Urban
Tydzień temu zmarł Jerzy Urban – jedna z najbardziej nienawidzonych postaci lat 80-tych, zwana przez niektórych „Goebbelsem stanu wojennego”. Dla młodszych osób bardziej znany jako założyciel i redaktor naczelny tygodnika „Nie”. Dla jeszcze młodszych śmieszny dziadek z you tube`a. Dla mocno starszych, jeden z bardziej błyskotliwych felietonistów okresu gomułkowskiego i gierkowskiego. Jego śmierć wzbudziła żywe komentarze, głównie zresztą po opozycyjnej stronie sceny politycznej. Co ciekawe, pozytywne opinie o zmarłym wyraziły także osoby, które trudno podejrzewać o prokomunistyczne sympatie. Bo też Jerzy Urban nie był postacią jednoznaczną.
Późniejszy rzecznik PRL-owskiego rządu wywodził się z mocno zasymilowanej rodziny żydowskiej o socjalistycznych przekonaniach. To ważny element biografii Jerzego Urbana, który chociaż nigdy nie eksponował swojego semickiego pochodzenia, to jednak niejednokrotnie musiał odczuwać niechęć polskiego otoczenia, zwłaszcza tego o antykomunistycznych i narodowo-katolickich przekonaniach. Strach przed powrotem przedwojennego polskiego antysemityzmu i radykalnego nacjonalizmu, musiała rzutować na wiele jego politycznych wyborów. Nie był jedynym polskim Żydem, który odczuwał obawę przed powrotem do mrocznych czasów drugiej połowy lat 30-tych. Nie wszyscy jednak poszli śladem Urbana. Adam Michnik stanął po drugiej stronie barykady. Ale też Michnik nie przeżył II wojny światowej.
Jerzy Urban nigdy nie ukończył studiów dziennikarskich. Zaraz po maturze rozpoczął pracę w „Nowej Wsi”, aby po kilku latach przenieść się do redakcji „Po prostu”, które to pismo dość niespodziewanie znalazło się w awangardzie postalinowskiej odwilży. W 1957 roku przykręcający śrubę Władysław Gomułka zamknął uważany za rewizjonistyczny tygodnik, a Jerzy Urban będący już wówczas szefem działu krajowego, wylądował na „zielonej trawce” z zakazem druku pod własnym nazwiskiem. Gdyby ktoś wówczas powiedział, że ćwierć wieku później będzie piewcą Wojciecha Jaruzelskiego i apologetą stanu wojennego, z pewnością zostałby wysłany na badania psychiatryczne.
Kilka lat później Mieczysław Rakowski, redaktor naczelny „Polityki” – pisma, które miało być alternatywą dla „Po prostu”, a stało się najważniejszym legalnym pismem polskiej inteligencji w czasach PRL-u, zatrudnił bezrobotnego dziennikarza w swojej gazecie. I nie wyrzucił, gdy ten po raz kolejny otrzymał zakaz pisania – Urban publikował artykuły pod pseudonimem. Gdy w czasach gierkowskich cenzura osłabła, krnąbrny dziennikarz został szefem działu krajowego „Polityki” i jednym z najbliższych współpracowników Mieczysława Rakowskiego. To kolejna ważna okoliczność pozwalająca zrozumieć motywacje kierujące Urbanem w momencie, gdy 1/3 dziennikarzy odchodziła z redakcji, a Rakowski rozpoczynał swoją rządową karierę. W towarzystwie swojego byłego podwładnego, który odpłacił mu się pełną lojalnością.
Jerzy Urban, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów, nigdy nie opowiedział po stronie powstającej w drugiej połowie lat 70-tych demokratycznej opozycji. Prawdopodobnie nie wierzył w możliwość zmiany systemu ustrojowego w ówczesnych geopolitycznych realiach. Kremlowska gerontokracja nie miała najmniejszego zamiaru demontować sowieckie imperium, a Zachód tylko udawał poparcie dla przeciwników komunizmu. Oczywiście, zależało mu na osłabieniu imperium, ale nie zamierzał ryzykować wybuchu trzeciej wojny światowej udzielając pomocy buntującym się wasalom sowieckiego mocarstwa. Przykład NRD w roku 1953, Węgier w 1956 i Czechosłowacji w 1968, wyraźnie pokazywał gdzie są granice wsparcia dla ruchów demokratycznych w krajach sowieckiego bloku. Urban stawiał na stopniową modernizację Polski, pokojowe współistnienie i być może stopniową konwergencję dwóch systemów ustrojowych. Niepokoje społeczne mogły tylko zahamować te procesy, a radykalna zmiana ustrojowa jego zdanie nie była możliwa. Czy Urban się mylił? Wówczas nie. Kilka lat później sytuacja była już inna. Ale czy ktoś w tym czasie mógł przewidzieć pojawienie się Gorbaczowa?
Lata stanu wojennego to najbardziej haniebny okres w życiu Jerzego Urbana. Szczególne obrzydzenie budzi jego rola w tuszowania prawdziwych okoliczności śmierci Grzegorza Przemyka. Można jeszcze byłoby zrozumieć zacieranie odpowiedzialności funkcjonariuszy MO – w każdym systemie władza chroni swoich ludzi. Ale oskarżenie niewinnych ludzi (sanitariuszy i lekarzy) o śmierć warszawskiego maturzysty, nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. Jerzy Urban był zbyt inteligentny, żeby wierzyć w brednie fabrykowane przez Kiszczaka i jego ludzi. Równie kompromitujące były ataki na ks. Jerzego Popiełuszkę, chociaż trudno mu przypisać bezpośrednią odpowiedzialność za brutalne zabójstwo kapłana. Na przykładzie zachowań Jerzego Urbana w początkach lat 80-tych widać, jak działa nieubłagana spirala politycznej polaryzacji. Każdy, kto bez reszty, także dzisiaj, angażuje się po jednej stronie politycznego sporu, powinien o tym pamiętać.
Kłamstwa przekazywane na cotygodniowych konferencjach dla krajowych i zagranicznych dziennikarzy nie bez przyczyny ściągały na Jerzego Urbana nienawiść opozycji i znacznej części opinii publicznej. Z drugiej jednak strony tak otwarty sposób prowadzenia polityki informacyjnej był ewenementem w krajach komunistycznych. Na dodatek Jerzy Urban nie ograniczał się do tłumaczenia polityki ekipy generała Jaruzelskiego. Od 1986 roku wraz ze Stanisławem Cioskiem i gen. Władysławem Pożogą (Zespół Trzech) opracowywali propozycje reform politycznych i gospodarczych, które miały ratować upadający PRL, ale w praktyce torowały także drogę do zmian ustrojowych. Nazywanie Jerzego Urbana jednym z akuszerów Okrągłego Stołu nie jest pozbawione podstaw.
Klęska wyborcza komunistów (także samego Urbana, który jako formalnie bezpartyjny rywalizował na liście okręgu warszawskiego z reprezentującym opozycję Andrzejem Łapickim), a następnie upadek systemu, oznaczał też osobistą klęskę byłego rzecznika rządu i ostatniego Prezesa Radiokomitetu. Jego późniejsza działalność, która przyniosła mu ogromny majątek, była w dużym stopniu odreagowywaniem osobistych frustracji z lat wcześniejszych. Pokazując szybką demoralizację części elit solidarnościowych, z pewnością odczuwał schadenfreude, a zapewne także utwierdzał się w swoim przekonaniu o szkodliwości demokratycznej opozycji. Podobnie szybko rosnące wpływy Kościoła Katolickiego, u zdeklarowanego ateisty i antyklerykała, budziły głęboką niechęć, a jednocześnie potwierdzały trafność jego wcześniejszych przewidywań. Jednak demaskatorska rola „Nie”, w sytuacji gdy inne gazety z różnych powodów nie chciały poruszać wielu tematów, jest nie do przecenienia. Z drugiej strony, wulgarny, a czasami wręcz prostacki, język wielu artykułów, przyczyniał się do obniżania poziomu publicznej debaty w Polsce. Być może proces ten zachodziłby bez względu na dziennikarską działalność Urbana (nie jest to niestety tylko polska specyfika), ale znaczącą rolę w tym procesie redaktor naczelny „Nie” odegrał.
Jerzy Urban nie był i nigdy nie będzie pozytywnym bohaterem polskiej historii. Ale traktowanie go jako zła wcielonego też nie oddaje skomplikowanej osobowości zmarłego. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy wypociny współczesnych partyjnych politruków niejednokrotnie dorównują poziomem najbardziej ohydnym wyczynom Jerzego Urbana. Może dlatego, że nawet najbardziej jego zdeklarowani przeciwnicy nigdy nie odmawiali mu jednej cechy. Inteligencji. A tej wielu obecnych propagandzistów może mu tylko pozazdrościć.
Karol Winiarski