Zielony nieład
Kilka europejskich krajów sparaliżowanych zostało gwałtownymi protestami rolników niezadowolonych ze swojej obecnej sytuacji i jeszcze gorszych perspektyw. To, że drogi blokują producenci rolni z Francji, Belgii czy Hiszpanii, nie dziwi. Co kilka lat wyrażają oni w ten sposób swoje niezadowolenie z polityki rolnej UE, chociaż z budżetu wspólnoty na wsparcie rolnictwa idą ogromne pieniądze (w tej perspektywie ponad 300 mld euro). Tym razem jednak na ulice wyszli również masowo rolnicy niemieccy, którzy raczej w tego typu protestach do tej pory nie uczestniczyli. To pokazuje, że problem jest poważniejszy niż to bywało przy wcześniejszych kryzysach, a spowodowany został kumulacją kilku czynników.
Po rosyjskiej agresji na Ukrainę ceny żywności, już wcześniej rosnące, wystrzeliły w górę. Było to dość oczywiste biorąc pod uwagę, że nasi wschodni sąsiedzi są jednymi z najważniejszych eksporterów produktów rolnych – przede wszystkim zbóż. Bardziej niespodziewane było to, że dość szybko zaczęły one jednak spadać. W efekcie kurczyć się zaczęły również dochody rolników, co biorąc pod uwagę niedawną koniunkturę, było psychologicznie szczególnie dotkliwe. Na dodatek niekorzystny trend utrzymuje się już od wielu miesięcy i nic nie zapowiada, że ulegnie on odwróceniu. Tym bardziej, że po wycofaniu się floty wojennej Rosji z zachodniej części Morza Czarnego z powodu rakietowych ataków Ukraińców, eksport ukraińskiego zboża przebiega w miarę normalnie, a i sama Rosja znacząco zwiększyła sprzedaż swoich płodów rolnych (w ciągu ostatniej dekady kraj, który kiedyś musiał importować ogromne ilości zboża, stał się jednym z największych jego eksporterów na świecie).
Zniesienie ceł na ukraińskie produkty rolne po rosyjskiej inwazji nie było kwestionowane przez prawie nikogo. Jeżeli ktoś odważyłby się dwa lata temu na zgłoszenie jakichkolwiek wątpliwości, z miejsca zostałby uznany za agenta Kremla. A przecież było wiadomo, że to ogromna konkurencja dla unijnego rolnictwa. Gdy emocje związane z wojną zaczęły stopniowo opadać, a wraz z nimi ceny produktów rolnych, ukraińskie płody zostały uznane za przyczynę wszelkiego zła, chociaż ich wpływ na światowe ceny żywności nie jest aż tak duży (tu zresztą często decydującą rolę odgrywają emocje i nie zawsze sprawdzające się prognozy, niż rzeczywista podaż produktów rolnych). W większym stopniu takie przekonanie upowszechniło się w państwach bezpośrednio graniczących z Ukrainą, chociaż powoli narasta również w krajach położonych bardziej na zachód. Nie przeszkadza to oczywiście dalszemu mamieniu Ukraińców rychłą akcesją do UE, w której obowiązuje całkowicie wolny i bezcłowy przepływ wszelkich towarów.
Jest jednak jeszcze jeden powód, który wyprowadził unijnych rolników na drogi – Zielony Ład. Obecna Komisja Europejska, a zwłaszcza jej przewodnicząca, od samego początku uznali, że przejdą do historii jako zbawcy naszej planety ratujący ją przed klimatyczną katastrofą. Nie ulega wątpliwości, że wzrost globalnej temperatury dla wielu regionów świata będzie miał bardzo niekorzystne skutki. Dość powszechny konsensus naukowców obarcza winą za ten stan rzeczy człowieka, który nadmiernie eksploatuje środowisko dążąc do nieustannego wzrostu. Tyle, że Europa odpowiada za niespełna 10% ogólnej emisji gazów cieplarnianych, a narzucone przez UE (propozycje Komisji Europejskiej poparły rządy państw członkowskich i oczywiście Parlament Europejski) tempo zmian, radykalnie pogarsza warunki gospodarowania powodując niekonkurencyjność produkowanych w Europie wyrobów przemysłowych i wytworów rolnictwa. Nie trzeba było być prorokiem, żeby przewidzieć, że w momencie pogorszenia się sytuacji gospodarczej spowodowanej także innymi czynnikami, taka polityka doprowadzi do masowych protestów. Wyobraźnia polityczna jak zwykle jednak przegrała z ideologicznym zacietrzewieniem.
„Sądzę, że pan komisarz — i dzisiaj go będę telefonicznie, bo nie mogę inaczej, prosił o to — powinien zakończyć swoją misję” — powiedział Jarosław Kaczyński. Komisarzem, o którym mówił był oczywiście Janusz Wojciechowski, którego prawie pięć lat temu rekomendował (oficjalnie Mateusz Morawiecki jako szef rządu, ale przecież nie on o tym decydował) na funkcję komisarza UE do spraw rolnictwa. Jednym z powodów tej niespodziewanej reakcji prezesa Prawa i Sprawiedliwości było przypomnienie przez wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza tweeta Wojciechowskiego z grudnia 2021 roku dotyczącego unijnej polityki Zielonego Ładu w obszarze rolnictwa: „Nie, proszę pana, w sprawie rolnictwa to nie ja jadę na fali Unii Europejskiej, Unia Europejska jedzie na mojej fali. Zielona reforma wspólnej polityki rolnej powstała w Warszawie i nazywała się najpierw programem rolnym PiS. Reforma WPR jest z tym programem w 100 proc. zgodna i bardzo dobra dla polskich rolników”. Tyle, że wówczas Janusz Wojciechowski bronił nie tylko siebie (od dwóch lat był komisarzem), ale także polityki Mateusza Morawieckiego, który na unijnym szczycie poparł proponowane przez Komisję Europejską działania, w tym także te dotyczące rolnictwa. A przecież poprzedni premier polskiego rządu to pupilek Jarosława Kaczyńskiego, który swoją wolą wyniósł go na szczyty władzy. Pokazuje to totalne zagubienie prezesa, który po raz kolejny emocjonalnie reaguje na zachodzące wydarzenia upodabniając się coraz wyraźniej w tym względzie do Prezydenta Andrzeja Dudy. Jeżeli Janusz Wojciechowski, dymisji nie złoży, a na razie zapowiada że nie ma takiego zamiaru, to Jarosław Kaczyński nie tylko się ośmieszy, ale co gorsza, pokaże słabość swojego politycznego przywództwa. A nie ma nic gorszego dla lidera partyjnego jak ujawnienie faktu, że król jest nagi.
Śmieszność nie dotyczy jednak tylko przedstawicieli dzisiejszej opozycji. W piątkowych protestach rolników czynni udział brali przedstawiciele kierownictwa rolnictwa z ministrem Czesławem Siekierskim na czele. Nie po to by tłumaczyć i uspokajać zdenerwowanych producentów rolnych, ale żeby wesprzeć ich postulaty. W ten sposób członkowie rządu, który miał przywrócić dobre stosunki Polski z Unią Europejską, wspierają antyunijne protesty stając po stronie ugrupowań, które do tej pory dość powszechnie uważane były za dążące do likwidacji, a przynajmniej znaczącego osłabienia, europejskiej wspólnoty.
Nie są to zresztą jedyne działania rządu Donalda Tuska, które wzbudzają coraz większe zdziwienie w Brukseli. Liderzy UE, jak i najważniejszych krajów członkowskich, byli przekonani, że zmiana władzy w Polsce będzie oznaczała również radykalną zmianę dotychczasowej polityki polskiego rządu wobec Unii Europejskiej. Tymczasem, przynajmniej na razie, nic takiego nie ma miejsca. Owszem, zmieniła się retoryka. Nikt z rządzących już nie mówi o niemieckim dyktacie i unijnej okupacji, ale w sferze realnych działań mamy kontynuację polityki poprzedniego rządu. Europarlamentarzyści PO dość niespodziewanie zagłosowali przeciw planom zmian traktatowych ograniczających jednomyślność przy podejmowaniu decyzji przez organy UE. Zrobili tak na osobiste polecenie Donalda Tuska, chociaż w trakcie prac komisji europarlamentu, popierali te rozwiązania. Polska sprzeciwiła się również unijnym projektom nowej polityki migracyjnej przewidującej solidarną relokację uchodźców. Nie mamy również zamiaru zrezygnować z zakazu importu ukraińskiej żywności do Polski, chociaż UE właśnie przedłużyła bezcłowy import do czerwca 2025 roku (z niewielkimi jedynie ograniczeniami). A przecież za te działania poprzedni rząd był bezlitośnie atakowany przez ówczesną opozycję. Pokazuje to zresztą jak ograniczone wpływy ma Polska (i osobiście Donald Tusk) na unijną politykę.
Zadziwiający zwrot w poglądach Koalicji Obywatelskiej widoczny jest nie tylko w kwestiach europejskich. Po wyborach nagle przestały politykom dawnej opozycji przeszkadzać pushbacki (eufemistycznie nazywane obecnie zawróceniami), ponieważ bezpieczeństwo granicy okazało się najważniejsze. Złym pomysłem przestał być wybudowany na polsko-białoruskiej granicy mur, a jedyną jego wadą jest niepełna skuteczność. Minister Sienkiewicz okazał się wielkim zwolennikiem odbudowy Pałacu Saskiego (podobno wbrew całej opozycji głosował za ustawą sejmową w tej sprawie, chociaż do końca nie pamięta, co w jego przypadku rzeczywiście może być prawdą z uwagi na zamiłowania konsumpcyjne) i twierdzi, że ma w tej kwestii poparcie całej koalicji. Budowa przekopu przez Mierzeję Wiślaną będzie kontynuowany. Nawet w przypadku Centralnego Portu Komunikacyjnego, najbardziej chyba krytykowanej inwestycji rządu Prawa i Sprawiedliwości, najtęższe głowy w PO zastanawiają się w jaki sposób wyborcom wytłumaczyć, że to jednak sensowna i potrzebna inwestycja. Tak wiele się zmieniło, żeby zmieniło się tak niewiele.
Trudno na razie dowiedzieć się jakie będzie stanowisko obecnej koalicji wobec Zielonego Ładu, tym bardziej, że składa się ona z wielu różnych ugrupowań. O ile zapewne Nowa Lewica będzie za jego kontynuacją, a Polskie Stronnictwo Ludowe przeciw, to już w przypadku Polski 2050 i Koalicji Obywatelskiej nie ma takiej pewności. Partia Szymona Hołowni z ekologii uczyniła jeden z kluczowych elementów swojego programu, a reprezentantka tego ugrupowania, Paulina Hennig-Kloska, została ministrem klimatu i środowiska. Tyle, że stałym partnerem Polski 2050 w Trzeciej Drodze są ludowcy, a ci wręcz popierają protesty rolników. Znając populizm Donalda Tuska można się domyślać, że już wkrótce stanie się on heroldem przyhamowania ambitnych planów Unii Europejskiej, mimo że jako Przewodniczący Rady Europejskiej w jakimś stopniu za nie odpowiada. Ale jeszcze większa odpowiedzialność spoczywa na politykach Europejskiej Partii Ludowej, w tym niemieckich chadekach, których przedstawicielem jest przecież Urszula von der Leyen. To jednak nie przeszkadza im coraz ostrzej krytykować Zielony Ład i zrzucać odpowiedzialność za jego wprowadzenie na socjalistów, a zwłaszcza byłego już komisarza Fransa Timmermansa. Jeżeli mogą oni, to dlaczego nie Donald Tusk (przez jakiś czas przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej). Nawet, jeżeli miałby poświęcić swoich koalicjantów z Partii Zielonych, którzy już tylko dla mandatów i stanowisk trzymają się kurczowo Platformy Obywatelskiej, coraz bardziej się zresztą kompromitując.
Po stronie opozycyjnej do krytyki Zielonego Ładu przyłączą się z pewnością politycy Zjednoczonej Prawicy. Tyle, że trudno będzie Mateuszowi Morawieckiemu zrzucić z siebie odpowiedzialność za zgodę na jej wprowadzenie. On sam z pewnością chciałby o tym jak najszybciej zapomnieć, ale będą mu to przypominali jego oponenci z Prawa i Sprawiedliwości, a przede wszystkim politycy Suwerennej Polski. Ci ostatni będą mieli zresztą do tego mandat moralny, ponieważ rzeczywiście od samego początku krytykowali pomysły Komisji Europejskiej. Najbardziej jednak zagorzale politykę klimatyczną UE będą atakowali Konfederaci. Od samego początku byli w głębokiej opozycji wobec wszelkich działań, których celem było ograniczenie emisji gazów cieplarnianych (wielu wśród nich to negacjoniści kwestionujących jakikolwiek wpływ człowieka na wzrost temperatury), a ich skrajny eurosceptycyzm ułatwia bezpardonowy atak na sztandarowy projekt UE.
Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego z pewnością wzmocnią europejską prawicę. W wielu sprawach nie ma ona jednolitego stanowiska (np. stosunku do Rosji), ale negatywny stosunek do polityki klimatycznej jest bez wątpienia elementem łączącym. Osłabną za to ugrupowania wspierające Zielony Ład – zieloni i socjaliści. Nawet gdyby po wyborach udało się ponownie utworzyć chadecko-liberalno-socjalistyczną koalicję, a Ursula von der Leyen została ponownie szefową Komisji Europejskiej, to raczej pewne jest, że Zielony Ład przestanie być najważniejszym celem Komisji Europejskiej. Całkiem możliwe jest natomiast przynajmniej częściowe wycofywanie się z niektórych podjętych już decyzji. Widać to zresztą już dziś, gdy pod wpływem protestów rolników i nacisków rządów krajów zachodnioeuropejskich, obecna Komisja Europejska zaczyna rezygnować z niektórych swoich pomysłów. Tyle, że to efekt strachu, a nie zmiany sposobu myślenia. W konsekwencji rezygnuje się z całkiem sensownego pomysłu ograniczenia ilości używanych pestycydów odpowiadających za gwałtowne wymieranie owadów, a jednocześnie forsuje absurdalne pomysły ograniczenia emisji gazów cieplarnianych o 90% (w stosunku do roku 1990) w ciągu najbliższych szesnastu lat. Jak widać rolniczy kubeł zimnej wody to zbyt mało, aby unijni politycy wrócili do rzeczywistości.
Karol Winiarski