Prawo zwycięzcy
Konflikty zbrojne towarzyszą ludzkości od tysięcy lat. Zapewne od początku istniały też zwyczajowe reguły prowadzenia działań wojennych. Przez długi czas nie doczekały się one jednak kodyfikacji. Pierwszym multilateralnym traktatem międzynarodowym normującym prawo wojenne była dopiero Deklaracja Paryska zawarta w 11856 roku przez państwa uczestniczące w stolicy Francji w kongresie pokojowym kończącym wojnę krymską. Regulowała ona jedynie kwestie przewozu towarów przez statki państw neutralnych w trakcie toczącej się wojny, ale zapoczątkowała szereg kolejnych konwencji (podpisywanych głównie w Genewie i Hadze), w których starano się uregulować zasady prowadzenia działań zbrojnych, a zwłaszcza położenie jeńców wojennych i ludności cywilnej. Obie wojny światowe (a zwłaszcza druga z nich) pokazały, że z ich przestrzeganiem bywało różnie, ale z pewnością odegrały one pozytywną rolę ratując życie tysięcy, a może nawet i milionów ludzi. Stąd też po każdym z tych konfliktów starano się rozbudowywać humanitarne prawo międzynarodowe obejmując nim kolejne aspekty działań wojennych i szczegółowo definiować zbrodnie wojenne. Szczególne zasługi miał tutaj Komitet dla Spraw Odpowiedzialności, którego celem było ściganie takich zdarzeń z okresu I wojny światowej. Nie odniósł na tym polu większych sukcesów, ale w 1919 sformułował katalog 32 zbrodni wojennych, który do dnia dzisiejszego pozostaje aktualny.
Ogrom zbrodni jakie miały miejsce w trakcie II wojny światowej, sprawił, że kluczową sprawą stało się wypracowanie zasad i procedur pociągania do odpowiedzialności sprawców. Trybunały w Norymberdze i Tokio osądziły czołowych przywódców dwóch najbardziej zbrodniczych państw – III Rzeszy i Cesarstwa Japonii. Trudno jednak uznać je za wzorcowe trybunały sądowe. Sędziami byli w nich przedstawiciele zwycięskich mocarstw, a przepisy, na podstawie których skazywano niektórych zbrodniarzy nie istniały w momencie popełniania przez nich zarzucanych im przestępstw. W ten sposób łamano dwie podstawowe zasady prawa – braku stronniczości sądu oraz niedziałania prawa wstecz. Zwycięzcy sądzili pokonanych. A przecież zbrodniarze wojenni byli także po drugiej stronie. I nie chodzi tylko o Stalina i jego oprawców. Bombardowania metropolii niemieckich (przede wszystkim Drezna, ale też Hamburga czy Kolonii) oraz japońskich (Tokio) przez samoloty brytyjskie i amerykańskie w wyniku których zginęły setki tysięcy cywilów, w oczywisty sposób wyczerpywały znamiona dziewiętnastej zbrodni z katalogu zdefiniowanego w 1919 roku – rozmyślnego bombardowania otwartych miast. W ten sposób po raz pierwszy pojawiła się najważniejsza, choć niepisana zasada prawa wojennego – zwycięzców się nie sądzi.
Czasy zimnej wojny nie sprzyjały powoływaniu międzynarodowych trybunałów sądzących zbrodnie wojenne. Nie znaczy to oczywiście, że ich nie było. Popełniali je Sowieci na Węgrzech czy w Afganistanie, Amerykanie w Wietnamie, Francuzi w Algierii czy Brytyjczycy w Kenii. Jeszcze gorsze rzeczy działy się w czasie wojen zastępczych toczonych w różnych częściach świata – najczęściej któreś z mocarstw było w nich bezpośrednio lub pośrednio zaangażowane. I dlatego żaden trybunał powstać nie mógł, ponieważ wymagałoby to konsensusu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Dopiero lata 90-te przyniosły zmianę sytuacji. Masakra Tutsich przez Hutu w Rwandzie i mniej drastyczne, ale za to popełnione na terenie Europy zbrodnie w krajach byłej Jugosławii, doprowadziły do powołania dwóch trybunałów, które sądziły sprawców tych zbrodni. Szybko uznano też, że lepiej zapobiegać niż karać. Dlatego w 1998 roku został w Rzymie podpisany traktat powołujący do życia Międzynarodowy Trybunał Karny. Jego zadaniem miało być ściganie wszystkich wojennych przestępców, niezależnie od tego gdzie popełnili swoje zbrodnie. Świadomość nieuchronności kary miała ich powstrzymywać przed ich popełnianiem. Niestety, umowy nie podpisali albo nie ratyfikowali, potencjalnie najbardziej prawdopodobni klienci haskiego trybunału – USA, Rosja, Chiny, Izrael. Sądzić to my, ale nie nas. To kolejna niepisana zasada prawa międzynarodowego.
Nadzieje, które wiązano z zakończeniem zimnej wojny i współdziałaniem najważniejszych państw świata w zapobieganiu zbrodniom wojennym i zbrodniom przeciw ludzkości, tak żywe w latach 90-tych, bardzo szybko okazały się kolejnym przejawem naiwności. Kluczowe znaczenie miał atak Stanów Zjednoczonych na Irak w marcu 2003 roku. Złamanie prawa międzynarodowego przez państwo, które w ostatnich latach budowało swoją pozycję międzynarodową nie tylko w oparciu o siłę militarną i potęgę gospodarczą, ale też jako strażnik wartości demokratycznych, liberalnych i humanitarnych, pogrzebało jego, budowaną z takim trudem, wiarygodność. Okazało się, że imperialna mentalność, która niespodziewanie objawiła się w działaniach Waszyngtonu zaraz po II wojnie światowej, gdy ostatecznie USA zerwały z polityką izolacjonizmu, dalej tkwi w politycznym genomie amerykańskich polityków. Na dodatek ogromna ilość ofiar agresji wśród ludności cywilnej – tylko w ciągu pierwszego miesiąca walk zginęła porównywalna liczba osób do tej w całej dotychczasowej wojnie w Ukrainie – pokazała, że żadne zasady w tej kwestii możnych tego świata nie obowiązują. Nikomu przecież nawet przez myśl nie przyszło, żeby Prezydenta Busha i jego współpracowników czy też amerykańskich dowódców wojskowych stawiać przed międzynarodowymi trybunałami. Był to aż nazbyt czytelny sygnał dla innych światowych przywódców. Silni są nietykalni.
Bezkarność kolejnych przywódców USA (nawet laureat pokojowej Nagrody Nobla, Barack Obama, odpowiada za dziesiątki ofiar cywilnych ataków prowadzonych za pośrednictwem bezzałogowych samolotów w Afganistanie) ośmieliła do działania innych. Już zresztą wcześniej wojska rosyjskie popełniały zbrodnie w trakcie wojny toczonej w Czeczenii. Nie inaczej było w kolejnych konfliktach (Gruzja, Donbas), chociaż ich skala mimo wszystko była dość ograniczona w porównaniu z tym co działo się wcześniej w kaukaskiej republice. Rządzone przez dyktatorów państwa często o wiele bardziej brutalniej traktują swoich własnych, zbuntowanych obywateli niż ludność krajów, z którymi toczą wojny. W końcu to ich wewnętrzna sprawa i nikt nie ma prawa się do tego wtrącać.
W trakcie rosyjskiej agresji na naszego wschodniego sąsiada wojska Putina popełniły szereg zbrodni wojennych – ukraińska prokuratura twierdzi, że obecnie ma udokumentowanych 109 tysięcy takich przypadków. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że to się działo w Buczy czy Irpieniu powinno znaleźć swój finał przed organami wymiaru sprawiedliwości. Ale już działania w Mariumpolu, które doprowadziły do śmierci tysięcy ludzi i zniszczenia znacznej części tego pięknego miasta, niekoniecznie muszą być uznane za niezgodne z prawem międzynarodowym. Tu bowiem dochodzimy do najbardziej absurdalnych aspektów tego tematu. Zgodnie bowiem z międzynarodowymi konwencjami obiekt cywilny, w którym znajdują się (a nawet istnieje podejrzenie, że tak jest) żołnierze wroga, staje się obiektem wojskowym i może zostać zniszczony. Oczywiście wraz z przebywającymi tam cywilami, nawet jeżeli obecność w nim wojskowych jest wbrew ich woli. To mniej więcej tak jakby po wzięciu zakładników przez bandytów policja miała pełne prawo użyć wszelkich środków w celu ich unieszkodliwienia nie oglądając się na los osób, które znalazły w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. W praktyce oznacza to, że w trakcie walk toczonych w terenie zabudowanym los cywilów nie ma dla międzynarodowego prawa humanitarnego prawie żadnego znaczenia.
Prawie, ponieważ istnieje oczywiście zasada proporcjonalności. Tyle, że jest ona skrajnie nieprecyzyjna i jak każdą ogólną zasadę można ją rozumieć w bardzo różny sposób. Bo kiedy niby proporcjonalność zostanie zachowana? Jeżeli na jednego żołnierza wroga zginie jeden cywil? A może dopuszczalna jest śmierć trzech spośród nich? A dlaczego nie dziesięciu? I jak ocenić czy atakujący brali to pod uwagę? Przecież dokładne wyliczenie proporcji ofiar nie jest możliwe w warunkach bitewnych. I jakie dowody są wystarczające, żeby ocenić zmianę charakteru obiektu z cywilnego na wojskowy? Amerykanie mieli, jak twierdzili, przekonujące informacje o posiadaniu przez Saddama Husajna broni masowego rażenia, co stanowiło główne uzasadnienie ataku na Irak. Po fakcie okazało się, że takiej broni nie było, a dowody były nieprawdziwe, chociaż prawdopodobnie osoby podejmujące decyzję o ataku były o ich wiarygodności przekonane. Cóż w takim razie mówić o prawidłowej ocenie sytuacji w warunkach toczących się walk?
Absurdalność zasad prawa międzynarodowego widać w sposób najbardziej tragiczny w trakcie toczącej się wojny w Palestynie. O ile odcinanie dostaw wody, paliwa czy prądu dla mieszkańców Strefy Gazy podpada pod zbrodnie wojenne, to bombardowanie budynków mieszkalnych, w wyniku czego giną dziesiątki cywilów, już nie. W ich podziemiach lub w kanałach znajdujących się pod nimi są bowiem (albo przynajmniej mogą być jak twierdzą Izraelczycy) bojownicy Hamasu, a to oznacza, że unicestwienie takiego obiektu jest prawnie uzasadnione. Ponieważ zaś praktycznie cały ten obszar został w ten sposób przygotowany do działań bojowych przez palestyńskich terrorystów, to propozycja jednego z ministrów rządu izraelskiego zrzucenia bomby atomowej na Strefę Gazy, mogłaby okazać się w zasadzie zgodna z prawem międzynarodowym. Co oczywiście nie zmienia faktu, że jest przejawem skrajnego debilizmu tego człowieka.
Wszelkie rozważania na temat łamania prawa międzynarodowego w trakcie toczącej się wojny mają oczywiście charakter czysto teoretyczny. Gdyby po zakończeniu walk doszło do procesów przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze mielibyśmy przynajmniej wyroki, które stanowiłyby wykładnię istniejących przepisów, co mogłoby odegrać pozytywną rolę na przyszłość. Ale żadnych procesów nie będzie, ponieważ żaden izraelski dowódca wojskowy czy polityk nie stanie przed międzynarodowym sądem. Być może ukarani zostaną zwykli żołnierze, którzy w trakcie walk dopuścili się czynów przestępczych (takie przypadki miały już miejsce w Izraelu już wcześniej), ale z pewnością jakiejkolwiek odpowiedzialności unikną ich mocodawcy. Tym samym przywódcy innych państw po raz kolejny otrzymają jasny przekaz na przyszłość. Możesz popełniać najcięższe zbrodnie i doprowadzić do śmierci nieograniczoną ilość osób. Ale nie możesz przegrać wojny.
Karol Winiarski