Historyczne paralele
Odwoływanie się do znanych wydarzeń lub postaci z przeszłości jest czymś powszechnie praktykowanym. To dość naturalne, że ludzie starają się zobrazować stan obecny poprzez porównywanie z czymś dobrze im znanym (a przynajmniej z czymś co za takowe uchodzi). Bardzo często prowadzi to na manowce, ponieważ okoliczności różnych wydarzeń, nie mówiąc o ich bohaterach, są niekiedy bardzo odmienne. Nie znaczy to jednak, że wszelkie analogie i paralele nie są uprawnione. Tak jest również w przypadku obecnej wojny na Ukrainie. Nie chodzi jednak o proste przyrównywanie Putina do Hitlera. O wiele sensowniejsze jest natomiast analizowanie podobieństw między społeczeństwem niemieckim okresu dwudziestolecia międzywojennego a rosyjskim po rozpadzie Związku Radzieckiego oraz motywacji, którymi kierowali się obydwaj dyktatorzy.
Cesarstwo Niemieckie nie dość, że poniosło porażkę w I wojnie światowej, to zostało obciążone wyłączną odpowiedzialnością za wybuch wojny. Traktat wersalski pozbawiający Niemcy około 10% terytorium oraz ogromne reparacje wojenne, które musiały wypłacać, wywołały u Niemców szok i niedowierzanie. W momencie zakończenia działań wojennych 11 listopada 1918 roku wojska niemieckie w dalszym ciągu okupowały znaczącą część Belgii i skrawki terytorium francuskiego, a na Wschodzie kontrolowały wszystkie nierosyjskie obszary – Ukrainę, Białoruś, Litwę, Łotwę, Estonię oraz ziemie polskie. Trudno więc było im się pogodzić z tak surowymi warunkami narzuconego im (delegacja niemiecka nie została dopuszczona do obrad konferencji wersalskiej) traktatu pokojowego. Stąd próba zrzucenia odpowiedzialności na rewolucjonistów, którzy zadali cios w plecy niezwyciężonej armii cesarskiej, co zresztą do końca nie było takie bezpodstawne – wojny Niemcy wygrać już nie mogli, ale uporczywa obrona na własnym terytorium być może zmusiłaby aliantów do podjęcia rokowań i zawarcia kompromisowego traktatu pokojowego. Z drugiej jednak strony to społeczeństwo niemieckie zmęczone przeciągającą się wojną nie chciało jej kontynuacji, o czym po kilku latach bardzo chciało zapomnieć, a prośbę o rozpoczęcie negocjacji dotyczących zawieszenia broni wystosowało do rządu dowództwo armii cesarskiej, do czego później w ogóle nie chciało się przyznać.
W powstałej po upadku Cesarstwa Niemieckiego Republice Weimarskiej wszystkie siły polityczne kontestowały porządek wersalski, a zwłaszcza granice z Polską i Czechosłowacją. Niemiecki rewizjonizm miał różne odcienie i nasilenie, ale w skrajnie podzielonym państwie niemieckim sprawa odzyskania utraconych na wschodzie terytoriów była jednym z nielicznych elementów łączących komunistów, nazistów, chadeków, liberałów, konserwatystów, a nawet socjaldemokratów. W okresie międzywojennym Niemiec najpierw był Niemcem, a dopiero potem reprezentantów jednego z nurtów ideologicznych.
Bardzo podobna sytuacja ma miejsce od trzydziestu lat we współczesnej Rosji. W okresie zimnej wojny świat był bipolarny – USA i ZSRR walczyły o zdobycie dominacji na naszej planecie. W latach 60-tych wydawało się nawet, ze szala zwycięstwa przechyla się na stronę bloku komunistycznego. Rewolucja kubańska, wojna w Indochinach, dekolonizacja Afryki czy pierwsze wyprawy w kosmos dawały Moskwie nadzieję, że wkrótce kapitalistyczny Zachód będzie musiał uznać wyższość sowieckiego imperium. Jeszcze w latach 70-tych, gdy mankamenty gospodarki centralnie sterowanej zaczęły być coraz bardziej widoczne, kryzys naftowy po wojnie Jom Kippur na tyle osłabił państwa kapitalistyczne, że ich rosnąca technologiczna przewaga nie była dla wszystkich widoczna. Zmiany przyniosły lata 80-te, gdy gospodarki krajów komunistycznych zaczynały pogrążać się w coraz większym kryzysie, a neoliberalne impulsy ponownie rozpędziły rozwój ekonomiczny państw stawiających na wolny rynek. Komunizm po prostu zbankrutował.
To, że upadek Związku Radzieckiego nie nastąpił w wyniku klęski militarnej i nie był nawet wynikiem nagłego załamania, wpłynął w decydujący sposób na jego postrzeganie przez Rosjan, którzy nie byli w stanie zrozumieć dlaczego potężne imperium zniknęło w ciągu kilku lat z mapy świata. Dlatego też całą winą obciążyli Michaiła Gorbaczowa, którego reformy wbrew jego planom doprowadziły do przyspieszenia dezintegracji politycznej i ekonomicznej sowieckiego imperium. Wielkość tej niedocenianej w naszej części Europy postaci – szczególnie widoczna obecnie – polegała na tym, że nie próbował siłą utrzymywać upadającego mocarstwa. Putin, ale też przygniatająca większość Rosjan, nigdy mu tego nie wybaczyła.
Frustrację Rosjan z powodu tak szybkiego i niespodziewanego rozpadu imperium pogłębiły następne lata. Zamiast spodziewanej pomocy Zachodu i swego rodzaju nagrody za zakończenie zimnej wojny, Rosja stała się miejscem żywiołowej i często brutalnej transformacji gospodarczej, która cofnęła Rosjan dziesiątki lat w rozwoju. To, że był to najczęściej skutek decyzji nowych władz rosyjskich, a nie narzuconych z zewnątrz rozwiązań, nie ma większego znaczenia – dla Rosjan to efekt działań zdradzieckiego Zachodu. Nie da się już tego powiedzieć o politycznych decyzjach, które w ciągu ostatnich trzydziestu lat zapadały w Waszyngtonie. Przyjmowanie kolejnych państw (w tym byłych radzieckich republik) do NATO z naszej perspektywy były umacnianiem bezpieczeństwa i stabilizacji Europy Środkowo-Wschodniej. Dla Rosjan był to przejaw ekspansji Zachodu, którego celem było okrążenie Rosji i całkowite jej podporządkowanie amerykańskim interesom. Każde wydarzenia można różnie interpretować. Większość osób przyjmuje wyjaśnienia odpowiadające ich przekonaniom. Wierzą w to, w co chcą wierzyć. Propaganda może jedynie je umocnić.
Nie wiemy na ile poglądy społeczeństwa niemieckiego i rosyjskiego wpłynęły na stan umysłu Hitlera i Putina. Z pewnością jednak umożliwiły im realizację takiej, a nie innej polityki. Nawet bowiem w systemach autorytarnych i totalitarnych władza musi się liczyć z opinią obywateli, nawet jeżeli nie jest ona wyrażana poprzez wybrane w wolnych wyborach instytucje. Tu akurat pomiędzy oboma dyktatorami występują pewne różnice. Hitler doszedł do władzy dzięki swojej wieloletniej aktywności politycznej, ale nigdy w wolnych wyborach nie uzyskał poparcia większości niemieckich wyborców – co nie znaczy, że sukcesy gospodarcze, polityczne, a w końcu i militarne lat następnych, nie zapewniły mu powszechnej akceptacji. Putin został Prezydentem Rosji dość przypadkowo. Gdyby Borys Jelcyn wybrał na swojego następcę kogoś innego, historia świata mogła potoczyć się inaczej. Potem jednak utrwalenie i umocnienie władzy było już wynikiem jego politycznego sprytu i doświadczenia zdobytego w KGB. Każde kolejne wybory coraz mniej wspólnego miały z demokracją, ale raczej nie ulega wątpliwości, że Putin cieszył się (i niestety cieszy nadal) poparciem zdecydowanej większości społeczeństwa. A każde kolejne zdobycze terytorialne, podobnie jak w przypadku Hitlera, to poparcie umacniało.
Wyraźne podobieństwa pomiędzy III Rzeszą a Federacją Rosyjską występują w uzasadnieniu dążeń do zmiany politycznej mapy Europy. Po pierwszej wojnie światowej, głównie w wyniku presji amerykańskiej, ale też konieczności uregulowania problemu terenów pozostałych po rozpadzie imperium austro-węgierskiego, pojawiła się idea samostanowienia narodów. Pozornie prosta i sprawiedliwa zasada w praktyce sprawiła i (dalej sprawia) poważne problemy. Rzadko się bowiem zdarza, żeby można było bezproblemowo wytyczyć granicę między różnymi etnicznymi społecznościami, a nawet gdy jest to możliwe, to często trudno ją pogodzić z historycznymi uwarunkowaniami – dawne kolebki narodów są obecnie zamieszkiwane przez większościowe grupy ludności, która napłynęła na te obszary w następnych wiekach. Dochodzą do tego względy gospodarcze i polityczne. W efekcie nigdy zapadające decyzje nie będą akceptowane przez wszystkich, a plebiscyty zamiast rozwiązać problem, pogłębiały najczęściej konflikty między zamieszkującymi w pokoju przez dziesięciolecia lokalnymi społecznościami.
Stosując zasadę samostanowienia narodów Niemcy pozbawione zostały ziem, które od wielu lat znajdowały się w granicach różnych państw niemieckich (najczęściej Prus). Jednocześnie jednak podobnych kryteriów nie zastosowano w drugą stronę. Zignorowano stanowisko nowego austriackiego parlamentu, który zadeklarował wolę przyłączenia do Niemiec. Granice Czechosłowacji zostały wytyczone zgodnie z ich historycznym przebiegiem, co pozostawiało poza granicami Niemiec kilka milionów ich rodaków, najczęściej zamieszkujących w sposób zwarty przygraniczne terytoria. Wyłączono z obszaru nowych Niemiec także Gdańsk, chociaż nie było wątpliwości co do narodowości przytłaczającej większości mieszkańców tego miasta. O ile władze Republiki Weimarskiej niezbyt skutecznie próbowały podważać ustalenia traktatu wersalskiego zgłaszając postulaty przywrócenia poprzednich granic (głównie kosztem Polski), o tyle Hitler poszedł inna drogą. Jego żądania włączenia do III Rzeszy terenów zamieszkiwanych w większości przez Niemców zyskiwały o wiele większe zrozumienie. Z perspektywy lat wiemy, że było to jedynie przygotowanie do przyszłej ekspansji. Ale wiemy to dziś. Przynajmniej do 1939 roku nie było to wcale takie oczywiste. Dlatego traktat monachijski cieszył się powszechnym poparciem światowej opinii publicznej.
Nie inaczej postępował Putin starając się wykorzystywać fakt, że poza granicami Rosji pozostały miliony Rosjan – najczęściej potomków osób migrujących na te tereny w czasach carskich i sowieckich. Część konfliktów odziedziczył zresztą po swoim poprzedniku – Osetia Południowa i Abchazja wypowiedziały posłuszeństwo władzom gruzińskim jeszcze w początkach lat 90-tych. Podobnie było z Nadniestrzem, które odłączyło się od Mołdawii po krótkiej wojnie. To nie Putin podjął decyzje o wsparciu tych separatystycznych ruchów, a jego poprzednik Borys Jelcyn. Oczywiście nowy rosyjski Prezydent nie miał zamiaru zakończyć tych sporów, ponieważ stanowiły doskonałe narzędzie ingerencji w wewnętrzne sprawy sąsiednich państw, o ile te wykazywały zbyt mocne prozachodnie sympatie. Ale w przypadku braku takowych aspiracji, działań destabilizacyjnych nie podejmowano – najlepszym przykładem jest Kazachstan, który jeszcze w początkach lat 90-tych zamieszkiwało około 40% Rosjan (obecnie dwa razy mniej), a Prezydent Nursułtan Nazarbajew stopniowo ograniczał wielkość i wpływy tej narodowej mniejszości. Moskwa nie interweniowała.
Instrumentalne traktowanie spraw mniejszości narodowych przez agresywnie nastawionych dyktatorów jest sprawą oczywistą. Nie zmienia to jednak faktu, że problem istnieje. Powoływanie się przez państwa demokratyczne wyłącznie na zasadę integralności terytorialnej i nienaruszalności granic, jest może wygodne, ale dość wątpliwe moralnie – w końcu demokracja to wola ludu. Zwłaszcza, gdy nie jest się do końca konsekwentnym, czego przykładem jest uznanie niepodległości Kosowa. Jeżeli ktoś uważa, że nie ma problemu, to niech pomyśli o sytuacji mniej więcej dwudziestomilionowego narodu zamieszkującego w sposób mniej lub bardziej zwarty obszary w dorzeczu Wisły w początkach dwudziestego wieku i nie posiadającego od ponad stu lat własnego państwa. Czy w tym przypadku też optowalibyśmy za zignorowaniem zasady samostanowienia narodów i tym samym utrzymaniem ukształtowanych na Kongresie Wiedeńskim granic?
Zarówno w przypadku Hitlera, jak i Putina, być może udałoby się uniknąć wojny, gdyby w 1939 roku Francja i Wielka Brytania, a teraz USA i inne państwa NATO, rozmieściły swoje siły na zagrożonych granicach. Hitler był przekonany, że państwa zachodnie blefują i nie wypowiedzą III wojny. Gdy stało się tak 3 września, był przerażony. Niestety, pomylił się jedynie częściowo, ale i tak lokalny konflikt polsko-niemiecki przekształcił się w wojnę światową. Gdyby Francuzi i Brytyjczycy pojawili się w sierpniu w Polsce, być może nazistowski dyktator wstrzymałby się z rozpoczęciem działań wojennych – kilka dni wcześniej odwołał przecież zaplanowany na 26 sierpnia atak na wieść o zawarciu polsko-brytyjskiego układu sojuszniczego. Uaktywnić mogła się też silna opozycja w niemieckiej armii obawiająca się wojny na dwa fronty. Stało się jednak inaczej.
Mało prawdopodobne jest, aby Władimir Putin gotów był zaryzykowa
w chwili obecnej wojnę z Paktem Północnoatlantyckim. Podobnie jak Hitler uważał, że Zachód blefuje i skończy się na mało znaczących sankcjach, które Rosja przetrwa, tak jak te z 2014 roku. Tymczasem nawet nie pozostawiono go w niepewności – zarówno Prezydent USA Joe Biden, jak Sekretarz Generalny NATO Jens Stoltenberg wielokrotnie zapewniali, że wojska NATO nie udzielą Ukrainie bezpośredniej pomocy militarnej. Tym samym Prezydent Rosji miał pewność, że nie dojdzie do globalnej wojny, która mogłaby się zakończyć dla niego tragicznie. A przecież chociażby z jego zachowania w okresie pandemii wiadomo, że zbytnią odwagą to on nie grzeszy. Po agresji na Ukrainę, NATO stara się nie dopuścić do rozszerzenia się konfliktu na inne europejskie obszary. I nie chodzi wyłącznie o atomowy arsenał Putina, który mógłby użyć w przypadku zagrożenia klęską. Wygodniej przecież zatrzymać rosyjską ekspansję, a przynajmniej znacząco osłabić ekspansywne możliwości Rosji, rękami samych Ukraińców. Byleby tylko bronili się jak najdłużej.
Adolf Hitler zakończył swój żywot w gruzach zdobywanego przez Armię Czerwoną Berlina. Nic nie wskazuje na to, żeby podobnie skończył Władymir Putin. Nie stanie też raczej przed międzynarodowym trybunałem, który osądziłby jego zbrodnie. Sądzi się jedynie przegranych, którzy na dodatek zostali odsunięci od władzy, czego przykładem jest Slobodan Milošević. Nic nie wskazuje na to, żeby Putina czekał taki los. Bardziej prawdopodobne, że skończy tak jak jego wielki idol – Józef Stalin. Miejmy nadzieję, że stanie się to jak najszybciej.
Karol Winiarski