Gdzie się spotyka z zachodem wschód
„Prezydent z PO wpisał się w rządową propagandę” krzyczy tytuł artykułu w Gazecie Wyborczej. „Od pewnego czasu niektórzy dziennikarze lokalnej Wyborczej cierpią na syndrom typowego marudy i clickbaitowych/krzykliwych nagłówków” odpowiada Arkadiusz Chęciński. Cóż takiego się wydarzyło, że Prezydent Sosnowca naraził się na tak bezprzykładny atak ze strony gazety, która do tej pory raczej nie słynęła z krytyki poczynań włodarza Sosnowca?
Przynależność do partii politycznej samorządowego polityka czasami przynosi doraźne korzyści. Arkadiusz Chęciński nigdy nie zostałby Prezydentem Sosnowca, gdyby nie szyld Platformy Obywatelskiej pod którym kandydował w 2014 roku. Cztery lata później nie miało to już większego znaczenia. Zresztą kilka miesięcy przed wyborami poważnie zastanawiał się czy nie startować do wyborów jako kandydat stowarzyszenia „Wspólnie dla Sosnowca”, którego przecież był współzałożycielem i przewodniczącym. Wzrost notowań macierzystej partii skłonił go do startu z jej ramienia, co, jak pokazały wyniki, nie odbiło się negatywnie na jego wyborczym wyniku. Umiejętnie prowadzona autopromocja zapewniła mu poparcie 2/3 wyborców. Gdyby po reelekcji, jak wielu prezydentów innych miast w przeszłości, stopniowo pozbywał się swojej partyjnej identyfikacji, mógłby w spokoju rządzić stolicą Zagłębia jeszcze co najmniej dziesięć lat. A może nawet i dłużej, gdyby ograniczenie kadencji wprowadzone w 2018 roku zostało zniesione. Arkadiusz Chęciński jest jednak zwierzęciem politycznym i prezydentura Sosnowca nie wyczerpuje jego ambicji.
Działalność partyjna w okresie tak ostrej walki politycznej, z którą mamy obecnie do czynienia, wymaga stosowania jednoznacznego i dosadnego języka. Gdy na dodatek ktoś stara się o wysokie partyjne funkcje, a wyboru dokonują wszyscy członkowie ugrupowania, trzeba być bardzo radykalnym, żeby pozyskać głosy partyjnych kolegów i koleżanek. Jednocześnie jednak pełniąc funkcję Prezydenta Miasta trzeba się liczyć z rządzącymi w Warszawie i własnym elektoratem, który politycznie bywa bardzo zróżnicowany. Ma to tym większe znaczenie, gdy dochody samorządu terytorialnego w coraz większym stopniu zależą od dobrej woli rządu. A jeżeli partia do której się należy nie jest tą sama partią, którą sprawuje władzę w Polsce, zaczynają się problemy. Ich ofiarą padł właśnie Prezydent Sosnowca.
Arkadiusz Chęciński postanowił wypłynąć na krajowe wody. Drogą do tego miało być zdobycie funkcji Przewodniczącego Zarządu Regionu PO. Wydawało się, że jest to w jego zasięgu. Wieloletnie rządy Wojciecha Saługi doprowadziły do utraty władzy w województwie po ostatnich wyborach samorządowych i marginalizacji śląskiej Platformy na szczeblu centralnym. Niewiele w tym względzie zmieniło objęcie prawie dwa lata temu funkcji Przewodniczącego PO przez pochodzącego ze Śląska Borysa Budki. Po chwilowej euforii przyszły spektakularne klęski i jedynie oddanie władzy powracającemu do Polski Donaldowi Tuskowi uchroniło go przed ostateczną autokompromitacją. Wydawało się więc, że władza w śląskiej PO leży na ulicy. Kilka ostrych wypowiedzi miało przedstawić zagłębiowskiego lidera PO jako zdeklarowanego przeciwnika PiS-u, wiernego stronnika Donalda Tuska i skutecznego polityka, który przywróci Platformie w regionie jej dawny blask. A jednak Wojciech Saługa obronił swoją pozycję, co zresztą więcej mówi o członkach śląskiej PO niż o Prezydencie Sosnowca.
Nieszczęśliwie dla Arkadiusza Chęcińskiego wybory wewnętrzne w PO zbiegły się z rozdziałem środków dla jednostek samorządu terytorialnego przez rząd. Sosnowiec na trzy wnioskowane inwestycje dostał pieniądze tylko na jedną, ale za to najdroższą. Ponad 61 mln zł ma być przeznaczone na dość tajemniczą „rewolucję drogowo-chodnikową” (prawdopodobnie informację o niej będą dozowane, co przyniesie zdecydowanie lepszy efekt propagandowy). Prezydent Sosnowca zdecydował się na publiczne wyrażenie wdzięczności: „Dziękuję Wojewodzie, posłom, szczególnie Pani Ewa Malik, którzy lobbowali za naszym miastem.”. Ten wpis wywołał medialną burzę.
Krytyka Prezydenta Sosnowca opierała się na dwóch podstawach. Po pierwsze, zarzucano Chęcińskiemu hipokryzję, ponieważ chwilę wcześniej bezpardonowo atakował Prawo i Sprawiedliwość, a Ewa Malik to przecież jedna z najwierniejszych pretorianek prezesa. Oburzenie dziennikarza Wyborczej jest dość zabawne zważywszy, że taka obopólnie owocna współpraca ma miejsce od wielu lat. Po drugie, Prezydent „zapomniał” wspomnieć, że przyznane środki nie rekompensują (przynajmniej na razie) szacowanych przez niego na 80 mln zł strat poniesionych przez budżet Sosnowca w związku z wprowadzanymi zmianami podatkowymi. Co gorsza, dotacje z budżetu państwa są na określony cel, co ogranicza samodzielność finansową jednostek samorządu terytorialnego i nie rozwiązuje problemu koniecznych oszczędności w wydatkach bieżących. W końcu to nie kto inny, a sam Arkadiusz Chęciński zaledwie trzy tygodnie temu i to właśnie w Gazecie Wyborczej mówił „Mam wrażenie, że rządzących to irytuje, że samorządowcy mają inną wizję. W efekcie chcą nam amputować obie nogi i dać protezy. Tylko, że jednocześnie chcą decydować, kto dostanie obie protezy, kto jedną, a kto wcale”. Czyżby proteza okazała się całkiem funkcjonalna i wygodna?
Zaistniała sytuacja to oczywiście efekt próby połączenia kariery działacza samorządowego i partyjnego. Broniąc swojego stanowisko Arkadiusz Chęciński wypowiedział się jako ten pierwszy „Moim zadaniem, jako prezydenta, niezależnie od przynależności partyjnej, jest dbanie o dobro Sosnowca i Sosnowiczan. Gdy miasto i jego mieszkańcy otrzymują ponad 60 milionów złotych, dziękujemy za te fundusze.” I trudno się z nim nie zgodzić. Tyle, że jako działacz partyjny musi realizować aktualną narrację swojego ugrupowania, a ta, zwłaszcza od powrotu Donalda Tuska, jest jednoznaczna – PiS to zło i każda próba porozumiewania się z jego przedstawicielami to zdrada. Stąd oczywisty dysonans w przekazach medialnych naszego Prezydenta, za co spotkała go reprymenda Gazety Wyborczej. Trudno zajść w ciążę pozostając dziewicą.
W całym tym wydarzeniu przeraża jednak coś zupełnie innego. Z wypowiedzi adwersarzy, a także z dyskusji zarówno pod artykułem, jak i facebookowym wpisem Prezydenta Chęcińskiego wynika, że w zasadzie nikogo nie oburza sposób przyznawania rządowych dotacji. Wydawałoby się oczywistym, że powinny o tym decydować obiektywne i przejrzyste kryteria, a ostateczne decyzje podejmować niezależna komisja merytorycznie oceniająca złożone wnioski. Tymczasem nikt nawet nie ukrywa, że o wszystkim decydują partyjne i towarzyskie układy. Kto ma lepsze, ten dostaje. Kto ich nie ma, musi się obejść smakiem. Władze Rybnika, który nie dostał ani grosza, mają pretensje do swoich posłów i senatora, że w Warszawie nie załatwili im kasy. W ten sposób mentalnie przesuwamy się coraz bardziej w stronę zwyczajów tej części Europy, od której ponad trzydzieści lat temu, jak się wówczas wydawało, ostatecznie odeszliśmy. A może nigdy nie odeszliśmy? W przededniu odzyskania wolności twórca Kabaretu pod Egidą pisał w jednym ze swoich najbardziej znanych utworów:
Jest takie miejsce u zbiegu dróg,
Gdzie się spotyka z zachodem wschód…
Nasz pępek świata,
Nasz biedny raj…
Jest takie miejsce,
Taki kraj.
Nad pastwiskami ciągnący dym,
Wierzby jak mary, w welonach mgły…
Tu krzyż przydrożny,
Tam święty gaj…
Jest takie miejsce,
Taki kraj.
Kto tutaj zechce w rozpaczy tkwić,
Załamać ręce, płakać i pić…
Ten święte prawo
Ma, bez dwóch zdań…
Jest takie miejsce,
Taki kraj.
Nadziei uczą ci, co na stos
Potrafią rzucić swój życia los…
Za ojców groby,
Za Trzeci Maj…
Jest takie miejsce,
Taki kraj.
Z pokoleń trudu, z ofiarnej krwi,
Zwycięskiej chwały nadchodzą dni…
Dopomóż Boże!
I wytrwać daj…
Tu nasze miejsce,
To nasz kraj!
A może satyryk się mylił? Może jest jeszcze gorzej? Może większość z nas po prostu bardziej pasuje do Wschodu niż do Zachodu? Może zachodnie standardy nigdy się u nas nie przyjmą? Może nie pasują do naszej narodowej mentalności? Może tak po prostu musi tu być?
Karol Winiarski