Prawą marsz
Wybory do Parlamentu Europejskiego miały być wielkim sukcesem eurosceptycznej, narodowej prawicy. Nieliczni obserwatorzy przewidywali nawet utratę większości przez sprawujące do tej pory w nim władzę ugrupowania polityczne. Na zasadzie samosprawdzającej się przepowiedni niektóre media powitały powyborczy poranek alarmistycznymi tytułami. Tymczasem wzrost liczby europosłów reprezentujących tzw. skrajną prawicę jest umiarkowany, bezpieczną większość utrzymały partie chadeckie, socjalistyczne i liberalne, a Europejska Partia Ludowa nawet zwiększyła swój stan posiadania. Sukces prawicy nie polega więc na przejęciu kontroli nad działalnością Parlamentu Europejskiego. Ale to jeszcze nie znaczy, że go nie ma. Jej sukces polega na przejmowaniu rządu dusz.
Różnice między mainstreamowymi ugrupowaniami i antyestablishmentową prawicą zawsze były bardzo wyraźne, a w ostatnich latach wydawały się nawet pogłębiać. Zielony Ład, polityka migracyjna, ograniczanie zasady jednomyślności czy też pozatraktatowe poszerzanie uprawnień unijnych instytucji spotykało się ze zdecydowanym sprzeciwem posłów skupionych w grupach Europejskich Konserwatystów i Reformatorów oraz Tożsamości i Demokracji. Ostatnie miesiące przyniosły radykalne zmiany.
Sztandarowym projektem odchodzącej Komisji Europejskiej był program tzw. Zielonego Ładu. Ursula von der Leyen chciała przejść do historii jako zbawczyni ludzkości ratującą naszą planetę przed klimatycznym pandemonium. Miała w tym względzie poparcie zdecydowanej większości europarlamentarzystów i rządów krajów członkowskich UE. Efektem były radykalne rozwiązania przyjęte w mijającej kadencji znane pod ogólną nazwą Zielonego Ładu. Gdy jednak kilka miesięcy temu wybuchły protesty rolników (wywołane zresztą bardziej gwałtownym spadkiem cen żywności na rynkach światowych niż rzeczywistym wpływem wchodzących dopiero w życie ekologicznych rozwiązań), nagle okazało się, że mało kto się do niego przyznaje, a politycy Europejskiej Partii Ludowej zaczęli przekonywać, że tak naprawdę byli przeciwni tym przepisom, a winę za ich wprowadzenie ponosi Frans Timmermans. Zrzucenie winy na holenderskiego polityka było tym łatwiejsze, że reprezentował on socjalistów i kilka miesięcy wcześniej zrezygnował z funkcji wiceprzewodniczącego KE, aby zaangażować się (zresztą bez powodzenia) w krajową politykę.
Zmiana stanowiska chrześcijańskich demokratów (i nie tylko ich) widoczna jest też w wielu innych dziedzinach. Można to było już zauważyć w trakcie kryzysu migracyjnego w Polsce. Europejscy politycy nie krytykują metod stosowanych przez stronę polską na granicy z Białorusią. To zadziwiające, że z totalną krytyką spotykały się wszelkie działania zmierzające do podporządkowania rządowi aparatu wymiaru sprawiedliwości, a wyrzucanie migrantów (w tym chorych i rannych niezależnie od ich płci i wieku) przez granicę, spotykało się z milczącym przyzwoleniem Brukseli. Oczywiście nic się nie zmieniło w stanowisku UE po zmianie rządów w Polsce poza tym, że jak twierdzi Donald Tusk, możemy liczyć na wsparcie finansowe przy budowie zabezpieczeń na polsko-białoruskiej granicy. Jeszcze kilka lat temu takie działania UE byłyby nie do pomyślenia.
Przyjmowanie prawicowego sposobu myślenia przez centrowych polityków skutkuje przetasowaniami na europejskiej scenie politycznej. W ostatnich miesiącach starająca się o reelekcję Ursula von der Leyen nawiązała bliskie kontakty z szefową rządu włoskiego Giorgią Meloni. Okazało się, że neofaszystowska przeszłość przywódczyni partii rządzącej we Włoszech nie ma już większego znaczenia. To oczywiście także skutek ewolucji poglądów (nikt nie wie na ile szczerej) samej pani premier i kierowanej przez nią partii, która podobnie jak jej francuska koleżanka ze Zjednoczenia Narodowego, stara się wykorzenić skrajne poglądy wśród członków swojego ugrupowania (a przynajmniej ich publiczne głoszenie). Umożliwiło to zresztą zawiązanie szerokiej prawicowej koalicji, do której weszła też Forza Italia należąca do Europejskiej Partii Ludowej. Ale możliwość porozumienia z ugrupowaniami uważanymi za skrajnie prawicowe wynika też z ewolucji poglądów po stronie ugrupowań chrześcijańsko-demokratycznych.
Włączenie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów do rządzącej w Parlamencie Europejskim koalicji jest utrudnione przez skład tej grupy politycznej. O ile Bracia Włosi czy czeska Obywatelska Partia Demokratyczna nie budzą aż tak wielkich oporów (także ze względu na zdecydowanie proukraińskie poglądy tych ugrupowań), to już obecność w EKR Prawa i Sprawiedliwości, Szwedzkich Demokratów, a zwłaszcza przyjęcie ostatnio w jej szeregi europosłów ze skrajnie prawicowego Związku na rzecz Jedności Rumunów, w praktyce uniemożliwiają zawarcie parlamentarnego sojuszu. Pokazuje to zresztą słabość europejskiej prawicy, która jest wewnętrznie podzielona. Przyjęcie Rumunów doprowadziło do zerwania negocjacji prowadzonych przez EKR z Fideszem, który po wystąpieniu kilka lat temu z EPL szukał dla siebie miejsca w europarlamencie. Rumuński nacjonalizm jest nie do pogodzenia z obroną praw mniejszości węgierskiej w Siedmiogrodzie (podobnie jak polski z poglądami głoszonymi przez Alternatywę dla Niemiec).
Radykalna zmiana układu władzy w Parlamencie Europejskim jest też mało prawdopodobna ze względu na wewnętrzne animozje i konflikty pomiędzy poszczególnymi partiami. Donald Tusk poparłby może dołączenie partii Giorgii Meloni do wielkiej europejskiej koalicji, ale bez jej polskich sojuszników czyli Prawa i Sprawiedliwości. Nawet jednak taki wariant byłby nie do przyjęcia dla części ugrupowań socjalistycznych i liberalnych, co jeszcze bardziej utrudnia gwałtowniejsze przetasowania na europejskiej scenie politycznej. Trudno też sobie wyobrazić zgodę Prezydenta Macrona na ewentualne układy z silną reprezentacją Zgromadzenia Narodowego Marine Le Pen.
Jeszcze większe różnice występują w dotychczasowej grupie (często po wyborach następują zmiany nazwy będące wynikiem zmiany składu członkowskiego) Tożsamości i Demokracji. Niedługo przed wyborami Marine Le Pen doprowadziła do usunięcia z jej szeregów Alternatywy dla Niemiec z powodu kontrowersyjnej wypowiedzi jednego z polityków tej partii dotyczącej członków SS. Nie ma też wśród ich członków jednoznacznych poglądów w spawie rosyjskiej agresji na Ukrainę, chociaż w przeciwieństwie do EKR, wyraźnie przeważają poglądy prorosyjskie. Te zasadnicze różnice pokazują jednak, że strach przed zjednoczoną skrajną prawicą przejmującą stery rządów w Europie jest mocno przesadzony. Jedyne co łączy te niekiedy skrajnie narodowe partie, to radykalne poglądy antyemigranckie. To jednak za mało, żeby stworzyć trwałą płaszczyznę współdziałania. A na dodatek coraz mniej odróżnia ich od partii głównego nurtu.
Podział na tzw. partie pro i antyeuropejskie staje się coraz bardziej anachroniczny zwłaszcza w świetle ewolucji poglądów głównej polskiej partii rządzącej – Platformy Obywatelskiej. Jej apologetom coraz trudniej uzasadniać i usprawiedliwiać zmiany w retoryce byłego Przewodniczącego Rady Europejskiej i Europejskiej Partii Ludowej. W podstawowych sprawach dotyczących europejskich problemów nie widać między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością większych różnic. Rząd Donalda Tuska jest przeciwny Paktowi Migracyjnemu, chociaż jeszcze rok temu nie widział w niż żadnego zagrożenia dla Polski. Na polecenie przewodniczącego Platformy Obywatelskiej europosłowie tego ugrupowania głosowali przeciw planowanym zmianom w traktatach europejskich (m. in. ograniczających zasadę jednomyślności), chociaż wcześniej deklarowali pełne poparcie dla takiej zmiany. Na polecenie szefa rządu obawiającego się kolejnych protestów rolników, Minister Klimatu i Środowiska głosowała – wbrew swojej opinii – przeciw rozporządzeniu Nature Restoration Law. Europosłowie Platformy Obywatelskiej, podobnie jak ich koledzy z EPL, przestali też być entuzjastami Zielonego Ładu i zaczęli obwiniać za jego wprowadzenie polityków Prawa i Sprawiedliwości. W rzeczywistości, gdy kilka lat temu nad nim debatowano, politycy obydwu ugrupowań – jedni z przekonania, inni z wyrachowania – popierali te rozwiązania.
Ta nadzwyczajna zbieżność poglądów wynika z bardzo prozaicznego powodu. Oba ugrupowania od dłuższego czasu reprezentują różne odmiany populizmu. W przypadku Prawa i Sprawiedliwości jest to próba kreowania postaw Polaków w oparciu o tkwiące w nich fobie i uprzedzenia rozpoznawane dzięki „ciężkiej” pracy socjologów. W przypadku Platformy Obywatelskiej chodzi raczej o tak zwany „słuch społeczny”, oczywiście także „wyczuwany” przy wsparciu badań opinii publicznych. Łączy je jednak jedno – prowadzenie polityki zgodnej z oczekiwaniami większości społeczeństwa. A to powoduje, że różnice zanikają. Prawo i Sprawiedliwość (a nawet Konfederacja) nie opowiedzą się głośno za polexitem, ponieważ zdają sobie sprawę, że w dalszym ciągu zdecydowana większość wyborców jest za członkostwem Polski w UE (przynajmniej do czasu istnienia strumienia pieniędzy płynących z Brukseli do naszego kraju – to zresztą dość dwuznaczna motywacja biorąc pod uwagę ich deklarowany bogoojczyźniany patriotyzm). Platforma Obywatelska nie będzie umierała za obronę liberalnych wartości, które stoją u podstaw europejskiej wspólnoty i chrześcijańskich korzeni Europejskiej Partii Ludowej, ponieważ mogłoby to pozbawić jej poparcia części elektoratu. Z punktu widzenia interesów politycznych to postawy zrozumiałe. Tylko po co w takim razie odbywają się wybory i funkcjonują ciała przedstawicielskie. Przecież wystarczy zrobić porządne badania opinii publicznej. Znacznie taniej, a efekt ten sam.
Karol Winiarski