Młodzi publicyści – „Niewygodny męczennik”
Niniejszy artykuł kontynuuje rozpoczęty niedawno nowy cykl w którym publikujemy teksty młodych, obiecujących publicystów. Czytelników prosimy o wyrozumiałość dla autorów, którzy wcześniej nigdzie publicznie nie prezentowali swoich artykułów.
W niedzielę 29 października, pomimo wysiłków lekarzy, zmarł Piotr Szczęsny, który dziesięć dni wcześniej podpalił się pod Pałacem Kultury w Warszawie. 54 – letni chemik, mąż i ojciec dwójki dorosłych dzieci przed aktem samobójczym napisał przynajmniej dwa listy, mające formę manifestów, w których określał swój czyn jako protest przeciwko obozowi rządzącemu oraz wymieniał wszystkie przewinienia rządu dobrej zmiany. Wywołało to oczywiste reperkusje zarówno w rzeczonym obozie władzy, jak również wśród zwolenników totalnej opozycji, która w zmarłym nieszczęśniku zyskała męczennika – może niezbyt wygodnego i nie do końca pożądanego, ale wciąż męczennika większego formatu niż chociażby Krystyna Janda, która została zagorzałą zwolenniczką obrońców demokracji, a przy tym męczennicą, po tym, jak doświadczyła straszliwego i niebywale bestialskiego obcięcia jej teatrowi dotacji, dokonanego przez ciemnych sługusów tyrana. Myślę jednak, że nad martyrologią Krystyny Jandy i jej teatru warto spuścić zasłonę milczenia, wszak porównywanie jej przejść do faktycznej tragedii byłoby niesmaczne.
Wracając zatem do spraw ważnych, warto odnotować, że w komentarzach polityków i publicystów odnoszących się do próby samobójczej Piotra Szczęsnego wyraźnie zarysowały się dwa trendy. Pierwszy z nich – to otwarte wpisywanie tego zdarzenia w kontekst trwającej w Polsce wojny politycznej. Czynili tak komentatorzy powiązani z opozycją, wskazując niedawne samobójstwo jako dowód rozpaczy i wzrastającej desperacji wśród części społeczeństwa zaniepokojonej działaniami dobrej zmiany, chwaląc obywatelską postawę Piotra Szczęsnego i gotowość do najwyższych poświęceń. Czynili tak również obserwatorzy z przeciwnej strony barykady, pisząc o nadmiernej histerii i stosowanej przez totalną opozycję retoryce paniki, popychających ludzi o skłonnościach autodestruktywnych do samobójstw. Drugi ze wspomnianych trendów – to podszyte hipokryzją oskarżanie drugiej strony o wykorzystywanie śmierci człowieka do niskich celów politycznych i połączone z tym wybielanie własnej opcji. Można te wypowiedzi streścić następująco: „Łajdaki, ciszej nad tą trumną! Wszystko chcielibyście wiązać z polityką, na wszystkim próbujecie zbić polityczny kapitał. Wszędzie usiłujecie wywołać konflikt. Nie to co my. My jesteśmy przyzwoici, my szanujemy śmierć człowieka i oddajemy zmarłemu należny hołd. Słowem, znów potwierdza się, że to my jesteśmy lepsi.”
W całym zamieszaniu większość komentatorów straciła zupełnie z oczu to, co w sprawie najważniejsze – kontekst osobisty. W liście opublikowanym już po samopodpaleniu Piotr Szczęsny przyznał, że od ośmiu lat cierpi na depresję, zaznaczając przy tym, że „w tej sytuacji to nawet dobrze, bo potrafi dostrzec bardzo niepokojące sygnały wcześniej niż inni i silniej na nie reagować. I może też łatwiej mu poświęcić swoje życie, chociaż zapewnia, że wcale nie tak łatwo.” Warto zatrzymać się nad tym fragmentem. Z psychologicznego punktu widzenia przyczyną depresji jest głęboko zakorzeniony w osobowości wzorzec obwiniania się o zło spotykające samego chorego, jego bliskich czy przyjaciół, co skutkuje przekierowywaniem gniewu i agresji na samego siebie, prowadzące do obniżenia samooceny, przewlekłego smutku, odrętwienia, a w skrajnych przypadkach – samobójstwa. Depresja różni się zatem znacząco od przejściowych kryzysów, spotykających nas wszystkich. Nawet w sytuacji olbrzymiej rozpaczy, związanej na przykład z utratą któregoś z członków rodziny, osoba zdrowa nie wykazuje tak drastycznego spadku samooceny ani nie snuje oskarżeń pod adresem własnej osoby. Piotr Szczęsny pisze tymczasem: „Zresztą sformułowanie „choroba psychiczna” odnosi się również np. do takich dolegliwości jak bezsenność, czy jąkanie się, więc niekoniecznie musi być związane z niepoczytalnością.” Tutaj autor listu myli się – fakt że depresja nie powoduje niepoczytalności nie oznacza, że nie jest ona groźną chorobą, wymagającą profesjonalnego leczenia, nie tylko kuracji środkami farmaceutycznymi, ale też długotrwałej psychoterapii. Błędem jest porównywanie jej do pomniejszych dolegliwości w rodzaju wspomnianego jąkania się. Może zresztą gdyby śp. Piotr Szczęsny poważniej potraktował zagrożenie i wytrwalej szukał pomocy, do tragedii by nie doszło… Ale zostawmy to.
W obliczu wszystkich tych faktów rodzi się pytanie: czy samobójstwo Piotra Szczęsnego należy rozpatrywać w kategoriach protestu? Wierzył on na pewno w szkodliwość działań dobrej zmiany, w niszczenie demokracji, w łamanie praw obywatelskich. Jednakże forma jego sprzeciwu była na pewno podyktowana nie przez racjonalne przekonanie o konieczności tak desperackiego kroku, a przez podstępną, wyniszczającą chorobę, z którą się zmagał i która niestety go pokonała.
Zastanawiające, że ci, którzy teraz najgłośniej nawołują do „otwarcia oczu”, w innych sytuacjach wykazują postawę zdecydowanie odmienną. Kiedy bowiem dochodzi do samobójczych zamachów z udziałem religijnych fundamentalistów, lewica ogłasza, że winna im jest nie religia, a pojedynczy sadyści żerujący na problemach psychicznych osób nakłanianych do zbrodni. Zaznaczmy od razu, że nie jest celem artykułu zrównywanie czynu śp. Piotra Szczęsnego z działaniami terrorystów, morderców dzieci, ale mimo to zaryzykowałbym stwierdzenie, że pod względem stanu emocjonalnego warszawski samobójca i samobójcy wysadzający się w pociągach metra wykazują pewne podobieństwa. Badania jasno pokazują, że zamachowcy-samobójcy mają podwyższoną skłonność do depresji (J. Horgan, „Psychologia terroryzmu”). Ludzie nieradzący sobie z codziennością są podatniejsi na indoktrynację, chętniej wiążą się z fundamentalistycznymi ruchami czy sektami, wreszcie łatwiej jest im celowo pozbawić się życia. Takie argumenty podnosi lewica – i są one słuszne. Dlaczego zatem akt Piotra Szczęsnego uznawać za w pełni roztropny, racjonalny, czy wręcz bohaterski? Dlaczego w jednych sytuacjach pochylać się nad kondycją psychiczną samobójcy, a w innych zupełnie nie zwracać na nią uwagi, w ocenie faktu kierując się wyłącznie deklarowanymi przez ofiarę poglądami?
Sprawa Piotra Szczęsnego przyćmiła zupełnie inny przypadek samobójstwa, które opozycja (wówczas rzeczywiście w większej mierze niż obóz rządzący) zamierzała politycznie i wizerunkowo zagospodarować. Chodzi o 14 – letniego Kacpra, który we wrześniu powiesił się z powodu nieakceptowania przez rówieśników jego seksualnej orientacji. Nie trzeba chyba rozpisywać się nad tym, że Kacprowi nie przyświecał żaden cel polityczny, a na własne życie targnął się pod wpływem psychicznej udręki i poczucia osamotnienia. Jednak znowu warto odnieść reakcję lewicowych komentatorów na tą wiadomość do ich poglądów na przyczyny zamachów inspirowanych przez religijny fundamentalizm. W tym drugim przypadku całkowicie negują oni wpływ kultury, religii czy dominujących w danym środowisku wzorców wychowania na postępowanie terrorystów, całą winę zrzucając na barki ich problemów psychicznych i osobistych. Sprzeciwiają się generalizowaniu, ocenianiu całej społeczności pod kątem wątpliwych dokonań zamachowców; organizują do znudzenia akcje „not in my name” i tym podobne. Tymczasem ledwo portale informacyjne poinformowały o samobójstwie Kacpra, a już niektóre profile facebookowe zagrzmiały świętym oburzeniem, chłostając niemiłosiernie nasz dziki, ciemny, przepełniony homofobią i rasizmem naród. Wina znajomych Kacpra, którzy go zaszczuli, i nauczycieli, którzy nie zareagowali na czas, zeszła na drugi plan. Odpowiedzialność za śmierć gimnazjalisty ponoszą wszyscy Polacy, ze szczególnym uwzględnieniem polskiej prawicy, która, gdyby mogła, wszystkich homoseksualistów rozniosłaby na widłach. Dał temu wyraz Jacek Dehnel, pisząc: „Miał tego pecha, że urodził się gejem w Polsce. (…) Wiemy, kto ma krew na rękach. Niech ona woła.” Jezuita Grzegorz Kramer: „Każdy, kto jest inny, albo ma swój styl, odbiegający od przyjętych norm i konwenansów, musi się ukrywać. (…) Zabijamy wśród nas dzieci tylko dlatego, że nie mieszczą się w naszych kanonach.” Komentarzy prywatnych uczestników portali społecznościowych nawet nie warto przytaczać. Widać z powyższego, że w pojęciu niektórych sympatyków lewicy nasz naród mieści się w jakiejś odrębnej kategorii społeczeństw przeznaczonych do bezlitosnego smagania etycznym biczem i ciągłego wykazywania mu moralnej podrzędności.
Tym sposobem, korzystając z pozornie absurdalnego związku między „męczennikami demokracji” a „męczennikami fundamentalizmu religijnego”, pokazano swoisty brak symetrii widoczny w opiniach niektórych komentatorów. Zresztą, był to nieco niepotrzebny trud, bo wystarczyłoby zacytować „Gazetę Wyborczą”, która opisując samobójstwo śp. Piotra Szczęsnego wznosiła się na wyżyny patosu, pisząc o „przejętym sprawami publicznymi obywatelu”, a także o „deptaniu wolności”. Tymczasem kiedy w 2011 przed kancelarią premiera Tuska podpalił się emerytowany policjant, Andrzej Ż, ta sama gazeta pisała: „Pod kancelarią premiera nie podpalił się szlachetny bohater, który walczy o wzniosłe cele. Nie podpalił się tam bezkompromisowy tropiciel korupcji. Zrobił to ktoś, kto przy pomocy aktu terroru (skierowanego wobec samego siebie) próbował na nas coś wymusić.” Toteż nie wypada zrobić nic innego, jak tylko założyć kurtkę i pójść do kiosku, by za marne grosze móc doskonalić się w trudnej sztuce dwójmyślenia.
Łukasz Marczak
Fot: lublin112.pl