Izolacja
Upadek prozachodnich władz w Afganistanie nie był zaskoczeniem. Zaskoczeniem była szybkość z jaką talibowie przejęli władzę. W ciągu trwającej zaledwie 9 dni ofensywy główne ośrodki tego pogrążonego od prawie pół wieku w wojnie kraju prawie bez walki dostały się w ich ręce. Dwudziestoletnie starania o trwałe ucywilizowanie tego jednego z najbardziej zacofanych krajów świata, zakończyły się całkowitym fiaskiem.
Winnych tego co się stało jest wielu. George W. Bush, który uwikłał USA w wojnę w Iraku zamiast koncentrować się na Afganistanie. Barack Obama, który stosował półśrodki zamiast podjąć jednoznaczną decyzję o wycofaniu się z tego kraju po likwidacji bin Ladena. Donald Trump, który nawiązał rozmowy z talibami, a następnie podpisał z nimi porozumienie nie konsultując tego z legalnym rządem afgańskim. Ale największa odpowiedzialność spada na Joe Bidena, który zrealizował zawarty przez poprzednika układ. Zrealizował w najgorszy z możliwych sposobów.
Nie ma porozumień, z których nie można się wycofać. Porozumienie paryskie w sprawie klimatu, budowa muru na granicy z Meksykiem, sankcje za budowę Nord Stream II. Te wszystkie działania podjęte przez Donalda Trumpa zostały przez jego następcę zmienione. Porozumienie z talibami zostało utrzymane. Mimo, że od lat stosunkowo niewielkie wsparcie dla wojsk afgańskich pozwalało kontrolować sytuację. Mimo, że wystarczyło poczekać kilka miesięcy, aby zima wstrzymała wszystkie działania militarne. Mimo, że wywiad ostrzegał przed konsekwencjami tej nagłej rejterady. Niezależnie od innych porażek i sukcesów, które będą udziałem Joe Bidena, przejdzie on do historii jako sprawca największej kompromitacji USA od czasów wojny w Wietnamie.
Przekonanie Amerykanów i ich sojuszników, że los popieranego przez nich rządu nie jest przesądzony, nie było tak całkowite naiwne. W końcu po wycofaniu wojsk radzieckich w 1989 roku, komunistyczny rząd przetrwał w tym kraju jeszcze trzy lata. Upadł dopiero wówczas, gdy po rozpadzie ZSRR skończyła się pomoc Moskwy. A przecież komuniści z pewnością nie mogli się cieszyć większym poparciem niż politycy prozachodni (nazwanie ich prodemokratycznymi to jednak spora przesada). Zresztą zdziwienie budzi fakt, ze prominentni politycy poprzedniego reżimu, były Prezydent Hamid Karzaj i były premier Abdullah Abdullah, którzy wielokrotnie byli celem zamachów ze strony talibów, w przeciwieństwie do obecnego prezydenta Ashrawa Ghaniego (co ciekawe profesora-specjalistę od odbudowy państw upadłych – jak widać między teorią a praktyką jest przepaść), nie uciekli z kraju. Może powody tak szybkiego triumfu talibów są bardziej prozaiczne niż się wszystkim wydaje?
Przyszłość Afganistanu to wielka niewiadoma. Liderzy talibów starają się przekonać wszystkich, że wyciągnęli wnioski z błędów popełnionych ponad dwadzieścia lat temu. Obiecują, że kobiety będą mogły kształcić się i pracować, mniejszości narodowe i religijne nie będą prześladowane, a podstawowe zdobycze cywilizacyjne zachowane. Wielu uważa, że to tylko pijarowska zagrywka, która ma im zapewnić międzynarodowe uznanie i zminimalizować rodzący się opór przeciwników fundamentalistycznych rządów. Niezależnie od ich rzeczywistych intencji, rzeczywistość nie będzie taka pozytywna. Władza centralna nigdy w Afganistanie nie kontrolowała całego kraju. Nie inaczej jest w przypadku talibów. Wielu lokalnych watażków nie zamierza słuchać swoich liderów, a konserwatywna prowincja w pełni akceptuje najbardziej konserwatywne zasady szariatu. Konflikt między progresywnie nastawioną ludnością dużych miast i niechętnymi jakimkolwiek zmianom mieszkańcami prowincji to problem większości krajów współczesnego świata – także Polski. Poza tym nawet najbardziej liberalne zachowanie nowych władców Afganistanu dalekie będzie od standardów świata zachodniego. Skorpion zawsze będzie skorpionem.
Ale Afganistan to coś więcej niż kompromitacja amerykańskiej polityki zagranicznej. To przestroga. Niezależnie od tego, kto sprawuje władzę w Waszyngtonie, sympatie i antypatie muszą ustąpić przed twardym interesem politycznym. To, że prowadzi to niejednokrotnie do kompromitacji Amerykanów to już efekt ich aroganckiej pewności siebie i prymitywizmu podejmowanych działań – wspieranie przeciwników aktualnych wrogów prowadzące często do „hodowania” przyszłych problemów. W końcu Osama bin Laden walcząc z Sowietami był kiedyś sojusznikiem Wuja Sama.
Wydawało się, że odejście Donalda Trumpa będzie oznaczało radykalną zmianę polityki amerykańskiej w każdym jej elemencie. O ile polityka wewnętrzna rzeczywiście wygląda inaczej, to w przypadku relacji międzynarodowych zmiany są znacznie mniejsze. Już od czasów Obamy za głównego przeciwnika USA uznano Chiny (notabene sojusznika Amerykanów przeciw ZSRR od lat 70-tych). Różnice w polityce kolejnych gospodarzy Białego Domu dotyczą wyłącznie metod. Wszyscy oni jednak starają się zamykać kolejne fronty, aby koncentrować kurczące się siły na blokowaniu rosnącej potęgi Państwa Środka. Dlatego Obama wycofał się z Iraku i nie zaangażował w Syrii. Dlatego Trump zdradził Kurdów i dogadał z talibami. Dlatego Biden kontynuuje ich politykę.
Wielu obserwatorów zgadzając się z tezą, że Amerykanie wycofują się z aktywnego zaangażowania w wielu lokalnych konfliktach uważa, że w Europie jest inaczej. Zwłaszcza po agresji Rosji na Ukrainie, wydawało się, że proces redukcji obecności US Army w Europie zostanie zahamowany. Już prezydentura Trumpa pokazała, że jest inaczej. Plan wycofania znaczących sił z Niemiec powiązany był z przesunięciem części tych sił do innych krajów – w tym także do Polski. Ale tylko części. Ogólna ilość żołnierzy amerykańskich miała zostać zmniejszona. Biden się z tego wycofał, ale nie oznacza to, że Europa stała się priorytetem amerykańskiej polityki. To raczej próba naprawienia relacji z naszym zachodnim sąsiadem zepsutych przez poprzednika (to rzeczywiście jedna z nielicznych zmian w polityce zagranicznej USA), czego przejawem jest również porozumienie w sprawie Nord Stream II. A to z kolei świadczy o chęci zredukowania amerykańskiej obecności na naszym kontynencie i delegowania przynajmniej części do tej pory realizowanych zadań na rzecz najsilniejszego europejskiego sojusznika. A nie jest to Polska.
Marzenia polityków PiS-u o odgrywaniu przez Polskę roli jaką na Bliskim Wschodzie pełni Izrael, nie rozpłynęły się wraz z porażką Donalda Trumpa. One nigdy nie były realne. Przejęcie władzy przez Joe Bidena pozbawiło jedynie naszych przywódców złudzeń. Lepiej późno niż wcale. Tyle, że wasalna postawa została zastąpiona wymachiwaniem szabelką. Stąd też wojna o TVN i nowelizację KPA. W tym drugim przypadku wprowadzenie przedawnienia roszczeń reprywatyzacyjnych jest realizacją wyroku Trybunału Konstytucyjnego i poza pewnymi szczegółami (przerwanie biegu dotychczasowych postępowań), jest jak najbardziej sensowne. Tyle, że orzeczenie naszego sądu konstytucyjnego miało miejsce sześć lat temu i do tej pory PiS go nie realizował. Bał się reakcji Trumpa. Ale Trumpa już nie ma.
Pełne zawierzenie Amerykanom było i jest naiwnością. Ale jeszcze większą naiwnością jest wiara niektórych polityków opozycji w gwarancje UE. W razie jakiegokolwiek grożącego nam niebezpieczeństwa USA udzielą nam militarnej pomocy, jeżeli będzie to zgodne z ich bieżącą polityką. A może nie być, ponieważ nie tu leżą żywotne amerykańskie interesy. UE takiej pomocy nie udzieli, nawet gdyby tego chciała. Bo nie ma czym. Europejskiej armii nie ma i nie będzie, a po wyjściu Wielkiej Brytanii, jedynie Francja dysponuje w miarę sprawnymi w działaniu wojskami, tyle że zaangażowanymi przede wszystkim w byłych afrykańskich koloniach tego dawno przebrzmiałego imperium.
Jesteśmy w okresie pierwszej po zakończeniu zimnej wojny i rozpadu ZSRR tak znaczącej przebudowy stosunków międzynarodowych. Z powodu naszego położenia i realnych możliwości rodzi to poważne wyzwania dla rządzących naszym krajem. Bezpieczeństwo Polski wymaga elastycznej i niekiedy finezyjnej gry na międzynarodowej scenie politycznej. Czy nasi politycy, zarówno z rządzącej koalicji jak i z opozycji, są do tego zdolni? To niestety retoryczne pytanie. W ostatnich miesiącach zmierzamy raczej do pełnej izolacji. Jak twierdzą złośliwi, dobre stosunki mamy wyłącznie z Bałtykiem.
Karol Winiarski