Historia jednej przyczepki
Dzień wyborów nazywany jest bardzo często świętem demokracji. Trudno zaprzeczyć, że w systemie przedstawicielskim jest to najważniejsze wydarzenie, które najczęściej na kilka lat przesądza o tym, kto będzie sprawował władzę. Dlatego też sprawą fundamentalną jest jego pełna uczciwość i transparentność. W przeciwnym razie zachodził obawa realizacji słynnego powiedzenia mówiącego, że „nie ważne kto jak głosuje, ważne kto liczy głosy”. Ale sprawą nie mniej istotną jest też równość szans w trakcie całej kampanii wyborczej. A tutaj zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że aktualnie sprawujący władzę wykorzystując posiadane możliwości będą starali się wpływać na decyzje głosujących.
Kluczową sprawą w każdej kampanii wyborczej jest przekaz informacyjny. Media prywatne rządzą się swoimi prawami i mogą się kierować własnymi sympatiami politycznymi. Jednak na polskim rynku medialnym znaczącą rolę odgrywają media publiczne – zarówno państwowe jak i samorządowe. Ani jedne, ani drugie nie są najczęściej obiektywne, a proces ich upartyjnienia postępuje od wielu lat. Widać to najbardziej na przykładzie telewizji publicznej, ale i media samorządowe coraz częściej podążają jej śladem. Niektóre zresztą praktykowały to już wcześniej. Wiele lat temu wysłany przeze mnie do Kuriera Miejskiego przed wyborami samorządowymi artykuł o finansach miejskich nie został opublikowany. Ukazała się za to polemika będąca odpowiedzią na nieopublikowany tekst. Po groźbie skierowania sprawy na drogę sądową, artykuł został opublikowany. Miesiąc po wyborach.
Równie duże znaczenie dla zachowania równych szans dla wszystkich startujących ugrupowań ma zachowanie służb i jednostek organizacyjnych podlegających władzom publicznym. Najbardziej spektakularne są oczywiście działania organów ścigania, które zawsze mogą przed wyborami kogoś zatrzymać, wezwać na przesłuchanie czy nawet ujawnić, na zasadzie kontrolowanego przecieku, dowody procesowe. Ale można również innymi metodami utrudniać życie komitetom opozycyjnym, wspierając jednocześnie swoich faworytów. To działanie może mniej widoczne dla opinii publicznej, ale tym bardziej niebezpieczne.
Ta ostatnia sytuacja miała miejsce ostatnio i dotyczyła kandydata Prawa i Sprawiedliwości na senatora Jacka Dudka, któremu służby miejskie „aresztowały” przyczepkę z materiałami wyborczymi. PiS to ugrupowanie całkowicie nie z mojej bajki, chociaż akurat o moim dawnym koledze z Rady Miejskiej nie mogę powiedzieć złego słowa. Podobną opinię ma zapewne wielu sosnowiczan, w tym sprawujący w naszym mieście władzę. Ale sympatie, czy antypatie polityczne nie powinny w żadnym stopniu wpływać na traktowanie osób reprezentujących nawet najbardziej kontrowersyjne ugrupowania w kampanii wyborczej.
Nie wiadomo oczywiście, czy Prezydent Arkadiusz Chęciński osobiście podjął decyzję o usunięciu feralnej przyczepki. Nie wiemy nawet czy wiedział o całej sprawie. Ale tak jak Zbigniew Ziobro odpowiedzialny jest za działania podlegających mu urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości, tak Prezydent Sosnowca odpowiada za działania służb komunalnych. Dlatego powinien wyciągnąć konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych za to skandaliczne wydarzenie i przynajmniej przeprosić kandydata na senatora. A przede wszystkim dołożyć wszelkich starań, żeby na przyszłość podobne sytuacje nie miały miejsca, a wszyscy kandydaci, niezależnie od przynależności partyjnej i powiązań towarzyskich byli traktowani w taki sam sposób. Wiarygodność opozycji buduje sposób postępowania jej prominentnych przedstawicieli.
Karol Winiarski