Putiniada
Inwazja Rosji na Ukrainę jest drugim po ataku na World Trade Center przełomowym wydarzeniem XXI wieku. Chociaż od wielu tygodni Putin gromadził swoje wojska, pełnoskalowa agresja na niepodległe państwo była zaskoczeniem. Zwłaszcza, gdy zaledwie dwa dni wcześniej ogłosił uznanie dwóch separatystycznych, marionetkowych tworów – Ługańskiej i Donieckiej Republik Ludowych. Chociaż był to wrogi akt skierowany przeciw Ukrainie, nie zmieniał w praktyce istniejącej od prawie ośmiu lat sytuacji. Wydawało się nawet, że to próba wyjścia z twarzą Putina przed własnym społeczeństwem po odrzuceniu przez państwa zachodnie jego absurdalnych żądań. Dwa dni później nadzieje (wyrażone najbardziej dosłownie przez Ryszarda Terleckiego) rozwiały się, a świat nie będzie już taki sam jak jeszcze tydzień temu.
Bieżące wydarzenia pokazują, że polityka państw demokratycznych wobec Rosji była błędna. Nie chodzi jednak o pośrednie finansowanie wydatków zbrojeniowych poprzez zakup surowców energetycznych – ropy naftowej, gazu ziemnego czy węgla kamiennego. Oczywiście jeszcze od czasów sowieckich było to najważniejsze źródło wpływów budżetowych umożliwiających modernizowanie najpierw radzieckiej, a potem rosyjskiej armii. Gdyby jednak tak podchodzić do problemów światowego handlu, należałoby zerwać stosunki gospodarcze z wieloma innymi państwami – z Chinami na czele. Przecież w najbliższych latach to właśnie Państwo Środka będzie najpoważniejszym przeciwnikiem całego demokratycznego świata. A co z Indiami? Na razie to kraj demokratyczny, ale rządy nacjonalistycznej partii premiera Modiego mogą szybko go zmienić w kolejne nacjonalistyczne imperium. Na dodatek oznaczałoby to znaczący wzrost kosztów produkcji, pogorszenie konkurencyjności rodzimego przemysłu i obniżenie standardu życia własnych obywateli. Rzeczywistym błędem była natomiast rezygnacja wielu państw z budowy infrastruktury umożliwiającej korzystanie z alternatywnych źródeł zaopatrzenia. Pozwoliłoby to uniknąć energetycznego szantażu ze strony Rosji, co skutecznie zrobiła Polska w przypadku gazu ziemnego (ale już nie jeżeli chodzi o ropę naftową czy węgiel kamienny). Uniezależnienie nie oznacza bowiem całkowitej rezygnacji z zakupu surowców, ale poprzez możliwość wyboru uzyskanie zdecydowanie lepszej pozycji negocjacyjnej. A w sytuacji nadzwyczajnej możliwość zastosowania drastycznych sankcji wobec agresora.
Znacznie poważniejsze błędy zostały popełnione gdzie indziej. Chodzi o politykę państw zachodnich, głównie USA, która oznaczała łamanie własnych zasad. Zaczęło się od bombardowań Serbii w 1999 roku, aby wymusić na niej wycofanie się z Kosowa, a następnie dziewięć lat później uznanie niepodległości tego kraju. Potem miał miejsce atak na Irak w 2003 roku bez żadnej podstawy w prawie międzynarodowym. Interwencja w Libii w 2011 roku pozornie była wykonywaniem rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, ale w praktyce pozwoliła powstańcom obalić Muammara Kadafiego. W obu tych przypadkach konsekwencją był rozpad struktur państwowych, nieustająca wojna domowa i tysiące ofiar. Przyjmowanie kolejnych państw do Paktu Północnoatlantyckiego było złamaniem ustnych obietnic składanych jeszcze Michaiłowi Gorbaczowowi. Tworzenie stałych (nazywanych eufemistycznie rotacyjnymi) baz w nowych państwach członkowskich było już naruszeniem pisemnej umowy zawartej z Rosją w 1997 roku. Budowa bazy antyrakietowej w Polsce i Rumunii oznaczała z kolei naruszenie układu ABM z 1972 roku, wypowiedzianego zresztą w 2001 roku przez USA pod pretekstem zagrożenia ze strony państw zbójeckich (Iranu, który nie miał ani broni jądrowej, ani rakiet do jej przenoszenia oraz Korei Płn., której rakiety mogą dosięgnąć USA, ale przez Pacyfik). Trudno czasami w polityce być nieskazitelnym jak żona Cezara, ale nie można tak jawnie stosować podwójnych standardów. Druga strona zawsze może to wykorzystać.
Czy takie podszyte hipokryzją działania skłoniły Władymira Putina do zmiany jego początkowej polityki, czy też od samego początku Prezydent Rosji planował i konsekwentnie realizował plan odbudowy rosyjskiego imperium, tego nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy. Z pewnością jednak ułatwiły mu prowadzenie akcji propagandowej uzasadniającej jego własne agresywne działania. Czym bowiem różni się uznanie niepodległości Abchazji i Osetii Płd. od analogicznego działania państw zachodnich w przypadku Kosowa? Antyzachodnia fobia Putina i znacznej części Rosjan zyskała silną pożywkę. Być może też świadomość łamania własnych zasad była powodem dość umiarkowanej reakcji państw zachodnich na coraz bardziej agresywne poczynania rosyjskiego przywódcy – trudno przecież krytykować kogoś za działania, skoro samemu robiło się coś podobnego.
Błędy popełniali też Ukraińcy. Złamanie dzień po podpisaniu umowy podpisanej przez protestujących na Majdanie z Prezydentem Janukowyczem niewiele miało wspólnego z zasadą pacta sund servanda. Podobnie zresztą jak próba wycofania się Ukrainy z układów mińskich zawartych pod presją militarnej klęski pod Debalczewem. Trudno również zrozumieć sens odcięcia dostaw wody do okupowanego przez Rosjan Krymu. Czy ukraińskie władze naprawdę myślały, że to skłoni Putina do oddania im półwyspu? Jaki cel miały przepisy ograniczające możliwość używania innego języka niż ukraiński, w sytuacji gdy znacząca część mieszkańców mówi na co dzień po rosyjsku? Z jakiego powodu Prezydent Zełenski rozpoczął walkę z liderem prorosyjskiej partii Wiktorem Medwedczukiem umieszczając go w areszcie domowym (właśnie z niego uciekł), gdy jego ugrupowanie wyprzedziło w sondażach partię prezydencką? Czy liczył, że ojciec chrzestny córki byłego szefa administracji prezydenta Kuczmy nie zareaguje na ten krok i przełknie zniewagę? Dlaczego w końcu nie chciano zrezygnować z NATO-wskich aspiracji, co było głównym żądaniem Putina? Ustąpienie przed bezprawnym żądaniem silniejszego byłoby może mało honorowe, ale zmniejszyłoby groźbę agresji. Tym bardziej, że szans na członkostwo w NATO w najbliższych latach Ukraina nie miała i nie ma. Na dodatek już drugiego dnia wojny Prezydent Zełenski zaczął sugerować, że jest skłonny zaakceptować to żądanie.
Twarda postawa USA i państw zachodnich wobec częściowo absurdalnych żądań Putina byłaby całkowicie uzasadniona, gdyby połączono ją z wysłaniem wojsk na Ukrainę, a przynajmniej z jasną deklaracją udzielenia bezpośredniej militarnej pomocy w razie rosyjskiej agresji. To, że Ukraina nie jest członkiem NATO było tylko pretekstem odmowy. Naprawdę obawiano się wybuchu przypadkowej wojny o zasięgu światowym. Nie wiemy, czy Władimir Putin w swym postępującym szaleństwie powstrzymałby się przed agresją, ale z pewnością podjęcie takiej decyzji byłoby znacznie mniej prawdopodobne. Zamiast wysyłania wojsk na Ukrainę, przemieszczono je na wschodnią flankę NATO (w tym do Polski) w sytuacji, gdy kraje graniczące z Rosją nie były bezpośrednio zagrożone rosyjskim atakiem. Co więcej, Amerykanie wielokrotnie deklarowali, że nie będą one użyte do obrony Ukrainy, co było wręcz zaproszeniem Putina do agresji. Tym bardziej, że ogólne zapowiedzi o niewyobrażalnych sankcjach bez ich jasnego sprecyzowania, mogły zostać uznane przez kremlowskiego władcę za kolejną pustą retorykę niezdolnych do działania państw Zachodu. Widać było, że wszyscy chcą walczyć z Rosją do ostatniego żołnierza. Ukraińskiego rzecz jasna.
Prawdopodobnie celem Putina było szybkie obalenie obecnych władz i zainstalowanie w Kijowie marionetkowego rządu, który przekształciłby Ukrainę w kolejne wasalne państwo. Nadspodziewanie silny opór armii ukraińskiej i równie zaskakująco mało skuteczne działania armii rosyjskiej znacząco opóźniły realizację tego planu. Trzeba jednak pamiętać, że w pierwszej fazie operacji użyto mniej więcej jedną trzecią sił skoncentrowanych nad granicą ukraińską (około ¼ ogółu lądowych sił rosyjskich) i to tych najsłabiej wyszkolonych i wyposażonych (rozpoznanie pola walki za pomocą mięsa armatniego). Gdy do walki wejdą kolejne rzuty, obrona ukraińska może nie wytrzymać. Może to oznaczać trwającą miesiącami, a nawet latami wojnę partyzancką, która cofnie Ukrainę w rozwoju do XIX wieku.
Najbardziej optymistycznym scenariuszem byłby upadek Putina spowodowany gniewem rosyjskiego ludu przerażonego ilością ofiar i dotkliwością zachodnich sankcji. Tyle, że to mało prawdopodobny rozwój sytuacji. Rosja jest państwem policyjnym, a przykład Białorusi pokazał, że nawet przy całkowitej utracie poparcia, można przy pomocy wojska, policji i służb specjalnych rządzić długie lata. Trudno też oczekiwać, że sprzeciw wobec Putina będzie powszechny i nie jest to wyłącznie wynik skutecznej kremlowskiej propagandy. Ludzie najczęściej wierzą w to w co chcą wierzyć. A Rosjanie są przekonani, że zostali oszukani przez Zachód, który manipulował naiwnym Gorbaczowem i Jelcynem, co doprowadziło do upadku radzieckiego imperium, a potem do wielkiej smuty w latach 90-tych. Dopiero Władimir Putin odbudował ich narodową dumę i przywrócił wiarę w siebie. Czy Rosjanie są wyjątkowi? Wystarczy sobie przypomnieć entuzjastyczną reakcję Niemców na kolejne zwycięstwa Hitlera (chociaż jeszcze we wrześniu 1939 roku dominowała obawa przed powtórką koszmaru I wojny), Polaków na zajęcie Zaolzia (masowe manifestacje poparcia i tytuły doktora honoris causa Uniwersytetu Lwowskiego i Politechniki Lwowskiej dla Rydza-Śmigłego) czy nawet Brytyjczyków po pokonaniu Argentyńczyków w wojnie o Falklandy, co pozwoliło Margaret Thatcher wygrać kolejne wybory, mimo fatalnych notowań w sondażach przed wybuchem konfliktu. Oczywiście sytuacja może się zmienić, gdy sukcesy okupione są ogromnymi ofiarami, ale nawet wówczas poparcie utrzymuje się zwykle na wysokim poziomie.
Pozostają negocjacje, o ile obie strony będą skłonne do kompromisu, co w przypadku Rosji wydaje się mało prawdopodobne. Jeśliby nawet do nich doszło, to ustępstwa władz ukraińskich musiałyby być o wiele większe niż przed rosyjską agresją. To trudne do zaakceptowania, ale świat nie jest idealny, a agresorzy w historii najczęściej niestety wygrywali. Najważniejsze jest życie ludzkie, a im dłużej będzie trwała wojna, tym więcej będzie ofiar – zarówno wśród cywilów, jak i żołnierzy – ukraińskich, ale też i rosyjskich. Armia rosyjska to agresorzy, ale służą tam młodzi chłopcy, którzy znaleźli się w wojsku w wyniku poboru i zostali wysłani na śmierć przez kremlowskiego despotę. Ich śmierć dla rodziców i narzeczonych jest taką samą tragedią jak i dla rodzin ukraińskich ofiar. Im szybciej zostaną przerwane walki, tym więcej synów wróci do rodzinnych domów i tym mniej dzieci zostanie sierotami.
Niestety, najbardziej realnym scenariuszem będzie kontynuowanie agresji aż do całkowitego pokonania i podporządkowania Ukrainy. Trwające tygodniami walki z pewnością osłabią Putina i ograniczą na lata możliwości ofensywne rosyjskiej armii. Zadziwiająco drastyczne sankcje ostatecznie odetną Rosję od Europy i uczynią z niej państwo całkowicie uzależnione od Chin. Ale największymi przegranymi będą Ukraińcy. Wojna zniszczy ich kraj, a Rosjanie i podporządkowany im rząd brutalnie będą tłumić wszelkie przejawy oporu. W Europie zaś powstanie nowa żelazna kurtyna. Tym razem na Bugu, a my na szczęście będziemy po jej lepszej stronie.
Jest jeszcze najgorsza opcja. Zawoalowane groźby użycia broni jądrowej mogą stać się rzeczywistością. To pokazuje jak niebezpieczną jest sytuacja, gdy przywódca państwa nie musi się liczyć z niczyim zdaniem. I nie jest to niestety tylko przypadek Rosji. Coraz częściej się zdarza, że ślepe poparcie dla lidera partii, w przypadku zdobycia władzy zapewnia mu władzę absolutną w państwie. Na szczęście rzadko kiedy jest on w stanie doprowadzić do takich tragedii jak kremlowski satrapa.
Karol Winiarski