Ewangeliczny Franciszek
Papież Franciszek od początku swojego pontyfikatu stał się bożyszczem środowisk lewicowo-liberalnych. Jego wypowiedzi, czy to w wywiadach, czy w luźnych rozmowach z dziennikarzami na pokładach samolotów, wzbudzały entuzjazm. Po konserwatywnym i kostycznym Benedykcie XVI pojawił się Ojciec Święty (mocno absurdalny tytuł – nie każdy papież jest przecież chodzącym ideałem), który jest otwarty na ludzi i świat. Mimo, że stopniowo zauroczenie mijało, to dopiero wojna w Ukrainie spowodowała gwałtowne załamanie się sympatii do obecnego papieża.
Postrzeganie Franciszka przez środowiska lewicowo-liberalne zawsze było bardziej projekcją ich własnych oczekiwań niż obiektywną oceną poglądów, a przede wszystkim działań, papieża. Obecna głowa Kościoła Katolickiego miała rzeczywiście kilka wypowiedzi sugerujących możliwość zmiany stanowiska Stolicy Apostolskiej wobec niektórych światopoglądowych problemów współczesnego świata, ale nie poszły za tym prawie żadne decyzje. Równie dużo było natomiast z jego strony deklaracji potwierdzających dotychczasową naukę Kościoła w kluczowych sprawach światopoglądowych. Zwykle słabiej przebijały się one do opinii publicznej, a zwolennicy papieża starali się ich nie dostrzegać. Co ciekawe, nie chciały ich również widzieć środowiska konserwatywne, które bezpardonowo, jak na stosunki panujące w Kościele, atakowały pochodzącego z Argentyny papieża. Niechęć tradycjonalistów w oczywisty sposób powodowała wzrost sympatii do Franciszka po drugiej stronie ideologicznej barykady.
Otwartym pozostaje pytanie czy niewielka skuteczność Franciszka wynikała z oporu na jaki natrafił w watykańskiej kurii, czy też była świadomą taktyką mającą na celu utrzymanie jedności najliczniejszej organizacji religijnej na świecie. Kościół Katolicki jest bowiem w obecnych czasach głęboko podzielony, a podział ma w dużym stopniu charakter regionalny. Katolicy w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych są mocno progresywni i dotychczasowe stanowisko Watykanu w wielu kwestiach uważają za anachronizm, podczas gdy w Europie Środkowo-Wschodniej, Ameryce Płd. czy Afryce są zdecydowanie przeciwni wszelkim światopoglądowym nowinkom. Oczywiście i w jednym, i w drugim przypadku, można znaleźć zwolenników przeciwnych poglądów, ale różnice geograficzne są wyraźne i coraz częściej przekładają się także na stanowiska krajowych episkopatów. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa schizmy, Franciszek musi manewrować zgodnie z zasadą Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Dlatego utrzymując dotychczasową linię Kościoła, od czasu do czasu wypowiadał się w zgoła odmiennym duchu.
Tezę o taktycznych motywacjach Franciszka może potwierdzać analiza okoliczności, w których Franciszek wypowiadał swoje „rewolucyjne” poglądy. Działo się to najczęściej wówczas, gdy papież miał świadomość, że jego słowa trafią głównie do europejskich czy amerykańskich odbiorców. Gdy jednak jechał do krajów konserwatywnych, to przekaz był całkowicie odmienny, a kontrowersyjne tematy nie były najczęściej w ogóle poruszane. Charakterystyczna była zwłaszcza wizyta w Polsce w trakcie Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku. Nadzieje środowisk lewicowo-liberalnych i tzw. postępowych katolików z nią związane były ogromne. Wydawało im się, że papież przyjeżdża do Polski, żeby zrobić porządek w polskim Kościele, a biskupi będą się musieli gęsto tłumaczyć ze swojego politycznego zaangażowania. Nic takiego oczywiście nie miało miejsca, a czarę goryczy przelało przyjęcie na audiencji Antoniego Macierewicza.
Ponowne nadzieje na zmiany pojawiły się, gdy polscy biskupi udali się na tradycyjną, mającą miejsce co kilka lat, wizytę „sprawozdawczą” do Watykanu (ad limina Apostolorum). Tym bardziej, że miało to miejsce po fali doniesień o skandalach seksualnych tuszowanych przez wielu polskich biskupów. I tym razem nastąpiło całkowite rozczarowanie, a biskupi wrócili do Polski w bardzo dobrych nastrojach. Ostatnie uniewinnienie arcybiskupa Stanisława Dziwisza chyba ostatecznie pogrzebało nadzieje na to, że Watykan wymusi na polskim episkopacie zmiany polityki oblężonej twierdzy. Widocznie kuria rzymska i sam Franciszek uznali, że rewolucja polskiemu Kościołowi, który przynajmniej statystycznie trzyma się dobrze, mogłaby tylko zaszkodzić. Przykład irlandzki jest aż nadto zniechęcający.
Oczywiście nie można tak do końca zrażać sobie tych katolików, którzy nie godzą się z obecnie dominującym w polskim Kościele kursem. Stąd od czasu do czasu trzeba dać im pewną nadzieję – przykładem było mianowanie arcybiskupem łódzkim uznawanego za kościelnego „liberała” Grzegorza Rysia czy kary kościelne, które dotknęły niektórych hierarchów, w tym przede wszystkim arcybiskupów Sławoja Leszka-Głodzia i Edwarda Janiaka. Miało to zapewne złagodzić ich rozgoryczenie spowodowane decyzją osadzenia na tronie arcybiskupim w Krakowie Marka Jędraszewskiego. Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek.
Trudniej jednak jest katolikom, i to niezależnie od ich poglądów na sprawy światopoglądowe, zrozumieć stanowisko Franciszka w sprawie wojny w Ukrainie. Papież nie zdobył się na potępienie Rosji, nie przyjął zaproszenia do Kijowa, wykonywał mało zrozumiałe gesty (wizyta w rosyjskiej ambasadzie, wspólna modlitwa Ukrainki i Rosjanki w trakcie wielkopiątkowej drogi krzyżowej), a jego sekretarz stanu Petro Parolin wyraził sprzeciw wobec wysyłania broni dla broniącej się Ukrainy. Spotkało się to z dość powszechną krytyką i złośliwymi uwagami wobec najważniejszego papieskiego współpracownika. Pojawiły się też oskarżenia o przedkładanie interesów Kościoła ponad oczywistą prawdę. Prawdopodobnie jednak powody takiej postawy papieża są całkowicie odmienne i wynikają z głęboko ewangelicznych przesłanek.
Nauka Chrystusa przepojona jest pacyfizmem. Jezus w żaden sposób nie usprawiedliwiał jakiejkolwiek przemocy, a nawet odmawiał prawa do samoobrony – „Nie stawiajcie oporu niegodziwemu; ale temu, kto cię uderzy w prawy policzek, nadstaw i drugi”. Było to całkowicie sprzeczne z mało pokojowym przesłaniem Starego Testamentu, ale przecież ten był potrzebny Chrystusowi jedynie do uwiarygodnienia swojej osoby i głoszonych poglądów, a nie do rozwijanie zawartych tam nauk. Gdyby Jezus te same prawdy głosił nie powołując się na swoje boskie pochodzenia, nikt poważnie by go nie potraktował. Niewiele się zresztą do dzisiaj zmieniło. Największe nawet bzdury wygadywane przez przywódców państw czy kościołów są traktowane przez miliony ludzi o wiele poważniej niż nawet najmądrzejsze słowa wypowiadane przez tzw. zwykłych ludzi.
Pacyfistyczne nastawienie wczesnochrześcijańskiego Kościoła skończyło się, gdy po Edykcie Mediolańskim Konstantyna Wielkiego stał się on siłą wspierającą Cesarstwo Rzymskie. Trudno przecież było oczekiwać akceptacji ze strony państwa, gdyby jednocześnie odmawiano mu prawa do walki z wrogami. Ta ewidentna sprzeczność między ewangelicznym przekazem, a życiową koniecznością zaowocowała powstaniem idei wojny sprawiedliwej, rozwijanej przez następne wieki. Z czasem doprowadziło to do organizowania wypraw krzyżowych – oczywiście w celu obrony chrześcijan prześladowanych przez niewiernych lub odebrania utraconych przed wiekami ziem (hiszpańska rekonkwista). Cóż, Władimir Putin i jego ideologiczny poplecznik, Cyryl II, też twierdzą, że Rosja się tylko broni i chce odzyskać słusznie należne im tereny.
Stopniowy upadek politycznego znaczenia papiestwa w okresie nowożytnym spowodowany reformacją i powstawaniem w Europie silnych państw mało przejmujących się stanowiskiem Stolicy Apostolskiej, doprowadził stopniowo do zmiany stanowiska Kościoła. Dużą rolę odegrało oświecenie i narastające przekonanie, że polityka nie powinna być sferą działalności instytucji odwołującej się do transcendentalnych wartości. Ostateczny cios przyniosła likwidacja Państwa Kościelnego, co wyeliminowało papieża z bieżącej polityki i pozwoliło skoncentrować się na kwestiach stricte religijnych. Umożliwiło to Kościołowi powrót do ewangelicznych zasad, w tym także do pacyfizmu. Idea wojny sprawiedliwej stopniowo odchodziła w niepamięć, a kolejni papieże angażowali się – całkowicie zresztą bezskutecznie – w działania na rzecz utrzymania albo przywrócenia pokoju. Mało kto pamięta, że Jan Paweł II stanowczo protestował nie tylko przeciw amerykańskiej agresji na Irak w 2003 roku, ale także operacji wyzwalania Kuwejtu spod irackiej okupacji dwanaście lat wcześniej. Oczywiście w Polsce, w której wszyscy powoływali się na nauki Jana Pawła II, całkowicie zignorowano jego stanowisko. Nie był to zresztą odosobniony przypadek. Nikt przecież nie brał pod uwagę krytyki polskiego papieża skierowanemu kapitalistycznemu wyzyskowi w jego neoliberalnej postaci. Papieża może i kochano, ale nie słuchano i nie kierowano się jego wskazaniami. Czasami wywoływało to irytację Jana Pawła II, co zresztą budzi zdziwienie. Jako uczeń i współpracownik Stefana Wyszyńskiego powinien przecież rozumieć, że takie będą konsekwencje preferowania katolicyzmu ludowego kosztem katolicyzmu otartego. Miała to chronić naszych rodaków przed komunistyczną indoktrynacją. Inna sprawa, że większość Polaków intelektualnie nie była (i nie jest) w stanie zrozumieć nawet podstawowych zasad teologicznego przekazu.
Franciszek w sprawach wojny jest kontynuatorem działań poprzednich papieży. Jest to oczywiście o wiele bardziej widoczne, ze względu na znaczenie wojny toczącej się na Ukrainie, ale nie powinno wywoływać zdziwienia. Kościół powrócił do swoich korzeni. Czy to skuteczna metoda zaprowadzenia na ziemi powszechnego pokoju? Oczywiście, że nie. Zwyciężanie zła dobrem jest może szlachetną ideą, ale w praktyce sprzyja agresorom i pokoju na ziemi nie zaprowadzi. Tylko kto powiedział, że ziemia ma być rajem? Przecież ostatecznym celem każdego chrześcijanina ma być wieczne życie po śmierci, a nie spokojne życie w doczesnym świecie.
Karol Winiarski