Lex Tusk
Izba Karna Sądu Najwyższego rozpatrując wniosek byłego już Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara, uchyliła wydane 90 lat temu wyroki skazujące na kary więzienia czołowych polityków antysanacyjnej opozycji. Wincenty Witos, Władysław Kiernik, Kazimierz Bagiński, Józef Putek (wszyscy ze Stronnictwa Ludowego), Herman Lieberman, Stanisław Dubois, Norbert Barlicki, Adam Pragier, Adam Ciołkosz, Mieczysław Mastek (wszyscy z Polskiej Partii Socjalistycznej), zostali uznani za niewinnych zarzucanych im wówczas czynów. Aresztowanie liderów Centrolewu, ich brutalne traktowanie w trakcie pobytu w twierdzy brzeskiej, a następnie skazanie na kary bezwzględnego pozbawienia wolności, było jednym z najbardziej haniebnych wydarzeń w politycznych dziejach II RP, a głównym odpowiedzialnym za te skandaliczne wydarzenia był Józef Piłsudski.
Wydarzenia rozgrywające się latach 1930-1933 były konsekwencją wojskowego zamachu stanu dokonanego przez Józefa Piłsudskiego w maju 1926 roku. Kosztem prawie czterystu ofiar zmuszono do ustąpienia legalny rząd Wincentego Witosa. Do dymisji podał się również Prezydent Stanisław Wojciechowski. Twierdzenia, że celem Piłsudskiego była jedynie demonstracja siły i nie przewidywał on wybuchu walk (co zresztą przerzuca winę za ofiary na legalne władze Rzeczpospolitej, które nie wiadomo dlaczego, od razu nie podały się do dymisji), w żaden sposób go nie usprawiedliwia. Jeżeli rusza się z wojskiem na stolice państwa, to trzeba brać pod uwagę, że legalny rząd nie będzie chciał ustąpić, a wierne mu oddziały wojskowe stawią opór.
Zamach majowy został formalnie zalegalizowany przez Zgromadzenie Narodowe, które 31 maja wybrało Józefa Piłsudskiego Prezydentem RP. Ten jednak wyboru nie przyjął nie mając zamiaru obejmować funkcji, która nie dawała mu formalnie większych uprawnień. Takich mieć nie musiał. Cały obóz sanacyjny i znaczna część społeczeństwa uznawała jego dominującą pozycję w systemie władzy. A nie był nawet „zwykłym posłem”.
Pierwsze dwa lata rządów nowej władzy upłynęły w komfortowych warunkach politycznych i gospodarczych. Chociaż sanacja nie posiadała prawie żadnej reprezentacji w parlamencie, rząd Kazimierza Bartla nie miał problemu z uzyskaniem większości dla uchwalanych ustaw. Część parlamentarzystów (w tym wielu z PPS) popierała sanację licząc na zmiany w polityce społeczno-gospodarczej. Część przeszła na stronę nowej władzy z wyrachowania (do historii przeszła wizyta Piłsudskiego w Nieświeżu i spotkanie z reprezentantami polskiego ziemiaństwa, co zresztą wywołało szok wśród socjalistów). Byli też oczywiście tacy, którzy nie próbowali protestować obawiając się utraty pełnionych funkcji, a nawet politycznych szykan, których zresztą bezpośrednio po zamachu majowym nie było. Korzystna też była sytuacja gospodarcza związana z międzynarodową koniunkturą poprzedzającą wielki, światowy kryzys. Piłsudskiemu pomógł też strajk górników brytyjskich, co otworzyło rynki europejskie dla polskiego węgla. Pozwoliło to przezwyciężyć kryzys z przełomu 1925 i 1926 roku będący wynikiem wojny celnej z Niemcami. Sprawiało to wrażenie pozytywnych skutków przejęcia sterów kierowniczych w państwie przez sanację. W konsekwencji prawicowa opozycja była w głębokiej defensywie i nawet nie próbowała przeciwstawiać się nowej władzy.
Sytuację zmieniły wybory w marcu 1928 roku. Mimo, że najwięcej głosów uzyskał w nich sanacyjny Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem, to jednak posiadając około ¼ mandatów daleko mu było do posiadania parlamentarnej większości. Na dodatek, powstanie silnej reprezentacji sanacji i głębokie rozczarowanie ugrupowań, które poparły Piłsudskiego w trakcie zamachu majowego, doprowadziło do stopniowej konsolidacji parlamentarnej opozycji. Pogarszała się też sytuacja ekonomiczna i to na wiele miesięcy przed nowojorskim krachem na giełdzie zapoczątkowującym światowy kryzys. Zaczęły wychodzić również na światło dzienne afery dotykające najważniejszych polityków obozu sanacyjnego, a manipulowanie zapisami Konstytucji Marcowej (tzw. „carowanie”, którego autorem był Stanisław Car) pokazało, że państwo prawa nie jest priorytetem nowych władz. Coraz bardziej jasne stawało się, że sanacja nie jest żadnym moralnym uzdrowieniem, a po prostu prostą zamianą jednej skorumpowanej ekipy na inną.
Szczególny rozgłos zyskała sprawa ministra finansów Czechowicza. Znaczna nadwyżka w budżecie państwa wypracowana w 1927 roku (około 560 mln zł.), została przez niego, a bez zgody Sejmu, rozdysponowana na różne potrzeby państwowe. Chociaż było to ewidentne naruszenie dyscypliny budżetowej, sprawa prawdopodobnie rozeszłaby się po kościach, gdyby nie jedna z pozycji w całym zestawie wydatków. Niezbyt duża (niewiele ponad 8 mln zł), ale niesłychanie bulwersującą. Środki te zostały bowiem przeznaczone na kampanię wyborczą BBWR (poprzez fundusz dyspozycyjny premiera, którym był wówczas Józef Piłsudski). Minister Czechowicz został postawiony przed Trybunałem Stanu, co spotkało się z gwałtownym protestem Marszałka, który w obrażaniu opozycji posługiwał się coraz częściej coraz mniej parlamentarnym językiem. Marszałek zresztą nie ukrywał, że to on sam wydał takie polecenie Czechowiczowi i to on powinien być sądzony. Liderzy opozycji, w tym reprezentujący Sejm przed Trybunałem Stanu Herman Lieberman, nawet nie brali jednak pod uwagę takiej możliwości – formalnie decyzję o przeznaczeniu nadwyżki budżetowej podjął Czechowicz, a nie Piłsudski. Ale nie tylko względy formalne decydowały. Postawienie w stan oskarżenia Józefa Piłsudskiego wydawało się tak samo niewyobrażalne jak sądzenie papieża.
Wyrok w sprawie ministra Czechowicza nigdy nie zapadł. Trybunał Stanu odesłał wniosek do Sejmu starając się zrobić wszystko, żeby sprawy nie rozpatrywać. W marcu 1930 roku ówczesny Marszałek Sejmu Ignacy Daszyński ugiął się przed demonstracją siły urządzoną przez wiernych Piłsudskiemu oficerów i wycofał z porządku obrad rozpatrywanie sprawy Czechowicza. Po kolejnych wyborach, w których BBWR uzyskał bezwzględną większość w obu izbach polskiego parlamentu, parlament zatwierdził nieplanowane wydatki i wycofał wniosek z Trybunału Stanu.
Zanim jednak Józef Piłsudski uzyskał pełną kontrolę nad parlamentem, doszło w 1929 roku do powstania Centrolewu – porozumienia sześciu partii opozycyjnych: Polskiej Partii Socjalistycznej, trzech ugrupowań ludowych (PSL-Piast, PSL-Wyzwolenia i Stronnictwa Chłopskiego – w 1931 roku zjednoczyły się w jedno ugrupowanie pod historyczną nazwą Stronnictwa Ludowego) oraz dwóch ugrupowań chadeckich (Polskiego Stronnictwa Chrześcijańskiej Demokracji oraz Narodowej Partii Robotniczej – dopiero w 1937 utworzyły wspólnie nowe ugrupowanie – Stronnictwo Pracy). Mimo, że nie posiadały one większości w Sejmie, wzbudziły poważne zaniepokojenie wśród polityków sanacji. Józef Piłsudski wydał polecenie rozprawy z centrolewicową opozycją.
30 sierpnia 1930 roku został przez Prezydenta RP Ignacego Mościckiego, działającego oczywiście z polecenia Józefa Piłsudskiego, rozwiązany parlament. Oznaczało to wygaśnięcie immunitetów parlamentarnych posłów opozycji. Dziesięć dni później, w nocy z 9 na 10 września, zostało aresztowanych kilkunastu polityków opozycji Listę zatrzymanych osobiście zatwierdził Marszałek Piłsudski, a podpisał minister spraw wewnętrznych Felicjan Sławoj-Składkowski nie mając na to zgody sądu, co było wymagane przez obowiązujące wówczas prawo. Osadzeni w twierdzy brzeskiej więźniowie byli bici, poniżani, pozbawieni kontaktu z rodziną i obrońcami. Najdotkliwiej, jeszcze w trakcie przewożenia do Brześcia, pobito Hermana Liebermana mszcząc się w tej sposób za rolę jaką odegrał on w sprawie Czechowicza. Nie bez powodu został nazwany przez Piłsudskiego „głównym tenorem w tej smrodliwej operetce”
Po wyborach w listopadzie 1930 roku aresztowani, dzięki uzyskaniu mandatów poselskich, zostali zwolnieni – polityczne powody ich uwięzienia po zwycięstwie wyborczym BBWR, przestały istnieć. Odpowiadając z wolnej stopy stanęli przed sądem w październiku następnego oskarżeni o próbę „usunięcia przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpieniu ich przez inne osoby, wszakże bez zmiany zasadniczego ustroju państwowego”. Biorąc pod uwagę, że inspiratorem ich aresztowania i wytoczonego im procesu był Józef Piłsudski, który kilka lat wcześniej dokładnie w ten sposób doszedł do władzy, można to uznać za szczyt cynizmu.
Proces ciągnął się dwa lata. Pierwszy wyrok sądu apelacyjnego został uchylony przez Sąd Najwyższy w wyniku kasacji i dopiero kolejny okazał się prawomocny. Wyroki nie były wysokie (maksymalnie trzy lata pozbawienia wolności), ponieważ nie było takiej politycznej potrzeby. Sam jednak fakt skazania za działalność polityczną polityków opozycji świadczył o ostatecznym końcu państwa prawa i demokracji w Polsce.
Wydawało się, że przywrócenie Polsce ustroju demokratycznego w 1989 roku, przyniesie jednoznaczną ocenę bohaterów tych wydarzeń i spowoduje uchylenie motywowanych politycznych wyroków wydanych przez sędziów II RP (tylko jeden – Stanisław Leszczyński – zgłosił votum separatum uznając oskarżonych za całkowicie niewinnych). Nic bardziej mylnego. Jednym z największych paradoksów III RP była reaktywacja kultu Marszałka Józefa Piłsudskiego, który ponownie stał się patronem placów, ulic, szkół, wyższych uczelni, a jego pomniki pojawiły się w wielu polskich miastach. Demokratyczna III RP czciła człowieka, który demokrację zlikwidował. Nic więc dziwnego, że przez wiele lat działania zmierzające do uchylenia wyroków skazujących, podejmowane głównie przez posłów PSL, pozostawały bez echa. Najczęściej powoływano się na względy formalne (brak dokumentów procesowych zniszczonych w trakcie Powstania Warszawskiego), ale oczywistym było, że mało komu zależy na kwestionowaniu wielkości Marszałka. Dopiero wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara złożony w 2019 roku pozwolił wznowić proces przed Sądem Najwyższym zakończony wydanym kilka dni temu orzeczeniem. Ale nawet teraz występujący w sprawie prokurator wnioskował o umorzenie postępowania czyli utrzymania wyroków skazujących w mocy.
Kult Marszałka Piłsudskiego oparty był oczywiście na jego zasługach w okresie walki o niepodległość. Starano się natomiast pomijać milczeniem późniejsze działania tego polityka. Byli jednak i tacy historycy i politycy, którzy próbowali usprawiedliwiać zamach majowy powielając argumenty, które prawie sto lat temu propagowali piłsudczycy. Nawet wydarzenia roku 1930 znajdowały swoich obrońców. Oczywiście nie próbowano kwestionować i akceptować brutalnego potraktowania aresztowanych posłów, ale twierdzono, że Marszałek nic o tym nie wiedział. Nawet gdyby tak było, to osoby bezpośrednio za to odpowiedzialne nie poniosły żadnych konsekwencji swoich działań. Szczególnie ponurą postacią był Komendant twierdzy brzeskiej, Wacław Kostek-Biernacki. Jego kariera w latach 30-tych rozwijała się w najlepsze – po krótkim okresie odsunięcia na boczny tor, już w połowie 1932 roku został wojewodą nowogrodzkim, a wkrótce potem poleskim. W 1934 roku zorganizował, a następnie nadzorował obóz w Berezie Kartuskiej, gdzie mógł w pełni rozwinąć swoje sadystyczne skłonności. Także dla niektórych uczestników procesu brzeskiego okazał się on trampoliną do dalszej kariery – główny oskarżyciel, Witold Grabowski, został w 1936 roku ministrem sprawiedliwości w rządzie gen. Felicjana Sławoja Składkowskiego i pozostał nim aż do wybuchu wojny.
Proces kształtowania się systemów autorytarnych przebiega różnie w zależności od politycznych i społecznych uwarunkowań. Nie zawsze, zwłaszcza w ostatnich latach, jest wynikiem siłowego przejęcia władzy. Powoli wręcz staje się regułą, że charyzmatyczny polityk wygrywa wolne wybory i stopniowo zaczyna monopolizować władzę, a zwłaszcza media i aparat wymiaru sprawiedliwości, w swoich rękach. Zwykle też cieszy się nieustającym, a czasami nawet wzrastającym, poparciem społecznym. Dlatego nawet nie musi fałszować wyborów czy prześladować opozycji. Ale gdy pojawiają się problemy i w oczy zagląda wizja utraty władzy, wtedy wykorzystuje w bezwzględny sposób narzędzia, które wcześniej przygotował. Takie procesy zachodziły w ostatnich latach w Białorusi, Rosji, Turcji, Serbii czy na Węgrzech. Nie wszędzie jeszcze rządzący muszą używać twardej siły do utrzymania władzy. Ale wszędzie w tych krajach większość mediów jest już pod kontrolą władz, prokuratura i sądy zostały w pełni podporządkowane rządzącym, a publiczna kasa (niekiedy z państwowych spółek) leje się na partyjne i prywatne konta szerokim strumieniem. W bardziej „zaawansowanych” reżimach, więzienia i obozy karne pełne są niepokornych dziennikarzy i działaczy opozycji.
Proces budowy systemu autorytarnego w Polsce jest jeszcze w powijakach. Nie ma też oczywiście pewności czy osiągniemy poziom Turcji czy chociażby Węgier, i to nawet jeżeli jesienne wybory nie przyniosą zmiany władzy. Ale pierwsze kroki zostały już poczynione. Prawie z marszu przejęte zostały prokuratura, Trybunał Konstytucyjny i media publiczne. Zwiększający się udział państwa gospodarce pozwala zaspokajać apetyty wiernych żołnierzy, a partyjną kasę zasilać milionami złotych z „prywatnych” darowizn „wdzięcznych” nominatów do rad nadzorczych i zarządów spółek skarbu państwa. Plan przejęcia, a przynajmniej zneutralizowania, mediów prywatnych napotyka problemy, ale dzięki wspólnej inwestycji w energetykę jądrową można liczyć na bardziej przychylną postawę Polsatu, a media regionalne znalazły się już w rękach Orlenu. Kwitnie rozdawnictwo publicznych pieniędzy, które mają pozyskiwać kolejne grupy wyborców, z czym nawet rządzący politycy już się nie kryją. I tylko z sądami nie za bardzo wyszło, ponieważ „krowa, która głośno ryczy, daje mało mleka”, jak to raczył się wyrazić o własnym ministrze sprawiedliwości jego formalny zwierzchnik, czyli premier Mateusz Mazowiecki. Formalny, ponieważ nie ma on odwagi, mimo posiadanych kompetencji, zdymisjonować swojego nieudolnego ministra. Prezes nie pozwala. I kto tu jest przysłowiową „krową”?
Brak pełnej kontroli nad sądami (Sąd Najwyższy powoli jest podporządkowywany nowej władzy, a w sądach powszechnych dyspozycyjnych sędziów w dalszym ciągu jest niewielu) skłonił rządzących do szukania drogi na skróty. Stąd pomysł powołania komisji do spraw badania wpływów rosyjskich w Polsce, która przypomina skrzyżowanie niesławnej komisji McCarthy`ego do badania działalności antyamerykańskiej i ateńskiego ostracyzmu. Wydany przez złożoną z polityków komisję „wyrok” może pozbawić każdego możliwości pełnienia przez dziesięć lat jakichkolwiek funkcji związanych z wydawaniem środków publicznych w przypadku stwierdzenia działania na korzyść państwa Putina. Ocena czy taka działalność miała miejsce jest oczywiście skutkiem czysto subiektywnej oceny osób zasiadających w komisji, ponieważ w żaden sposób pojęcie to nie zostało zdefiniowane. Możliwość odwołania do sądu administracyjnego nie wstrzymuje egzekucji „wyroku”, a poza tym sądy te koncentrują się na formalnej stronie wydanej decyzji, a nie na jej merytorycznych podstawach. Zwłaszcza, że nie ma do czego się odnosić, jeżeli chodzi o przepisy zawarte w ustawie.
Prawo i Sprawiedliwość miało osiem lat, żeby skutecznie wykryć wszystkie przypadki zdrady i szpiegostwa wśród polityków opozycji. Mogło korzystać z podporządkowanej ministerstwu sprawiedliwości prokuratury i niezliczonych służb specjalnych dysponujących legalnymi i mniej legalnymi (Pegasus) środkami zdobywania dowodów. W kilku sprawach toczą się nawet w prokuraturze postępowania, ale żaden akt nie został skierowany do sądu. Komisja to pozaprawny i pozakonstytucyjny organ, który przypomina metody stosowane wobec przeciwników politycznych przez władze sanacyjne. Ani Brześć, ani Bereza nie zostały utworzone zaraz po przejęciu władzy przez Piłsudskiego. Były konsekwencją procesu umacnianiu zdobytej władzy, a przede wszystkim strachu przed jej utratą. I możliwą odpowiedzialnością za podejmowane w okresie jej sprawowania decyzje.
Jarosław Kaczyński podejmuje spore ryzyko. Już raz, w 2007 roku, podobne działania przyniosły skutki dokładnie odwrotne od zamierzonych. Wyciągnięta w ostatnim tygodniu przed wyborami sprawa skorumpowanej posłanki PO Beaty Sawickiej miała być wyborczym game changerem, który odwróci losy wyborczej rywalizacji (po przegranej przez Jarosława Kaczyńskiego debacie z Donaldem Tuskiem, sondaże wskazywały na zwycięstwo opozycji). Tymczasem łzy upokorzonej publicznie kobiety doprowadziły do mobilizacji wyborców i rekordowego wyniku Platformy Obywatelskiej. Tak prymitywna próba wyeliminowania lidera opozycji z politycznej gry może przynieść podobne konsekwencje. Jeden z najbardziej nielubianych polityków opozycji może dla wielu stać się męczennikiem opresyjnej władzy i zyskać poparcie do tej pory niechętnych mu wyborców. Byłby to więc kolejny samobój strzelony do własnej bramki przez Jarosława Kaczyńskiego przy pełnym poparciu wszystkich posłów jego ugrupowania, którzy przed wyborami przegłosowaliby wszystko, co nakazuje prezes. Nawet własną polityczną egzekucję. Bo przecież po zmianie władzy, to oni mogą stanąć przed powołaną przez nich komisją.
Oczywiście nie ma pewności, że reakcja wyborców będzie taka sama jak w 2007 roku. W 1930 roku wybory brzeskie zakończyły się ogromnym sukcesem BBWR. Polakom nie przeszkadzał kryzys gospodarczy, afery i brutalna rozprawa z opozycją. Sanacja zdobyła bezwzględną większość mandatów w obu izbach polskiego parlamentu. Jak widać naszym przodkom wcale nie przeszkadzały rządy twardej ręki, podobnie jak współczesnych Turków nie zniechęciły do Erdogana autorytarne metody sprawowania przez niego władzy. Coś co jest normą na Wschodzie jest nie do pomyślenia na Zachodzie. Ale my jesteśmy pośrodku. Nie tylko geograficznie, ale także mentalnie i kulturowo.
Nie ma też pewności, że ustawa w ogóle wejdzie w życie. Na razie trafiła do rąk Prezydenta Andrzeja Dudy, a w drugiej swojej kadencji jego decyzje są nieprzewidywalne. Podpisanie ustawy wzmocniłoby jego pozycję w elektoracie Prawa i Sprawiedliwości, ale skompromitowałoby go w demokratycznym świecie. A przecież po zakończeniu prezydentury szkoda byłoby odchodzić na polityczną emeryturę. Weto przyniesie dokładnie odwrotnie konsekwencje. Wyjściem kompromisowym byłoby odesłanie ustawy przed jej podpisaniem do Trybunału Konstytucyjnego z nadzieją, że personalny konflikt wokół osoby Julii Przyłębskiej zamrozi ją do końca kadencji Sejmu. To będzie jedna z ważniejszych decyzji Andrzeja Dudy w okresie całej jego prezydentury. Nie tylko dla niego. Dla Polski.
Karol Winiarski