Prezydencki poker
Stało się. Po miesiącach hamletyzowania, wysyłania sprzecznych sygnałów i trzymania w napięciu zwolenników i przeciwników, Donald Tusk ogłosił swoją decyzję. Nie będzie startował w zbliżających się wyborach prezydenckich. To prawdopodobnie efekt badań opinii publicznej zleconych przez Przewodniczącego Rady Europejskiej, które nie dawały mu zbyt wielkich szans na pokonanie obecnego Prezydenta RP. Osierocona po Tusku opozycja odzyskała tym samym swobodę podejmowania decyzji w sprawach prezydenckiej elekcji. I zmierza prostą drogą w przepaść.
Od wielu lat słyszeliśmy, że reelekcja Andrzeja Dudy to prawdziwa katastrofa dla Polski i utrwalenie antydemokratycznych praktyk obozu rządzącego Polska od czterech lat. Po wyborach parlamentarnych narracja ta nasiliła się, a majowe starcie (najprawdopodobniej pierwsza tura będzie miała miejsce 10 maja) ma być zgodnie z tą wojenną retoryką, decydującym starciem sił ciemności ze zjednoczonymi siłami dobra. W rzeczywistości każde opozycyjne ugrupowanie dba wyłącznie o swój własny partykularny interes, niekiedy próbując rozwiązać swoje wewnętrzne problemy, a opowieści o złym PiS-owskim złym wilku mają jedynie służyć mobilizowaniu elektoratu.
Wszystko wskazuje na to, że Koalicja Obywatelska czyli w praktyce PO (o Nowoczesnej nikt już nawet nie wspomina), Polskie Stronnictwo Ludowe i zjednoczona lewica wystawią własnych kandydatów na Prezydenta. Jest oczywiście prawdą, że próba wyłonienia jednego wspólnego reprezentanta nie jest prostą sprawą i mogłaby się zakończyć w podobny sposób jak prawie ćwierć wieku temu obrady Konwentu św. Katarzyny na plebanii księdza Maja, który miał wskazać jednego, prawicowego konkurenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale też rezygnacja z takiego porozumienia znacząco zwiększa szanse Andrzeja Dudy na reelekcję.
Zwolennicy potraktowania pierwszej tury wyborów prezydenckich jako swoistych prawyborów, które wskażą jednego kandydata opozycji konkurującego w drugiej turze z obecnym Prezydentem jest dowodem na postępujący upadek intelektualny polskich elit politycznych. Jest prawdą, że wielość kandydatów opozycji zmniejsza szansę Andrzeja Dudy na zwycięstwo już w pierwszej turze wyborów. Ale czy celem przeciwników Prawa i Sprawiedliwości jest doprowadzenie do drugiej tury czy zwycięstwo ich kandydata? To czy Andrzej Duda wygra w pierwszej czy dopiero po dogrywce, nie ma większego znaczenia. Szybsze rozstrzygnięcie miałoby nawet swoje pozytywne konsekwencje. Poza mniejszymi kosztami, wzmocniłoby pozycję obecnego Prezydenta wobec swojego politycznego patrona – Zjednoczona Prawica pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego nie zbliżyła się nawet do granicy 50% głosów w wyborach parlamentarnych, a większość w Sejmie zapewnił jej system d`Hondta. Podbudowany psychologicznie Andrzej Duda (słabość charakteru to chyba jego największy problem skutkujący wasalnym podejściem do prezesa PiS), mógłby w większym niż do tej pory stopniu blokować najbardziej szalone pomysły „naczelnika państwa”. Nie oznacza to oczywiście jawnej opozycji wobec Nowogrodzkiej chociażby dlatego, że w wielu sprawach poglądy Andrzeja Dudy nie różnią się od przekonań Jarosława Kaczyńskiego. Ale to jeszcze nie oznacza, że są tożsame, a druga i ostatnia kadencja prezydencka osiągnięta dzięki przekonującemu zwycięstwu wyborczemu osiągniętemu w pierwszej turze, może sprzyjać większej samodzielności obecnego gospodarza Pałacu Namiestnikowskiego.
Jeżeli celem opozycji jest zwycięstwo w wyborach prezydenckich, powinna ona szukać kandydata, który miałby największe szanse pokonania Andrzeja Dudy w drugiej turze wyborów (oprócz obecnego Prezydenta i kandydata lub kandydatów opozycji wystartują też zapewne inne osoby, które żadnych szans na sukces nie mają, ale mogą utrudnić uzyskanie rozstrzygnięcia już w pierwszej turze). A to wcale nie musi być osoba, która w przypadku rywalizacji kilku kandydatów opozycji, do tej drugiej tury wejdzie. Tym bardziej, że starając się uzyskać jak najlepszy wynik, każdy z kandydatów będzie musiał podkopywać pozycję swoich opozycyjnych konkurentów. Trudno będzie potem wytłumaczyć wyborcom, że kandydat, który w pierwszej turze był nie do zaakceptowania, dwa tygodnie później zasługuje na oddanie na niego głosu.
Nie ulega wątpliwości, że niezależnie od tego kogo wystawi Platforma Obywatelska, to jej przedstawiciel będzie rywalem obecnego Prezydenta w decydującym starciu. Najprawdopodobniej będzie to Małgorzata Kidawa-Błońska. Ale jej szanse na pokonanie Andrzeja Dudy są niewiele większe niż Donalda Tuska. „Wielka Pani z Miasta” o dość progresywnych poglądach nie uzyska poparcia niezdecydowanego elektoratu ze wsi i małych miasteczek oraz ludzi o przekonaniach umiarkowanie konserwatywnych, którzy w tej sytuacji wybiorą o wiele im bardziej bliższego kandydata Zjednoczonej Prawicy. A bez pozyskania tej części elektoratu zwycięstwo nie jest możliwe. Jedynym kandydatem, który miałby na to szanse jest Władysław Kosiniak-Kamysz, który jednak w rywalizacji z innymi kandydatami opozycji nie ma najmniejszych szans na przejście do drugiej tury. Na dodatek to właśnie kandydat Polskiego Stronnictwa Ludowego, w przeciwieństwie do byłej Marszałek Sejmu, bardzo dobrze prezentuje się w przedwyborczych debatach. Prawdę powiedziawszy jak w nich wypada Małgorzata Kidawa-Błońska do końca nie wiadomo, ponieważ mimo iż była oficjalną kandydatką na premiera Koalicji Obywatelskiej, to jednak nie odważyła się na udział w żadnej z nich przed niedawnymi wyborami parlamentarnymi.
Słabością lidera PSL jest oczywiście możliwy brak poparcia najbardziej radykalnej części lewicowego elektoratu. Już raz zostając w domu w 2005 roku doprowadził on do zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego w starciu z Donaldem Tuskiem. Słychać już nawet z tej strony pytania o stanowisko Władysława Kosiniak-Kamysza wobec ustawy legalizującej związki partnerskie czy liberalizującej aborcję. Równie dobrze można go prosić o przedstawienie działań, które podjąłby w razie inwazji Marsjan. Ustawy uchwala w Polsce Sejm i Senat. Bezwzględną większość w tym pierwszym organie mają partie Zjednoczonej Prawicy. A to oznacza, że żadne ustawy regulujące te kwestie po myśli lewicy w tym parlamencie na biurko Prezydenta po prostu nie trafią. Podobnie jak niewielkie są obawy, że Władysław Kosiniak-Kamysz będzie musiał organizować obronę naszego kraju przed Marsjanami.
Wybory Prezydenta RP w maju 2020 roku będą miały ogromne znaczenie. Zwycięstwo Andrzeja Dudy nie oznacza automatycznej katastrofy dla Polski i krwawej dyktatury Jarosława Kaczyńskiego. Byłoby jednak lepiej, gdyby funkcję Prezydenta RP objęła osoba, która w sposób spokojny i kierując się względami merytorycznymi, będzie oceniała ustawy trafiające do niej do podpisu. Andrzej Duda takiej bezstronności i obiektywizmu niestety nie gwarantuje, co już niejednokrotnie pokazał w trakcie swojej pierwszej kadencji. Znaczna część kandydatów opozycji niestety również nie. Najbliższy tego ideału jest Władysław Kosiniak-Kamysz.
Karol Winiarski