Śląskie mity
20 czerwca 1922 roku wojska polskie, na czele których konno podążał generał Stanisław Szeptycki, wkroczyły na przyznaną Polsce część Górnego Śląska, co było symbolicznym objęciem władzy przez II RP nad tym terytorium. Sto lat później decyzją polskiego parlamentu i Prezydenta Andrzeja Dudy po raz pierwszy obchodzimy Narodowy Dzień Powstań Śląskich. Okrągła rocznica nie wzbudziła większego zainteresowania nie tylko w Polsce, ale nawet na Górnym Śląsku. Nie rozgorzały ponownie spory, które jeszcze kilka lat temu rozpalały umysły mieszkańców tego regionu. A przecież nazwa nowego święta powtarza tradycyjną narrację o tych wydarzeniach, którą niezależnie od systemu ustrojowego powielano w polskiej polityce historycznej od stu lat. Zgodnie z nią to śląski lud chwycił za broń, aby przyłączyć oderwany setki lat wcześniej region do odrodzonego państwa polskiego. Tymczasem jest to część prawdy, która nie oddaje skomplikowanych dziejów Górnego Śląska i zróżnicowanych poglądów mieszkańców tej ziemi.
W przeciwieństwie do Wielkopolski, gdzie polsko-niemiecki konflikt narodowy ciągnął się od przełomu XVIII i XIX wieku (powstanie, które wybuchło w okresie insurekcji kościuszkowskiej w 1794 roku oraz kolejny zryw narodowy po zwycięstwach Napoleona nad Prusami w 1806 roku), a następnie eskalował poprzez włączanie się do niego kolejnych warstw ludności, ziemie śląskie pozostawały poza konfliktami etnicznymi. Nieliczni miejscowi działacze (ksiądz Józef Szafranek, Józef Lompa, Emanuel Smołka, Karol Miarka Starszy) nie formułowali haseł politycznych ograniczając się do walki o prawo nauczania i używania miejscowego języka, a ich poparcie ze strony miejscowej ludności było dość ograniczone. Sytuacja zaczęła powoli się zmieniać w drugiej połowie XIX wieku, ale głównie w wyniku nakładania się różnic narodowych na kwestie religijne i społeczne. Wśród mówiącej po polsku (czy też po śląsku jak chcą zwolennicy odrębności tego języka) ludności Górnego Śląska dominowało wyznanie katolickie. Napływający z innych ziem Rzeszy Niemcy częściej byli protestantami. Równie widoczny był podział klasowy. Robotnicy i chłopi, a więc niższe warstwy społeczne, zdominowane były przez osoby nie posługujące się na co dzień językiem niemieckim – co nie oznacza jeszcze, że utożsamiali się oni z narodowością polską. Kadra zarządzająca i techniczna, inteligencja, właściciele fabryk i wielcy właściciele ziemscy to oczywiście w zdecydowanej większości zdeklarowani Niemcy. Te dwa czynniki zaczęły stopniowo wpływać na postrzeganie wzajemnej odmienności, ale po zakończeniu bismarckowskiego Kulturkampfu i w okresie szybkiego rozwoju gospodarczego II Rzeszy na przełomie XIX i XX wieku, nie miały aż tak dużego znaczenia.
Sytuację zmieniła I wojna światowa. Pogłębiające się problemy gospodarcze w okresie jej trwania, a w końcu klęska i kapitulacja armii cesarskiej, zmieniły sytuację na Górnym Śląsku. Powracający z frontu żołnierze niemieccy zastępowali pracujących do tej pory „polskich” Ślązaków, co wywoływało poczucie głębokiej niesprawiedliwości u tych ostatnich. Na dodatek po drugiej stronie Brynicy nie było już imperium rosyjskiego, ale odradzające się państwo polskie. Obawy przed koniecznością partycypowania w reparacjach wojennych nałożonych na Niemcy pogłębiały niepokój co do przyszłości. W tej sytuacji zaczęła wydawać owoce działalność Wojciecha Korfantego i innych polskich działaczy prowadzona jeszcze w okresie międzywojennym. Ale to jeszcze nie oznaczało, że mówiąca po polsku (śląsku) miejscowa ludność gremialnie opowie się za przynależnością do Polski. Perspektywa przyłączenia bogatego, przemysłowego Górnego Śląska do biednej, rolniczej Polski nie wszystkim się podobała wywołując obawy o drenaż miejscowego bogactwa przez ubogiego polskiego dominanta. Dlatego też niemałym poparciem cieszyła się koncepcja utworzenia niezależnego państwa górnośląskiego. Gdy okazało się, że jej realizacja nie ma szans, większość separatystów poparła opcję niemiecką.
Decyzja przywódców wielkich mocarstw o przeprowadzeniu plebiscytu na Górnym Śląsku była ogromną porażką polskiej dyplomacji. Zapadła ona po gwałtownych protestach strony niemieckiej, gdy przedstawiono jej pierwotną wersję traktatu pokojowego, w której cały region miał stać się częścią odrodzonej Polski. W przypadku Wielkopolski, opanowanej pół roku wcześniej przez powstańców, a także zdecydowanej większości Pomorza Wschodniego (bez Gdańska), nawet niechętny nam premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George nie próbował forsować idei plebiscytu. Górny Śląsk miał mniej szczęścia. Oczywiście decydujące znaczenie miały tu względy gospodarcze, ale zabiegi Brytyjczyków ułatwił brak przekonania Prezydenta Thomasa Woodrow Wilsona, gorącego zwolennika idei samostanowienia narodów, o pragnieniu większości mieszkańców tego regionu przyłączenia do Polski. Co gorsza, to właśnie strona polska zaproponowała, żeby w głosowaniu mogły brać udział osoby urodzone na obszarze plebiscytowym, ale mieszkające poza obszarem Górnego Śląska. Liczono na masowy przyjazd polskich robotników pracujących w kopalniach i hutach Zagłębia Ruhry. Gdy zorientowano się, że to całkowicie błędna kalkulacja, było już za późno.
Pierwsze powstanie śląskie trudno uznać za planowany zryw narodowy. Wywołała go dość przypadkowa masakra w kopalni „Mysłowice” (czekający na wypłatę robotnicy wdarli się na teren kopalni, a spanikowane oddziały Grenzschutzu ochraniające zakład otworzyły ogień), wykorzystana przez słabe jeszcze oddziały Polskiej Organizacji Wojskowej. Kilkudniowe walki zakończyły się całkowitą porażką strony polskiej. Na szczęście nie miało to poważniejszych konsekwencji, tym bardziej, że kilka miesięcy później na teren Górnego Śląska przybyły oddziały francuskie, brytyjskie i włoskie, które przejęły kontrolę nad obszarem plebiscytowym.
Poważniejsze skutki przyniosło drugie powstanie śląskie. Zostało ono sprowokowane przez ludność niemiecką, która przekonana o ostatecznym upadku Polski (trwała właśnie bitwa warszawska) wszczęła zamieszki na terenie Katowic. Ich ofiarą padł między innymi doktor Andrzej Mieleński zmasakrowany przez niemieckich bojówkarzy w czasie gdy udzielał pomocy medycznej ich rannym kolegom (postrzelili ich patrolujący miasto Francuzi). I tym razem powstanie zakończyło się już po kilku dniach, ale jego wynik był zdecydowanie bardziej pozytywny, na co zresztą w dużym stopniu wpłynęło ciche wsparcie ze strony wojsk francuskich. Na mocy zawartego porozumienia przyśpieszono zastąpienie niemieckiej policji (Sipo) mieszaną policją plebiscytową (Apo), której działania, ze względu na polsko-niemiecki charakter, nie były już tak jednostronne jak wcześniej.
Gwoli prawdy historycznej trzeba wspomnieć, że i po stronie polskiej zdarzały się potworne zbrodnie, a jedną z najbardziej bulwersujących było zamordowanie Teofila Kupki na oczach jego ciężarnej żony. Był to były kierownik Wydziału Organizacyjnego Polskiego Komisariatu Plebiscytowego, który zrażony obecnością w otoczeniu Korfantego Polaków z innych regionów Polski zajmujących najwyżej opłacane stanowiska i stosowaniem terroru wobec ludności niemieckiej, zerwał ze swoimi dotychczasowymi towarzyszami. Chociaż formalnie opowiadał się za niepodległością Górnego Śląska, to jednak w praktyce, widząc nierealność tej koncepcji, wspierał opcję proniemiecką. Trudno powiedzieć czy powodem jego zamordowania była chęć ukarania „zdrajcy” czy też obawa przed ujawnieniem przez niego wielu tajemnic, które posiadł w okresie swojej działalności w Polskim Komisariacie Plebiscytowym. Chociaż nie ma dowodów na osobistą inspirację Korfantego w tej potwornej zbrodni (chociaż mordercy należeli do POW, to być może nie działali na jego polecenie), to jednak obciążą go odpowiedzialność polityczna za dokonany mord. Tym bardziej, że zabójcy nie ponieśli odpowiedzialności za swój czyn (jednego z nich po aresztowaniu uwolnili francuscy żołnierze), a wdowa z dziećmi została wyrzucona z zajmowanego mieszkania.
Oczywistą oczywistością powtarzaną także przez polskie podręczniki jest teza o przegranym przez stronę polską plebiscycie. Tymczasem wcale nie jest to takie jednoznaczne. Rzeczywiście w liczbach bezwzględnych za przynależnością do Niemiec opowiedziało się prawie 230 tysięcy więcej biorących udział w głosowaniu niż za włączeniem obszaru plebiscytowego do Polski. Ale jeżeli odejmiemy od tego tych, którzy nie mieszkali stale na terenie Górnego Śląska, to przewaga topnieje do mniej więcej 60 tysięcy głosów. Na dodatek obszar plebiscytowy obejmował także ziemie położone na lewym brzegu Odry (część powiatów głubczyckiego i prudnickiego) oraz położone na północy powiaty kluczborski, opolski i skrawki namysłowskiego, co do których nie było żadnych wątpliwości, że są w pełni zgermanizowane. Jeżeli uwzględnimy te okoliczności w wynikach głosowania, to jego wynik jest już zupełnie inny.
Należy również pamiętać, że zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego, przy podejmowaniu decyzji co do przynależności Górnego Śląska, należało brać pod uwagę wyniki w poszczególnych gminach, a nie na terenie całego obszaru plebiscytowego. Tutaj proporcje układały się w stosunku 55% do 45% na korzyść strony niemieckiej. Oczywiście, gdyby obszar plebiscytowy był mniejszy, a głosowaliby jedynie jego stali mieszkańcy, to również i w tym przypadku propagandowy sukces odniosłaby strona polska. Inna sprawa, że trudno zrozumieć w jaki sposób miałby zostać dokonany ten podział, w sytuacji gdy zdominowane przez Niemców miasta znajdowały się we wschodniej części regionu, a wiejska część (do Odry) z przeważającą ludnością mówiącą po polsku (śląsku) usytuowana była po jego zachodniej stronie.
Nie do końca prawdą jest również powszechne przekonanie, że wybuch trzeciego powstania śląskiego nastąpił, gdy strona polska dowiedziała się o niekorzystnej decyzji dotyczącej podziału obszaru plebiscytowego, zgodnie z którą Polska miała dostać jedynie dwa rolnicze powiaty – pszczyński i rybnicki. W rzeczywistości była to propozycja reprezentantów strony brytyjskiej i włoskiej w Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej – pułkownika Harolda Percivala i gen. Alberto De Marinisa. Była jednak i druga propozycja, szefa tej instytucji francuskiego gen. Henri Le Ronda (nie bez powodu główna ulica Dąbrówki nosi jego imię), który proponował przyznanie Polsce zdecydowanej większości spornego terenu, a wyznaczona przez niego linia graniczna pokrywała się w zasadzie z postulowaną przez stronę polską (linia Korfantego). Obie propozycje zostały przesłane do Rady Najwyższej, ponieważ Komisja nie była w stanie uzgodnić jednej wspólnej wersji, do czego zresztą zobowiązywał ją traktat wersalski. I ten właśnie zarzut stawiała strona polska starając się usprawiedliwić rozpoczęcie kolejnego powstania, co stanowiło ewidentne naruszenie przyjętych wcześniej zobowiązań.
Autonomiści śląscy starają się przedstawić ostatnie powstanie jako wojnę polsko-niemiecką, którą toczono wbrew woli rodowitych mieszkańców tego obszaru. W rzeczywistości prawda jest bardziej skomplikowana. Z jednej strony w obu walczących armiach dominowali rodowici Ślązacy, którzy inaczej widzieli przyszłość swojej małej ojczyzny – była to więc bardziej wojna domowa niż międzypaństwowa. Z drugiej, znaczącego wsparcia udzielały oba zainteresowane państwa. Przytłaczająca większość kadry oficerskiej powstańców to polscy oficerowie, którzy oficjalnie albo przebywali na urlopach, albo wręcz zdezerterowali ze swoich jednostek. Dość dziwna to jednak dezercja, skoro po powrocie otrzymywali odznaczenia i awanse. Śląskich Niemców masowo wspomagali liczni ochotnicy z innych części Republiki Weimarskiej – np. studenci Uniwersytetu Wrocławskiego. Oczywiście obie strony otrzymywały również ogromne wsparcie materiałowe bez którego prowadzenie działań wojennych byłoby niemożliwe. Ludność niemiecką w miastach, które były jedynie blokowane przez oddziały powstańcze, chroniły wojska alianckie, co zresztą doprowadzało do (na szczęście dość rzadkich) starć z powstańcami. W najbardziej tragicznym incydencie około dwudziestu żołnierzy włoskich zginęło w walkach na terenie Czerwionki.
Ostateczna decyzja o podziale Górnego Śląska była korzystna dla strony polskiej, o ile bierzemy pod uwagę aspekty gospodarcze. Mimo, że otrzymaliśmy tylko 29% obszaru plebiscytowego, II Rzeczpospolita otrzymała część Górnego Śląska, na której wydobywano 75,9% górnośląskiego węgla kamiennego, 96,9% rudy żelaza, 81,9% rudy cynku oraz 70,9% rudy ołowiu. Bez tego biedna przedwojenna Polska byłaby jeszcze biedniejsza.
Zupełnie inaczej jednak wygląda ocena podziału, gdy spojrzymy na kwestie narodowe i ludzkie. Po obu stronach granicy pozostali mieszkańcy nie identyfikujący się ze swoimi państwami. Granica podzieliła rodziny, a tysiące robotników w drodze do pracy musiało przekraczać szlabany graniczne. Sanktuarium Matki Boskiej Piekarskiej, tak ważne dla religijnych Ślązaków, znalazło się po polskiej stronie, co znacząco utrudniało do niego dostęp mieszkańcom części pozostałej w granicach Niemiec. Trudno też uznać, że opowiadający się za Polską Ślązacy poczuli się w II RP we własnym kraju. Na mocy Konwencji Górnośląskiej stosunki własnościowe pozostały niezmienione, co w praktyce oznaczało dalszą dominację kapitału niemieckiego w górnośląskim przemyśle. Integracji tego regionu z resztą kraju nie sprzyjała polityka prowadzona po 1926 roku przez Michała Grażyńskiego. Jako człowiek z zewnątrz, skonfliktowany politycznie i personalnie z Korfantym, nie czuł specyfiki regionu i dążył do szybkiej polonizacji Górnego Śląska. Trudno więc się dziwić, że w wyborach do Sejmu Śląskiego w 1930 roku listy niemieckie zdobyły 1/3 mandatów (16 z 48), co oznacza, że musieli na nie głosować także „polscy” Ślązacy.
Powojenne losy Górnego Śląska były jeszcze bardziej tragiczne. Brutalność Armii Czerwonej traktującej Śląsk jak ziemie niemieckie skutkowała rabunkami i masowymi gwałtami. Spośród około 50 tys. górników wywiezionych do syberyjskich i donbaskich kopalń, wielu już nigdy nie wróciło do domu. Bezwzględna eksploatacja całego regionu przez komunistów i w końcu „zagłębiowski” desant, który zdominował zwłaszcza władze polityczne regionu, pogłębiły nieufność mieszkańców tej ziemi wobec pozostałej części Polski. Stąd masowe wyjazdy w latach 70-tych, gdy w zamian za kredyty udzielane przez Republikę Federalną Niemiec, Edward Gierek zezwolił na akcję „łączenia rodzin” czyli w praktyce masową emigrację Ślązaków. Z drugiej strony górnośląskie miasta zasiedlili przybysze z innych rejonów Polski, którzy z prawdziwą śląskością niewiele mają wspólnego, ale często przejawiają w tej sprawie klasyczną gorliwość neofity.
Konflikty narodowe rozwijają się w niemożliwy do przewidzenia sposób (Baskowie i Katalończycy w Hiszpanii są tego najlepszym przykładem). Ostatnie lata rodzą nadzieję, że okres burzy i naporu mamy już ma Górnym Śląsku za sobą, chociaż podstawowe postulaty Ślązaków nie zostały załatwione. Zawsze jednak może pojawić się ambitny polityk, który uzna, że rozpalenie etnicznych waśni przyniesie mu polityczne profity. I niestety, może mieć rację.
Karol Winiarski