Polityka może być inna?
Od kilku miesięcy Platforma Obywatelska traci poparcie społeczne. Nie jest to pierwszy przypadek w dwudziestoletniej historii tego ugrupowania, które zaczynało jako antypartyjny ruch społeczny, ale dość szybko przekształciło się klasyczną partię polityczną. Podobna sytuacja miała miejsce w roku 2016, gdy notowania Platformy Obywatelskiej wyglądały podobnie jak obecne wyniki sondażowe Koalicji Obywatelskiej, czyli w praktyce tego samego ugrupowania – pozostałe formacje wchodzące w skład tego wyborczego i parlamentarnego sojuszu nie mają żadnego politycznego znaczenia. Czy i tym razem pogłoski o śmierci jeszcze do niedawna lidera opozycji okażą się mocne przesadzone?
Sytuacja po opozycyjnej stronie sceny politycznej przypomina tą sprzed pięciu lat. Wówczas również Platforma straciła, jak się okazało na kilka miesięcy, pozycję lidera opozycji na rzecz Nowoczesnej. Są to jednak podobieństwa pozorne. Szymon Hołownia to nie Ryszard Petru. Poza zdecydowaną przewagą w zakresie umiejętności retorycznych, dysponuje zdecydowanie większą wiedzą i to nie ograniczoną wyłącznie do jednego zakresu tematycznego. Nie ma też silnej reprezentacji w parlamencie, co przynajmniej na razie pozwala mu unikać zajmowania jednoznacznego stanowiska w wielu istotnych sprawach. A jeśli nawet jest do tego zmuszony, jak w przypadku Funduszu Odbudowy, to skutecznie stara się uniknąć krytyki, która spada na jego politycznych konkurentów.
Zdecydowanie inna jest również ogólna sytuacja polityczna. W 2016 roku wydawało się, że rządy Zjednoczonej Prawicy to chwilowa aberracja, która szybko przejdzie do historii. Uzyskanie bezwzględnej większości w Sejmie było przecież wynikiem nieprzekroczenia przez kilka ugrupowań – Zjednoczoną Lewicę, Partię KORWiN i Partię Razem – progu wyborczego, co automatycznie zwiększyło ilość mandatów uzyskanych przez największe ugrupowania. Likwidacja niezależności Prokuratury, przejęcie kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym, czy wymiana prezesów wielu sądów powszechnych zdaniem wielu miało pogrążyć przejawiające autorytarne skłonności Prawo i Sprawiedliwość w oczach większości Polaków. Masowe demonstracje (jak na polskie warunki) organizowane przez Komitet Obrony Demokracji zdawały się potwierdzać te opinie. Po portugalskiej kompromitacji Ryszarda Petru i jego kochanki, notowania Platformy Obywatelskiej wzrosły, a partia ta wróciła na fotel lidera opozycji. Zmienione kierownictwo PO z Grzegorzem Schetyną na czele zaczęło się przygotowywać do powrotu do władzy. Szybko jednak okazało się, że to pobożne życzenia, a dla większości Polaków poprawa sytuacji materialnej ma o wiele większe znaczenie niż abstrakcyjne zasady wolności i niezawisłości sądów.
Po upływie pięciu lat sytuacja jest całkowicie odmienna. Kolejne sukcesy Zjednoczonej w Prawicy w wyborach samorządowych, do Parlamentu Europejskiego, do Sejmu RP oraz reelekcja Andrzeja Dudy, sprowadziły wielu optymistów na ziemię. Okazało się, że 25-letnia propaganda prezentująca Polaków jako naród, który wolność i demokrację ceni ponad wszystko i przez 45 lat PRL-u stawiał zacięty opór znienawidzonej komunistycznej władzy jest mitem niewiele mającym wspólnego z rzeczywistością. Jednocześnie kolejne porażki ponoszone przez opozycję – niezależnie od tego czy występowała zjednoczona (Koalicja Europejska), czy w rozbiciu na kilka bloków (Koalicja Obywatelska, Koalicja Polska, Lewica) – skutkowały narastającym zniechęceniem i brakiem wiary w polityczne zdolności dotychczasowych liderów. Efektem była utrata władzy w PO przez Grzegorza Schetynę i wybór na przewodniczącego tej partii Borysa Budki. Nikt chyba nie spodziewał się, że zamiast odrodzenia, a przynajmniej stabilizacji poparcia, nastąpi tak spektakularny kryzys.
Borys Budka z pewnością nie jest charyzmatycznym liderem opozycji. Mentorski ton jego głosu nie porywa, a po pewnym czasie wywołuje nawet irytację. Brak jakiekolwiek czytelnej wizji Polski, do realizacji której chciałby zmierzać po przejęciu władzy, nie wzmacnia pozycji jego i jego ugrupowania. Ale też za sondażową i marketingową katastrofę Platformy Obywatelskiej nie ponosi on przecież wyłącznie jednoosobowej odpowiedzialności. W przeciwieństwie do partii rządzącej Budka nie jest jedynowładcą niemuszącym się liczyć ze zdaniem innych członków kierownictwa swojej partii. A na dodatek trafił na zdecydowanie niesprzyjające okoliczności, które nie istniały w okresie kierowania Platformą przez jego poprzednika.
Kiedy ponad rok temu Szymon Hołownia – telewizyjny celebryta, ale i zaangażowany działacz społeczny – zapowiedział wejście do polityki, wydawał się kolejną efemerydą, która przemknie jak kometa po politycznym nieboskłonie. Jego w miarę dobry wynik w wyborach prezydenckich wydawał się łabędzim śpiewem i pożegnaniem z polityką. Nikt nie wierzył, że tworzące się dopiero ugrupowanie, pozbawione subwencji budżetowej, niemające reprezentacji w parlamencie, będzie w stanie przetrwać trzy lata do kolejnych wyborów. Na dodatek w prezydenckiej batalii rozkwitła gwiazda Rafała Trzaskowskiego, który o włos (chociaż nie aż tak cienki) przegrał walkę z Andrzejem Dudą. Wydawało się więc, że to wiceprzewodniczący PO stanie się niekwestionowanym liderem opozycji, a Hołownia podzieli los Palikota, Petru czy Kukiza. Tym samym Platforma Obywatelska osiągnęła zasadniczy cel, który przyświecał jej, gdy, przy pełnej aprobacie Prawa i Sprawiedliwości, dokonywała w maju wymiany swojego kandydata na Prezydenta. Nie chodziło bowiem przecież o pokonanie Andrzeja Dudy, a o utrzymanie pozycji lidera po opozycyjnej stronie sceny politycznej. Gdy wyglądało, że wszystko jest ponownie poukładane i będzie można spokojnie usiąść na brzegu rzeki czekając aż spłynie nią trup PiS-u, wszystko się pokomplikowało. Polska polityka bywa jednak nieprzewidywalna.
Założone przez Szymona Hołownię ugrupowanie – Polska 2050 – wchodząc na scenę polityczną z kilkuprocentowym poparciem, dość szybko przekroczyło prezydencki wynik swojego lidera. O ile początkowo wydawało się, że czerpie siły żywotne (czyli wyborców) głównie kosztem ugrupowań lewicowych (zwłaszcza topniejącej w oczach jak wiosenny śnieg Wiosny Biedronia) i PSL-u, to wkrótce zaczęło żywić się kosztem Platformy. Spadek notowań głównej do tej pory partii opozycyjnej oraz narastająca wewnątrzpartyjna i medialna krytyka Borysa Budki wywołały u niego nerwowe posunięcia, które jeszcze bardziej pogorszyły sytuację. Widać to najwyraźniej po radykalnej zmianie narracji w sprawie Funduszu Odbudowy. O ile jeszcze w grudniu szef PO odsądzał od czci i wiary wszystkich, którzy osieliby się głosować przeciw ratyfikacji umowy międzynarodowej dającej nam setki miliardów złotych, to już kilka tygodni później groził zablokowaniem w parlamencie jej uchwalenia. Liczył, że jak już nie raz bywało, zmobilizuje i skoncentruje wokół PO najbardziej antyPiS-owski elektorat, co pozwoli mu przejść do politycznej kontrofensywy. Oparty na całkowicie oderwanych od rzeczywistości kalkulacjach plan, zakończył się w wyniku wolty lewicy nie tylko fiaskiem, ale też kompromitacją partii i jej lidera. Inna sprawa, że wielu sympatyzujących z opozycją komentatorów i równie duże grono polityków, do czasu nieszczęsnego głosowania w Sejmie zachęcające Budkę do niezłomnej postawy, po fakcie umyło ręce, a niektórzy przyłączyli się nawet do krytyki przewodniczącego PO. Cóż, zwycięstwo ma wielu ojców, porażka jest zawsze sierotą.
Platforma Obywatelska z jednej strony wydaje się znajdować w krytycznej sytuacji, z drugiej dysponuje atutem, który mógłby całkowicie zmienić sytuację i przynajmniej na jakiś czas przywrócić jej żywotność i fotel lidera opozycji. Tym atutem jest oczywiście Rafał Trzaskowski, lider wielu rankingów popularności polityków. Gdyby stanął na czele PO, mogłoby to całkowicie zmienić bieg wydarzeń, który wydaje się w chwili obecnej nieuchronny. Tyle, że Prezydent Warszawy chyba nie za bardzo kwapi się do roli zbawcy dogorywającej partii. Każdy, kto obserwuje kilkunastoletnią karierę Rafała Trzaskowskiego, widzi, że nie jest to polityczny fighter. Mimo budzącego sympatię wyglądu i niezłych zdolności retorycznych, nie potrafi porywać tłumów. Nie widać też u niego koniecznej do osiągania politycznych sukcesów determinacji. Jego inteligenckie maniery nie pasują do brutalnych zasad panujących w świecie partyjnej dżungli. I co najważniejsze, chyba sam do końca nie wie czego chce, mimo że fotel Prezydenta stolicy Polski nie jest chyba szczytem jego marzeń. Po ponad dwóch latach rządów widać, że źle czuje się w skórze samorządowca, który uszyła mu partia chcąc za wszelką cenę nie dopuścić do utraty władzy w Warszawie, co zresztą i tak raczej jej nie groziło. Ciągłe narzekania w czasie pandemii na brak „wytycznych od rządu”, to retoryka kompromitująca go w oczach prawdziwych działaczy samorządowych. Jednocześnie nieustająca krytyka sprawujących władzę, nie dość że coraz bardziej nudna i schematyczna, w sposób niesłychanie szkodliwy upartyjnia samorząd, co z kolei skutkuje antysamorządowymi posunięciami obecnej władzy mającej w genach przywiązanie do centralnego sterowania.
Chaotyczne i nie do końca przemyślane ruchy Rafała Trzaskowskiego mogą dość szybko spowodować roztrwonienie zapasu społecznej sympatii, który zdobył w czasie wyborów prezydenckich. Niewypał jakim okazał się ruch „Wspólna Polska”, nie odbił się jeszcze negatywnie na jego notowaniach. Pijarowsko świetny pomysł organizacji Campusu Młodych, może zakończyć się równie spektakularną porażką, jeżeli okaże się jednostkowym wydarzeniem bez dalszego ciągu. Już zresztą pozyskanie środków na jego organizację od niemieckiej Fundacji Konrada Adenauera pokazuje jakim całkowitym brakiem politycznej wyobraźni wykazuje się Rafał Trzaskowski i jego współpracownicy narażając się na oczywiste ataki ze strony prorządowych mediów. Kolejne błędy, brak konsekwencji, koncentrowanie się na coraz bardziej jałowych i nieskutecznych atakach na liderów Zjednoczonej Prawicy może w końcu doprowadzić do rozczarowania nawet tych jego sympatyków, którzy widzą w nim wyzwoliciela Polski „z okowów PiS-owskiej niewoli”.
Niezdecydowanie najpopularniejszego obecnie polityka opozycji, to oczywiście dobra wiadomość dla Szymona Hołowni. Rafał Trzaskowski stanowi w chwili obecnej dla niego najpoważniejsze zagrożenie. On sam z kolei jest za to najpoważniejszym konkurentem dla Zjednoczonej Prawicy, czego chyba nie do końca są w stanie dostrzec zarówno jej liderzy jak i usłużni propagandyści z mediów „publicznych”. Nastawiona od lat na krytykę Platformy machina PiS-owskiej propagandy, nie jest na razie w stanie zmienić wektora politycznego ataku. Bezustanne ataki na PO i jej liderów już wkrótce mogą przypominać polityczną nekrofilię. Nienawiść zaślepia i nie pozwala im dostrzegać prawdziwych zagrożeń.
Jeżeli ktoś może pozbawić Jarosława Kaczyńskiego władzy, to jest nim właśnie Szymon Hołownia i jego tworzące się ugrupowanie. PSL to ciągle zbyt niszowa partia, żeby mogła uzyskać szerokie poparcie społeczne. Lewica ze swoimi progresywnymi postulatami jest nie do przyjęcia dla ciągle jeszcze bardzo konserwatywnego społeczeństwa polskiego. Platforma Obywatelska jest tak znienawidzona przez znaczną część elektoratu, że gotów jest on z obrzydzeniem oddać głos na partie prawicowe, żeby tylko partia Tuska (bo tak w dalszym ciągu jest ona postrzegana) nie powróciła do władzy. Polska 2050 pozbawiona jest tych negatywów i ciągle może korzystać z atutu swojej nowości i pewnej niedookreśloności. Szymon Hołownia, jako chyba jedyny lider opozycji, który ma też wizję przyszłej Polski wykraczającą poza horyzont najbliższych tygodni, miesięcy czy nawet lat.
Czy to znaczy, że Polska 2050 będzie zupełnie innym ugrupowaniem niż wszystkie do tej pory istniejące organizacje? Mało prawdopodobne. Już dzisiaj widać, że Szymon Hołownia zaczyna się wpisywać w dualistyczny podział polskiej sceny politycznej, co trudno uznać za dobry sposób na zasypywanie dzielących polskie społeczeństwo podziałów. Również w jego politycznej retoryce coraz częściej dostrzec można populistyczne tony, tak typowe dla większości polityków w obecnych czasach. Trudno też dostrzec jakąkolwiek spójność w poglądach nowych nabytków Polski 2050 – co np. łączy Joannę Muchę i Wojciecha Maksymowicza? Co najważniejsze jednak, rola lidera jest bardzo ważna, ale partię tworzą jej członkowie. A ci w większości nastawieni są na szybki polityczny sukces, który umożliwi im dobranie się do politycznych konfitur – stanowisk w rządowej administracji, miejsc w zarządach i radach nadzorczych publicznych spółek, dostępu do intratnych kontraktów i rządowych zamówień. Takie po prostu mamy społeczeństwo i każdy, nawet najbardziej charyzmatyczny lider, musi się z tym liczyć. Zrozumiał to już Jarosław Kaczyński pozwalając członkom swojego ugrupowania bezkarnie żerować na publicznym majątku. Zrozumie to również, o ile jeszcze tego nie wie, i Szymon Hołownia. Swoją polityczną przygodę zaczynał z hasłem „Polityka może być inna”. Czy miał rację? Nie miał. Polityka nie może być inna, ponieważ nie da się zmienić charakteru większości społeczeństwa. Politycy to po prostu jego emanacja. Krew z krwi.
Karol Winiarski