamiast stworzenia stałej wystawy prezentującej jego rozwój, zamiast ustawicznej pracy badawczej, muzeum przekształciło się w ka-meralny salon promujący wybrańców. Więcej zakupów eksponatów czy starych fotografii dokonywał ówczesny kierownik Wydziału Promocji UM Wojciech Maćkowski niż muzeum. Zauważył to Mrozowski i wraz z zastępcą Anną Ślagórską podjęli działania korygujące jego program. Było to w niesmak pani dyrektor i jej męża. I chyba właśnie to było jedną z przyczyn rozpoczęcia kryzysu w stosunkach między dawnymi przyjaciółmi.
W 2010 r. burmistrzem została Teresa Kosmala, która poświęciła się przede wszystkim zmniejszaniu potężnego miejskiego zadłużenia narosłego za kadencji burmistrza Mrozowskiego i jego zastępcy – Sza-leńca. Nie miała w tym poparcia Rady Miejskiej i miała dużo ważniejsze rzeczy na głowie, niż myślenie o zmianie kadry w muzeum. Zwłaszcza że samo w sobie wówczas pełniło pożyteczną rolę, a do listopada 2013 r. było przecież jedyną, oprócz biblioteki i Odeonu, instytucją kultury w mieście. Ustawowe finansowanie tego typu instytucji opiera się głównie na corocznej dotacji z budżetu miasta, która w kadencji 2010-14 oscylowała w kwotach poniżej 500 tys. zł rocznie (gdzie te czasy? W tym roku dotację z budżetu Czeladzi dla muzeum zaplanowano na poziomie 1,28 mln zł). Muzeum zatrudniało tylko 4-5 osób. Kontrole nie wykazywały nieprawidłowości, nie występowały więc podstawy do rozwiązania z dyrektorem umowy o pracę.
Cztery lata przeleciały. Pod koniec kadencji, w 2014 r., w oparciu o nowe przepisy o kadencyjności dyrektorów gminnych instytucji kultury rozpisano konkurs. Startował w nim m.in. doświadczony archeolog, z wieloletnią praktyką muzealną, obecnie dyrektor poważnej placówki muzealnej. Komisja wybrała jednak Szaleńcową! Dlaczego? Kosmala podkreśla, że był gorący okres wyborczy, że nie była członkiem komisji i nie śledziła jej obrad, ale zwraca uwagę na fakt, że gdy poznała wyniki konkursu, nie podjęła decyzji kadrowej w kwestii obsadzenia stanowiska i zostawiła ją temu, kto wygra wybory. Jak wiadomo, wygrał je były senator i to on podpisał umowę z własną żoną, nie mając wątpliwości, że to ona najlepiej się nadaje. Burmistrzowi wynagrodzenie ustalają radni, ale jego żonie – on sam. W całej historii czeladzkiego samorządu nigdy nie mieliśmy do czynienia z tak ostentacyjną pogardą wobec zasad współżycia społecznego. Niedawno burmistrz przyznał własnej małżonce 7000 zł nagrody za dobrą – wg niego – pracę w 2015 r. i w ogóle znacząco podniósł jej wynagrodzenie. Za Kosmali, w całym 2014 r. Iwo-na Szaleniec zarobiła 43 499,21 zł, a w 2015 r. – już 68 638,93 zł. Dobra zmiana? Ponad 25 tys. więcej! Aż 58% podwyżki! Bogata ta Czeladź.
Przy czym w sumie, mimo że w kategoriach moralnych to sprawa jednoznacznie przykra, nie ma to większego znaczenia. Zwłaszcza gdyby muzeum rzeczywiście było potrzebne i rzeczywiście sprawnie pełniło taką funkcję. Ale nasze muzeum nigdy nie miało prawdziwego muzealnego charakteru. Nie pełni wystarczająco roli ocalania czeladzkiej historii i pamiątek dla przyszłych pokoleń. Nie ma stałej wystawy dotyczącej naszego miasta – turysta niewiele, a właściwie niczego się nie dowie. Organizuje wystawy, wykłady i koncerty, ściąga czasem ciekawe tematyczne zbiory. I tyle. Z jego oferty korzysta około 1-2% mieszkańców i to głównie z pobliskiego osiedla. Na początku zatrudniano 4 osoby, teraz kilkanaście (wraz z obsługą galerii „Elektrownia”)! W tym np. jeden aktualny radny z drużyny burmistrza – nota bene już emeryt, a dostał pracę w muzeum.
Nie jest mądrze
Oprócz muzeum mamy jeszcze wspomnianą „Elektrownię” (jest obecnie formalnie w strukturach muzeum, co nastąpiło na podstawie zmiany umowy o dotacje unijne z Urzędem Marszałkowskim w Katowicach na wniosek Szaleńca), sieć Miejskiej Biblioteki Publicznej i od niedawna Kopalnię Kultury. To one mają organizować koncerty i wykłady. Muzeum powinno ograniczyć się do organizowania ciekawych muzealnych wystaw (chociażby dla czeladzkich dzieciaków), i przede wszystkim gromadzenia zbiorów i dokumentów oraz badań dotyczących Czeladzi i czeladzian. By ocalić je dla przyszłych pokoleń. I tyle. Niepotrzebna mu jest wystawna, kosztowna, reprezentacyjna willa. Niepotrzebnych jest tylu pracowników. Wokół Czeladzi są duże miasta mające swoje muzea – znacznie, znacznie lepsze od naszego. Prawdziwe muzea, do których naprawdę blisko.
W dyskusji na czeladzkim FB kilka osób broniło muzeum. Ale głębsze wejście w ich wypowiedzi pokazało, że lubią je, bo to ci korzystający z jego oferty. A taką ofertę zapewniłby dzielnicowy dom kultury ze znacznie mniejszym budżetem zatrudniający dwie energiczne dziewczyny. Idę o zakład, że znalazłby się w Polsce niejeden dom kultury mający lepszy i ciekawszy program niż nasze AŻ muzeum.
Czy warto zatem utrzymywać ten twór w takiej postaci? Czy warto łożyć nań potężne środki? W czasie kiedy sprzedawano kino „Uciecha”, jednocześnie już myślano o muzeum. Niedawno za wielkie pieniądze wyremontowano galerię „Elektrownia” i niemal od zera wybudowano Kopalnię Kultury.
W mądrze prowadzonym mieście nie dopuszczono by do upadku „Uciechy”, budynku sprzedanego w styczniu 2007 r. Akt notarialny pod-pisywał ówczesny wiceburmistrz Szaleniec – czy nie drgnęła mu ręka? Pomimo że był to efekt negocjacji poprzednich władz, czy nie można było powiedzieć NIE? Odmówić podpisu? A pieniędzy wydanych przez ostatnie lata na Kopalnię, „Elektrownię” i muzeum, czyli ładnych kilkadziesiąt milionów złotych(!), wystarczyłoby z dużym naddatkiem na piękną, reprezentacyjną „Uciechę” – centralną wizytówkę naszego miasta, która dziś tylko straszy. I jeszcze sporo kasy by zostało.
W mądrze prowadzonym mieście nie sprzedano by za grosze takiego obiektu.W mądrze prowadzonym mieście oczywiście dbano by o miejskie pamiątki, o miejskie archiwum gwarantujące utrzymanie jego tożsa-mości – rzeczy, dokumentów, wydarzeń. Ale zanim podjęto by próbę rozszerzenia działalności Izby Tradycji w muzeum, zastanowiono by się nad tym, jakie ma być to muzeum? Jaki ma mieć charakter? Jaki cel funk-cjonowania? Ile ma nas kosztować? I kto profesjonalnie je poprowadzi?
W naszym mieście nie jest mądrze. Jedynie burmistrz pięknie uśmiecha się z plakatów, składając nam życzenia za nasze własne pieniądze. I tym uśmiechem kupił już wielu czeladzian.
Stanisław Pisarek
Fot. Kamil Kowalik
Źródło: Nowoczesna Czeladź, nr 2 (16), II kwartał 2017 r.