Annus horribilis?
Miniony rok zyskał łacińskie określenie annus horribilis – straszny rok. Wojna w Ukrainie i największa w tym wieku inflacja wydawałoby się są wystarczającymi powodami użycia takiego określenia. Te tragiczne wydarzenia dotykają jednak ludzkość w bardzo różnym stopniu. Wojna jest oczywiście traumatycznym przeżyciem dla Ukraińców, w znacznie mniejszym stopniu dla Rosjan, oddziałuje też na mieszkańców krajów sąsiadujących z walczącymi stronami. Jednak dla krajów afrykańskich, arabskich, południowoazjatyckich czy latynoamerykańskich to odległy konflikt, który obchodzi ich jedynie o tyle, o ile wpływa na globalną sytuację gospodarczą. Tym samym dla nich rok 2022 nie był gorszy od lat poprzednich, gdy covid zbierał tragiczne żniwo.
Także dla nas miniony rok nie powinien uchodzić za szczególnie zły. Wydarzeniem o znacznie dramatyczniejszych konsekwencjach była przecież pandemia, która przez dwa lata zabrała z tego świata około dwustu tysięcy naszych rodaków. A jednak jest inaczej. Wojnę widzimy na ekranach telewizorów, uchodźców mamy wokół siebie, drożyzna dotyka wszystkich. W czasie pandemii ludzie umierali w samotności poza obiektywami kamer telewizyjnych. Najczęściej były to osoby starsze, których śmierć jest czymś zdecydowanie bardziej naturalnym niż odejście ludzi w sile wieku, nie mówiąc o dzieciach. Słabną też stopniowo więzy rodzinne, co ogranicza żal po bliskich do najbliższych krewnych. A i to nie zawsze. Na dodatek pamięć ludzka jest coraz krótsza, a kolejne tragiczne wydarzenia szybko wypierają poprzednie.
Tragiczne wydarzenia ostatnich lat są doświadczeniem żyjących obecnie ludzi. Historycznie jednak trudno uznać je za coś szczególnie wyróżniającego w naszych dziejach. Wojny, w których ginęły miliony żołnierzy i cywilów, zarazy, które w ostatnich stuleciach wielokrotnie dziesiątkowały ludzkość i klęski głodowe pochłaniające miliony istnień ludzkich, były w przeszłości, przynajmniej statystycznie, znacznie większymi katastrofami. Miały jednak miejsce dawno temu. Dzisiejsza pokolenia znają je tylko z przekazów historycznych. Dlatego obecne wydarzenia, po dziesięcioleciach życia w pokoju i względnym dobrobycie, robią takie wrażenie. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich obszarów naszego globu, a i starsze osoby pamiętają zdecydowanie gorsze czasy. Wśród młodszych trauma, o ile w ogóle miała miejsce (jak „dobrze” być kompletnym ignorantem), przeszła równie szybko jak się pojawiła. Wirtualny świat jest znacznie bardziej wciągający.
Wiele wskazuje na to, że obecny rok na świecie nie będzie gorszy od poprzedniego. Co nie znaczy, że będzie dobry. Można się raczej spodziewać kontynuacji zapoczątkowanych wcześniej procesów i wydarzeń, w tym przede wszystkim wojny w Ukrainie. Szanse na zakończenie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego w 2023 roku są minimalne. Z jednej strony wielokrotne zapewnienia Wołodymira Zełeńskiego o bezalternatywnym dążeniu do odzyskaniu kontroli nad wszystkimi okupowanymi przez Rosję terenami, uniemożliwiają zawarcie nawet czasowego rozejmu. Z drugiej, osłabiony wewnętrznie Władimir Putin, nie tylko nie może oddać Krymu czy Donbasu, ale nawet wycofać się z korytarza łączącego te dwa obszary. Skoro dyplomatyczne rozwiązanie nie wchodzi w grę, pozostaje opcja militarna. Inicjatywę na froncie od kilku miesięcy mają Ukraińcy wspierani dostawami zachodniego sprzętu. Nie otrzymują go jednak w takiej ilości i przede wszystkim takiej jakości, aby pozwoliło to ostatecznie przełamać rosyjską obronę wzmocnioną setkami tysięcy zmobilizowanych żołnierzy. Prawdopodobnie już zimą Ukraińcy rozpoczną nową ofensywę, ale szanse jej powodzenia są mniejsze niż kilka miesięcy temu, gdy zaskoczyli słabsze liczebnie wojska rosyjskie. Jednak dopiero kolejne nieudane próby przełamania frontu, słabnąca pomoc Zachodu i narastające zmęczenie społeczeństwa, mogą skłonić władze w Kijowie do zredukowania swoich celów wojennych i podjęcia rokowań z Moskwą. Stanie się tak jednak najwcześniej po wyborach prezydenckich w Ukrainie w 2024 roku. Ewentualne przerwanie działań wojennych nie będzie jednak oznaczało ostatecznego zakończenia konfliktu.
W pozostałych kluczowych problemach współczesnego świata większych zmian nie należy się spodziewać. Narastające problemy wewnętrzne Chiny, będące wynikiem słabnącej gospodarki i błędnej polityki covidowej, nasilą prowokacje wobec Tajwanu – nic tak nie odwraca uwagi opinii publicznej od prawdziwych kłopotów jak prężenie nacjonalistycznych muskułów. To oczywiście zaostrzy konflikt chińsko-amerykański, który jest w perspektywie najbliższych lat największym zagrożeniem dla światowego pokoju i gospodarczej stabilności. Zwiększy się również ilość prowokacji Korei Płn., która korzystając z parasolu ochronnego Chin i Rosji, będzie się starała coraz bardziej agresywnie doprowadzić do zniesienia nałożonych na nią sankcji. A ponieważ nowy Prezydent Korei Płd. nie jest zwolennikiem tzw. słonecznej polityki, może to doprowadzić do wybuchu poważnego konfliktu na półwyspie koreańskim.
Zaangażowanie Rosji w wojnę z Ukrainą osłabi wpływy Moskwy w Azji Środkowej, na czym oczywiście skorzysta Pekin. To nie jedyna korzyść jakie państwo środka wyciągnie z katastrofalnego błędu popełnionego przez Władimira Putina. W dłuższej perspektywie coraz bardziej oddalająca się od Europy Rosja stanie się zapleczem surowcowym i żywnościowym Chin spadając do roli wasala tego obecnie azjatyckiego, a wkrótce zapewne też światowego, mocarstwa. Nasilać się będzie za to absurdalny graniczny konflikt chińsko-indyjski o kompletnie pozbawione gospodarczego znaczenia wysokogórskie tereny w Himalajach i Karakorum. Rosnące znaczenie Delhi jako głównego regionalnego adwersarza Chin, powoduje, że Amerykanie przymykają oko na olbrzymie gospodarcze wsparcie tego kraju dla Rosji i coraz bardziej autorytarne tendencje widoczne w polityce premiera Narendry Modiego budującego swoją popularność na bazie hinduistycznego, antymuzułmańskiego nacjonalizmu. Nic też nie wskazuje na możliwość upadku krwawej wojskowej dyktatury w Mjanmie czyli dawnej Birmie. Kolejne wyroki na Aung San Suu Kyi, narastająca liczba ofiar wojny domowej, a przede wszystkim poparcie Chin, przesądzają o braku możliwości powrotu do procesu demokratyzacji zakończonego zamachem stanu sprzed dwóch lat.
Niewiele się też zmieni na Bliskim Wschodzie. Mimo trwających już kilka miesięcy protestów w Iranie, nie ma większych szans na oddanie władzy przez ajatollahów. Wsparcie Iranu dla Rosji minimalizuje też szanse na zawarcie nowego porozumienia w sprawie realizowanego w tym kraju programu nuklearnego. To z kolei grozi bezpośrednim atakiem Izraela, który może zignorować niechęć do takiego rozwiązania ze strony swojego amerykańskiego protektora. Powstanie nowego, skrajnie nacjonalistyczno-religijnego rządu powracającego do władzy Benjamina Netanyahu, z pewnością osłabi relacje tego kraju z waszyngtońską administracją. Tym bardziej, że co najmniej neutralne stanowisko zachowają kraje arabskie, a zwłaszcza największy w regionie wróg Iranu – Arabia Saudyjska, rządzona przez mało przewidywalnego, ale za to bardzo ambitnego Muhammada ibn Salmana. Nie wróży to też niczego dobrego dla Palestyńczyków, którzy nie mają już nawet poparcia swoich arabskich pobratymców. Nie zakończy się również wojna domowa w Syrii, a co za tym idzie nie zostanie rozwiązany problem milionów syryjskich uchodźców wegetujących w sąsiadujących krajach – głównie w Turcji, Libanie i Jordanii.
Najważniejsze jednak wydarzenia będą miały miejsce w Turcji. Kwietniowe wybory prezydenckie i parlamentarne mogą zakończyć trwające już prawie dwie dekady rządy Recepa Erdogana. Bardzo trudna sytuacja gospodarcza, której przejawem jest kilkudziesięcioprocentowa inflacja, ograniczyły poparcie dla Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) do około 30% (zadziwiające podobieństwo z pewnym krajem położonym w Europie Środkowej). Czy jednak turecki prezydent pogodzi się z ewentualną przegraną? Utrata władzy może dla niego i jego współpracowników skutkować nie tylko odsunięciem od koryta, ale być może przejściem na państwowy wikt. Dlatego będzie robił wszystko, aby utrzymać się przy władzy, czego przejawem jest chociażby ostatnia decyzja zniesienia obowiązkowego wieku pozwalającego przejść na emeryturę. Z pewnością też ofiarami tej walki po raz kolejny staną się Kurdowie, którzy wspierają opozycję, a których wielu Turków najchętniej potraktowałoby tak, jak ponad sto lat temu Ormian. Nie można mieć również pewności, że oficjalne wyniki wyborów będą zgodne z rzeczywistą wolą głosujących, ponieważ cały aparat państwowy jest w pełni podporządkowany Erdoganowi.
Trudno też patrzeć z optymizmem na sytuację w krajach latynoamerykańskich. Mimo przegranej w wyborach prezydenckich Jaira Bolsonaro i pewnej poprawie sytuacji gospodarczej, Brazylia stała się kolejnym skrajnie spolaryzowanym krajem, a powracający do władzy Luiz Inacio Lula da Silva nie osiągnie raczej takich sukcesów jak w ciągu swojej poprzedniej prezydentury, gdy dziesiątki miliony jego rodaków zostało wyciągniętych z biedy. Tym bardziej, że ciążą na nim w dalszym ciągu zarzuty korupcyjne, co z pewnością nie omieszka wykorzystać prawicowa opozycja. Sąsiednia Argentyna chyba już na trwale stała się chorym człowiekiem Ameryki Płd., a skazanie wiceprezydent Cristiny Fernandez de Kirchner na 6 lat więzienia za korupcję (wyrok nie jeszcze prawomocny), jedynie pogłębi niestabilną od lat sytuację polityczną będącą wynikiem katastrofalnego stanu argentyńskiej gospodarki. Triumf na Mundialu tylko na chwilę pozwoli Argentyńczykom zjednoczyć się i zapomnieć o smutnej rzeczywistości tego niegdyś bardzo bogatego kraju, który populistycznymi rządami Perona i jego następców został doprowadzony do ruiny.
Odrzucenie przez Chilijczyków opracowanej przez konstytuantę nowej konstytucji zapowiada kolejne problemy tego najbogatszego kraju Ameryki Płd., który podobnie jak inne państwa tego regionu, jest coraz bardziej wewnętrznie spolaryzowany. W najbardziej tragiczny sposób dało to znać o sobie w Peru, gdzie odsunięcie od władzy wybranego zaledwie półtora roku temu, lewicowego prezydenta Pedro Castillo, doprowadziło do krwawych zamieszek. Zgoda peruwiańskiego parlamentu na przeprowadzenie przedterminowych wyborów (chociaż dopiero w 2024 roku) częściowo uspokoiło napiętą sytuację, ale nie zlikwidowało zasadniczego problemu tego kraju – głębokiego podziału wewnętrznego. O powszechności tego zjawiska w krajach Ameryki Łacińskiej najlepiej chyba świadczy fakt poparcia dla aresztowanego prezydenta ze strony jego czterech lewicowych kolegów z innych krajów regionu (Boliwii, Argentyny, Kolumbii i Meksyku). Ta gwałtownie narastającą polaryzacja przypomina coraz bardziej lata 60-te i 70-te, które zakończyły się serią wojskowych zamachów stanu i tysiącami ofiar bratobójczych walk.
W Zachodniej Afryce doszło w dwóch ostatnich latach do kilku zamachów stanu (Gwinea, Mali, Burkina Faso). Nękane przez islamskich fundamentalistów z ruchu Boko Haram, rządy tych krajów nie radzą sobie z sytuacją, co zresztą umożliwia zdobycie wpływów przez Rosję wspierającą nowe reżimy najemnikami z Grupy Wagnera. Afryka staje się zresztą jednym z głównym zastępczych terenów rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Nie napawa też optymizmem sytuacja w Afryce Wschodniej, gdzie pozostają aktywni fundamentaliści z różnych ugrupowań powiązanych z Państwem Islamskim. Zakończona w listopadzie dwuletnia wojna domowa w Etiopii kompromitująca laureata pokojowej Nagrody Nobla prezydenta Abiya Achmeda Alego, przyniosła dziesiątki tysięcy ofiar i zapewne nie wygasi separatyzmu Tigrajczyków.
Najsmutniejszym wydarzeniem minionego roku było jednak przejęcie w Tunezji pełni władzy przez wybranego w demokratyczny sposób prezydenta Kajs Su`ajjida. Tym samym po prawie dwunastu latach nastąpił epilog Arabskiej Wiosny. To właśnie w Tunezji, samopodpalenie ulicznego sprzedawcy warzyw zapoczątkowało falę wystąpień, które obaliły autorytarne dyktatury w kilku krajach północnej Afryki i Płw. Arabskiego. W większości z nich demokratyczna euforia nie trwała długo. Albo do władzy wracali wojskowi (Egipt), albo rozgorzała krwawa wojna domowa, która trwa do dziś (Syria, Jemen). Jedynie w Tunezji w demokratyczny sposób wyłaniano kolejne władze, chociaż zupełnie nie radziły sobie one z narastającym kryzysem gospodarczym i politycznym. Rozwiązanie parlamentu przez Kajs Su`ajjida oznacza ostateczny upadek marzeń o możliwości trwałej demokratyzacji arabskiego świata.
Daleko też do optymizmu w Europie. Kilkukrotna wymiana brytyjskich premierów, a przede wszystkim zmiany prowadzonej przez nich polityki gospodarczej pogrążyły Wielką Brytanię w chaosie jaki ten kraj nie widział od czasów próby wprowadzenia przez Margaret Thatcher podatku pogłównego w 1990 roku, co zakończyło jej 11-letnie rządy. Co gorsza, pomysłu na wyprowadzenie kraju z kryzysu nie ma również Partia Pracy, która prawdopodobnie za rok przejmie rządy. Powody kryzysu niegdysiejszego mocarstwa są oczywiście złożone, ale z pewnością gospodarce tego kraju nie przysłużył się Brexit, co zresztą zaczyna dostrzegać już większość Brytyjczyków. Tyle, że kilka lat za późno. Symbolicznym końcem dobrych czasów była śmierć Elżbiety II po siedemdziesięcioletnim panowaniu.
Prezydent Francji Emmanuel Macron po utracie większości w Zgromadzeniu Narodowym, pogubił się już chyba zupełnie i to nie tylko w polityce zagranicznej. Rok po odejściu Angeli Merkel widać coraz wyraźniej, że sukcesy gospodarcze i finansowe jej szesnastoletnich rządów nie miały trwałych podstaw, a cywilizacyjne opóźnienie Niemiec w wielu dziedzinach życia budzi coraz większe zdziwienie w innych krajach UE. Trudno też zrozumieć meandry polityki kanclerza Olafa Scholza, który miota się między kontynuacją dotychczasowej polityki, a jej radykalną zmianą. O krok od poważnego kryzysu finansowego są ponownie kraje południowej części Europy, a groźba upadku włoskich banków (a tym samym i włoskiej gospodarki) ponownie stała się całkiem realnym scenariuszem w najbliższej przyszłości. Skoro faktyczne bankructwo Grecji sprzed dekady postawiło strefę euro na skraju przepaści, to do czego doprowadzi załamanie jednej z największych gospodarek UE?
Coraz trudniejsza jest również sytuacja na Bałkanach. Traktat pokojowy podpisany w Paryżu w 1995 roku zakończył krwawą wojnę w Bośni Hercegowinie, ale stworzył skrajnie niefunkcjonalny system ustrojowy w tym podzielonym na różne wspólnoty etniczno-religijne kraju. Agresywna polityka Rosji zachęciła tamtejszych Serbów do podjęcia prób jego zmiany, co zresztą widać też w ostatnich tygodniach w Kosowie. Wzrost napięcia na terenie Bałkan Zachodnich wynika też z rozczarowania polityką UE, a przede wszystkim odsuwaniem w czasie możliwości akcesji tych krajów do europejskiej wspólnoty. Ponieważ ich przyjęcie do UE nie będzie możliwe przed reformą systemu podejmowania decyzji w Radzie UE, a na to się nie zanosi, to wkrótce narastająca frustracja może przynieść powrót do krwawych lat 90-tych..
Rok 2023 będzie też prawdopodobnie okresem poważnego spowolnienia gospodarczego, chociaż jego skali trudno przewidzieć – ekonomiści w ostatnich latach najczęściej mocno mylili się w swoich prognozach, a obecna niestabilna sytuacja polityczna, tym bardziej stawia pod dużym znakiem zapytania wszystkie gospodarcze przewidywania. Rosnąć będzie również emisja CO2 do atmosfery, co pogłębi efekt cieplarniany i przyspieszy zmiany klimatyczne. Te ostatnie mają jednak też pozytywne skutki, co widać chociażby za naszymi oknami. Trudno jednak nie zauważyć, że w wielu rejonach świata powodują one klęski głodu i będące ich następstwami migracje. Miliony Afrykanów pragnących przedostać się przez Morze Śródziemne nie robi tego wyłącznie po to, aby załapać się na europejski socjał, ale często po to by przeżyć. Tym samym coś od nas bardzo odległego, staje się jak najbardziej naszym problemem.
Czy są jakieś dobre wiadomości. Oczywiście. Żyjemy. A dopóki jesteśmy wśród żywych, wszystko może się zmienić. Także na lepsze.
Karol Winiarski