Zaćmienie
Chyba mało kto zauważył, że jesteśmy świadkami cudu. Wszystkie media, zarówno sprzyjające obecnej władzy jak i jej przeciwne jednym głosem pomstują na główne partie opozycyjne – Platformę Obywatelską i Nowoczesną. Powodem jest oczywiście głosowanie w sprawie projektu liberalizacji aborcji. Przyznam, że już dawno nie widziałem tyle manipulacji, hipokryzji, a przede wszystkim skrajnej niekompetencji, która bije z wypowiedzi większości dziennikarzy i polityków.
Po pierwsze, ani Platforma Obywatelska, ani Nowoczesna nie miały w swoich programach zmiany obecnie obowiązującej ustawy. Opowiadały się za tym poszczególne osoby, ale władze obu partii jeszcze kilka miesięcy temu zgodnie deklarowały wolę utrzymania tzw. „kompromisu aborcyjnego” z 1993 roku. Platforma zawsze była partią zróżnicowaną pod względem światopoglądowym i do tej pory przestrzegana była w niej zasada, że w sprawach dotyczących aborcji nie obowiązuje dyscyplina partyjna. Nowoczesna powstała jako sprzeciw wobec odejścia PO od liberalnego programu gospodarczego, a nie z powodu niejednoznaczności ówczesnej partii rządzącej w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży. Zresztą akurat Platforma w okresie rządów Ewy Kopacz (a więc wówczas, gdy powstała Nowoczesna) poszła mocno na lewo, co zresztą zdaniem niektórych politologów było jedną z przyczyn porażki tej partii w wyborach parlamentarnych.
Po drugie, powodem odrzucenia projektu liberalizującego aborcję było przede wszystkim głosowanie 166 posłów Prawa i Sprawiedliwości (m. in. Beaty Szydło i Zbigniewa Ziobro). Jest oczywiście prawdą, że Jarosław Kaczyński i 57 innych posłów tej partii było przeciwnego zdania, ale porażająca większość członków klubu zagłosowała inaczej. A przecież przed wyborami krytykując Platformę Obywatelską za odrzucenie w pierwszym czytaniu obywatelskiego projektu dotyczącego wieku emerytalnego, lider PiS zapowiadał, że wszystkie projekty obywatelskie powinny być kierowane do drugiego czytania. Nikt nie ma wątpliwości, że wola prezesa w klubie parlamentarnym PiS nie podlega dyskusji. Jeśli większość posłów PiS głosowała w ten sposób, to musieli mieć na to zgodę Jarosława Kaczyńskiego.
Po trzecie, przyjmowana obecnie dość powszechnie zasada, że należy projekty obywatelskie przesyłać do drugiego czytania, a odrzucać je później, jest co najmniej dyskusyjna. Zgodnie z Konstytucją RP inicjatywa obywatelska wymaga zebrania minimum 100 tys. podpisów. Osób uprawnionych do głosowania jest ponad 30 milionów. Wystarczy więc poparcie około 1% dorosłych Polaków, żeby projekt trafił pod obrady Sejmu. Czy skrajne propozycje (np. zniesienie obowiązku szczepienia dzieci albo likwidację VAT-u), też należy kierować pod obrady komisji sejmowych? Czy otwarte zapowiadanie, że i tak odrzucimy projekty obywatelskie w następnych czytaniach nie jest cyniczną hipokryzją? Projekty zgłaszane przez kluby poselskie mają za sobą pośrednie poparcie milionów wyborców. Czy ich też nie można odrzucać w pierwszym czytaniu?
Po czwarte, władze Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej po raz kolejny okazały się całkowicie nieprzygotowane na sytuacje kryzysowe. Zamiast twardo bronić stanowiska o prawie swoich posłów do głosowania zgodnie z własnym sumieniem, dały sobie narzucić stanowisko środowisk lewicowych, które stoją za projektem liberalizującym warunki dopuszczające aborcję. Najbardziej kuriozalne jest powtarzanie przez największych zwolenników tej ustawy, ale także przez kierownictwo obydwu partii, tezy, że projekty obywatelskie należy bezwzględnie kierować do drugiego czytania. Tymczasem w głosowaniu nad alternatywnym projektem obywatelskim przewidującym zakaz aborcji z tzw. powodów eugenicznych, 108 posłów PO opowiedziało się za odrzuceniem go w pierwszym czytaniu, a tylko troje za skierowaniem do komisji sejmowej (26 nie głosowało). W przypadku Nowoczesnej 25 posłów chciało odrzucenia tego projektu w pierwszym czytaniu, a nikt nie był przeciwny takiemu stanowisku (5 osób nie głosowało). Aż wierzyć się nie chce, że inteligentni ludzie nie są w stanie zauważyć całkowitej sprzeczności między głoszonymi poglądami, a podejmowanymi działaniami.
Po piąte, oba projekty zawierają rozwiązania skrajne. Przeciwnicy aborcji nie chcą uznać, że wśród tzw. powodów eugenicznych są przypadki, które wykluczają możliwość przeżycia dziecka po jego urodzeniu (przykładem może być głośny kilka lat temu przypadek związany z osobą prof. Chazana). Zmuszanie kobiet do kontynuowania ciąży w takiej sytuacji jest po prostu barbarzyństwem. Zwolennicy liberalizacji przepisów antyaborcyjnych, nie chcą z kolei zauważyć, że zdecydowana większość przypadków „eugenicznych” to dzieci z zespołem Downa. Tysiące takich osób żyje wśród nas. Na dodatek jak mantrę powtarzają tezę, że do czasu urodzenia nie mamy do czynienia z żyjącym dzieckiem, a jedynie z płodem czy wręcz zlepkiem komórek. Jednocześnie jednak w swoim projekcie przewidują dopuszczalność aborcji „tylko” do 12 tygodnia ciąży. Czyżby po niespełna trzech miesiącach od zapłodnienia coś się zmieniało? Kompletny brak logiki.
Po szóste, zwolennicy odrzuconego projektu powołują się na wolę Polaków, na co wskazywać mają wyniki badań opinii publicznej. Rzeczywiście, wynika z nich, że znacznie więcej naszych rodaków chce liberalizacji, a nie zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych. Ale w dalszym ciągu zdecydowana większość (w okolicach 50%) opowiada się za utrzymaniem obecnych rozwiązań ustawowych. Co ciekawe, wola złagodzenia ich przepisów rośnie wraz z wiekiem – wśród młodych ludzi zdecydowanie częściej występują postawy konserwatywne i antyaborcyjne. W czasie ostatnich wyborów partie lewicowe, które jako jedynie miały w swoich programach zmianę przepisów dotyczących aborcji uzyskały w sumie ok. 11% głosów. Nie można też oczywiście utożsamiać poparcia dla liberalizacji przepisów antyaborcyjnych z akceptacją propozycji przedstawionych przez autorów nowelizacji (np. przyznania 15-latkom prawa do samodzielnego decydowania o przerwaniu ciąży). Każdy ma prawo dążyć do wprowadzenia w życie swoich przekonań, ale nie można w tak jawny sposób manipulować wynikami badania opinii publicznej.
Widać niestety, że zacietrzewienie obydwu stron i porażająca niekompetencja opozycji, źle wróży polskiej demokracji. Propagandowa reaktywność Platformy i Nowoczesnej powodująca całkowitą koncentrację przekazu medialnego na atakowaniu rządzącej partii, nie tylko nie wróży sukcesu, o czym świadczą wyniki kolejnych sondaży, ale grozi pogłębieniem wewnętrznego konfliktu z trudnymi do przewidzenia konsekwencjami. Zamiast eskalować napięcie liderzy opozycji powinni wycofać się w zacisze swoich gabinetów i zastanowić co tak naprawdę chcą zmienić w naszym kraju, jeżeli kiedyś dojdą do władzy. A kiedy już uzgodnią między sobą, a przynajmniej w ramach swoich partii, czego chcą i w których sprawach będą występować w sposób jednolity, a w których pozostawią swoim posłom i senatorom wolną wolę, muszą pomyśleć jak do swoich wizji przekonać większość Polaków. Sądzicie Państwo, że to mało realne? Niestety, obawiam się, że macie rację.
Karol Winiarski