Cena wolności
W tym roku przypada 85 rocznica wybuchu II wojny światowej i wcześniejszych wydarzeń, które do niej doprowadziły. Rocznicowe obchody odbywają się jednak jakby z przyzwyczajenia i nie wzbudzają większego zainteresowania. Praktycznie nie ma już osób, które w nich czynnie uczestniczyły. Coraz mniej jest też wśród żywych tych, którzy w ogóle je pamiętają. Większość młodych ludzi nie wykazuje zainteresowania wydarzeniami, które są dla nich prehistorią i postulowane przez PSL wychowanie patriotyczne niewiele tu zmieni. Jednocześnie pojawiają się publikacje, które kwestionują niektóre do tej pory ugruntowane poglądy dotyczące okoliczności, które doprowadziły do tego największego (przynajmniej do tej pory) w dziejach ludzkości aktu autodestrukcji.
Wina nazistowskich Niemiec za wybuch wojny nie ulega wątpliwości. Hitler do niej dążył i ją wywołał. Wspierało go w tym szerokie grono współpracowników (także wojskowych) i jeszcze większe zwolenników. Nie znamy jednak rzeczywistego stosunku społeczeństwa niemieckiego do samego rozpoczęcia wojny. W wolnych wyborach NSDAP nigdy nie uzyskała większości. W ciągu kilku pierwszych lat rządów poparcie dla reżimu z pewnością wzrosło z powodu sukcesów w polityce gospodarczej (radykalny spadek bezrobocia i znacząca poprawa warunków życia) oraz międzynarodowej. Te ostatnie były osiągnięciami uzyskanymi drogą niekiedy brutalnych nacisków, ale bez bezpośredniego użycia siły. Agresja na Polskę według zgodnych relacji przebywających wówczas w Niemczech obserwatorów wzbudziła raczej niepokój niż radość. Dopiero kolejne militarne sukcesy, a zwłaszcza błyskawiczne pokonanie Francji, doprowadziło do fali nieopisanego entuzjazmu. Ale czy można się temu dziwić? Czy inne narody zareagowałyby inaczej?
Rozpoczynając wojnę III Rzesza była już militarną potęgą. Winę za dopuszczenie do takiej sytuacji ponoszą mocarstwa zachodnie, które przez wiele lat po dojściu Hitlera do władzy stosowały politykę appeasementu. Z pewnością, gdyby wcześniej podjęto interwencję, prawdopodobnie do tak wielkiej tragedii by nie doszło. Ale to wiedza, którą mamy dzisiaj. Wówczas trudno było przewidzieć, że konsekwencje ulegania żądaniom dyktatora będą tak tragiczne. Zarówno rządzący, jak i zwykli obywatele, pamiętali jeszcze koszmar I wojny światowej. Ich zasadniczym celem było niedopuszczenie do powtórzenia się rzeźni, której byli świadkami, a często sami w niej uczestniczyli. I dlatego uważali, że zaspokojenie roszczeń Hitlera jest mniejszym złem niż wybuch kolejnej wojny. Tym bardziej, że pierwsze żądania Hitlera nie wydawały się całkowite pozbawione podstaw.
Światowy porządek po I wojnie światowej został ustanowiony na konferencji wersalskiej. Nowym jego elementem miała być zasada samostanowienia narodów. Jej gorącym propagatorem był Prezydent USA Thomas Woodrow Wilson, chociaż początkowo nie rozumiał jej jako prawa do tworzenia przez każdy naród własnego państwa. Jeszcze w swoich 14 punktach ogłoszonych w początkach stycznia 1918 roku jedynym nowym bytem prawnym, który miał powstać była Polska. To raczej dynamika wydarzeń w ciągu następnych miesięcy, a zwłaszcza postępujący wewnętrzny rozpad Austro-Wegier i fakt, że nie chciały one zerwać wojennego sojuszu z Cesarstwem Niemieckim, doprowadził do rozszerzonej interpretacji tego pojęcia. Dotyczyło to jednak tylko Europy, a i to nie w pełni.
Zasada samostanowienia narodów kolidowała niekiedy z interesami wielkich mocarstw, a także rezultatami zakończonej właśnie wojny. Z jednej bowiem strony pokonane Niemcy traciły terytoria na rzecz Polski, Francji, Belgii, Danii, Litwy i Czechosłowacji, ale jednocześnie powinny uzyskać nowe obszary kosztem Austro-Węgier. Zdecydowana większość niemieckojęzycznych mieszkańców krajów austriackich (Austria Dolna, Austria Górna, Tyrol, Styria, Karyntia, Vorarlberg) czuła się Niemcami i wyrażała życzenie przyłączenia do Republiki Weimarskiej. Podobne oczekiwania mieli niemieckojęzyczni mieszkańcy Czech i Moraw oraz pozostałych w monarchii Habsburgów, po XVIII wiecznych wojnach toczonych między Prusami a Austrią, części Śląska (Opawski i Cieszyński), którzy stanowiąc około 30% mieszkańców tych ziem nie godzili się być największą mniejszością narodową w nowym państwie czechosłowackim ukształtowanym na zasadzie granic historycznych, a nie etnicznych. Trudno jednak dziwić się aliantom, że nie zamierzali się na to zgodzić. Zwłaszcza Francja dążąca do maksymalnego osłabienia Niemiec, zdecydowanie sprzeciwiała się połączenia wszystkich ziem zamieszkałych w większości przez ludność niemiecką w jednym państwie. Tym bardziej, że zamieszkałe przez Niemców ziemie dawnych Austro-Węgier były bardzo dobrze rozwinięte pod względem gospodarczym.
O ile w pierwszych latach po wojnie to wyłączenie zasady samostanowienia narodów w przypadku ludności niemieckiej nie wzbudzało większych wątpliwości, to z upływem czasu, gdy pamięć o I wojnie stopniowo słabła, coraz częściej pojawiały się głosy, że nie było to sprawiedliwe rozwiązanie. Wykorzystał ten fakt Adolf Hitler, który w przeciwieństwie do polityków okresu Republiki Weimarskiej dążących do rewizji traktatu wersalskiego, zaczął żądać włączenia wszystkich terenów zamieszkałych przez ludność niemiecką do III Rzeszy – bez względu do którego państwa należały przed wojną. Był to argument, który trafiał do przekonania przynajmniej części opinii publicznej. Także w Polsce, gdzie państwo czechosłowackie nie cieszyło się wielką sympatią. Dlatego też wykorzystaliśmy zaistniała po konferencji monachijskiej sytuację do zajęcia obszarów Zaolzia zamieszkałych w większości przez naszych rodaków, a przyznanych po I wojnie światowej Czechosłowacji.
Dzisiaj wiemy, że realizacja żądań Hitlera nie zaspokajała jego ekspansjonistycznych ambicji, a tylko wzmacniała siłę III Rzeszy i poparcie führera w niemieckim społeczeństwie. Ówcześni politycy liczyli, że będzie inaczej. Neville Chamberlain nie wiedział też, że zmiana tej polityki i będące jej wynikiem gwarancje dla Polski udzielone w końcu marca 1939 roku, nie powstrzymają wybuchu wojny, chociaż zasiały w umyśle Hitlera pewne wątpliwości. Francja i Wielka Brytania nie udzieliły nam efektywnej pomocy, ale 3 września wypowiedziały Niemcom wojnę. Miało to fundamentalne znaczenie, ponieważ oznaczało przekształcenie lokalnego polsko-niemieckiego konfliktu w wojnę światową (metropolię poparły też brytyjskie dominia). Przyszłość Polski zależała od tego momentu od ostatecznego wyniku wojny, a nie samej kampanii wrześniowej. W historiografii anglosaskiej do dzisiaj za dzień wybuchu II wojny światowej uważany jest 3, a nie 1, września.
Stanowcza postawa ówczesnych władz polskich wobec niemieckich żądań (włączenie Gdańska do Rzeszy, eksterytorialna autostrada do Prus Wschodnich i przyłączenie się do Paktu Antykominternowskiego) przez wiele lat nie była kwestionowana. Nikt nawet nie próbował analizować konsekwencji ich ewentualnej akceptacji. Dość apriorycznie przyjmowano, że byłaby to kompromitacja polskiego państwa i narodu, a jej skutki byłyby tragiczne dla naszej przyszłości. Nie inaczej jest i w tej chwili, chociaż pojawiły się głosy wyłamujące się z tej jednolitej narracji. Zresztą nawet sanacyjne władze Rzeczpospolitej nie odrzuciły od razu w sposób stanowczy żądań niemieckiego dyktatora. Podjęte próby negocjacji zakończyły się jednak niepowodzeniem, ponieważ Adolf Hitler nie był zainteresowany szukaniem kompromisowych rozwiązań. Skutki ewentualnego porozumienia nie musiały być jednak tak jednoznacznie negatywne jak to zwykle przedstawiano. Można się śmiać z tchórzostwa Czechów, ale przeżyli oni wojnę bez większych strat ludzkich i materialnych. Inne państwa (Rumunia, Węgry) straciły dziesiątki tysięcy swoich żołnierzy na froncie wschodnim, ale ludność cywilna niewiele ucierpiała. Nawet kwestia holokaustu nie jest taka oczywista jak by się wydawało. Państwa współpracujące z Hitlerem potrafiły ochronić swoje żydowskie społeczności, a tragedia Żydów węgierskich zaczęła się dopiero po wkroczeniu na Węgry Wehrmachtu w 1944 roku. Rumuni co prawda wyręczyli Niemców w wymordowaniu żydowskiej społeczności Odessy, ale u siebie Żydów nie prześladowali. To jednak Polaków najczęściej oskarża się o współudział w holokauście. Trudno też uznać, że sojusznicy III Rzeszy zostali po wojnie potraktowane gorzej niż Polska, która przecież utraciła prawie połowę swojego przedwojennego terytorium na rzecz ZSRR. Znacznie mniejsze straty poniosły Rumunia (Besarabia, płn. Bukowina i płd. Dobrudża) oraz Czechosłowacja (Ruś Zakarpacka), a Bułgaria nawet powiększyła się terytorialnie.
Podobnie jednoznacznie oceniana jest obecnie (oczywiście za PRL-u było inaczej) odmowa władz polskich zawarcia sojuszu z ZSRR i zgody na wkroczenie Armii Czerwonej do Polski, na co naciskali nasi zachodni sojusznicy. Niebezpieczeństwem takiego rozwiązania była możliwa próba wywołania komunistycznej rewolty albo wsparcia separatystycznych dążeń ukraińskich. Oczywiście taka groźba istniała, ale czy w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa ze strony III Rzeszy nie należało takiego ryzyka podjąć? Tym bardziej, że mogliśmy przecież wymóc na aliantach gwarancje dla integralności terytorialnej Polski. Wątpliwe, aby Stalin odważył się ryzykować konflikt z zachodnimi aliantami. Trudno zresztą zrozumieć pretensje kierowane pod adresem Sowietów, że takie żądanie zgłaszali. W jaki inny sposób mieli udzielić nam bezpośredniej pomocy, skoro nie graniczyli z Niemcami? Skończyło się na zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow i rozbiorze Polski pomiędzy dwóch agresorów. Co zadziwiające, o tajnym protokole, który to przewidywał, wiedzieli nasi sojusznicy. Nas nie poinformowali. Całkowicie zawiódł też polski wywiad, który ponoć tak wspaniale działał. Na usprawiedliwienie sanacyjnych władz można powiedzieć, że wierzyli w potęgę zachodnich aliantów i nie byli w stanie przewidzieć brutalności niemieckiej okupacji. Tym bardziej, że doświadczenia z czasów I wojny światowej były jednak zupełnie inne.
Bardziej zróżnicowane opinie wyrażano na temat konsekwencji II wojny światowej dla Polski. Oczywiście nie dotyczyło to skutków demograficznych. Śmierć kilku milionów obywateli polskich (z czego zresztą etniczni Polacy stanowili mniejszość, a dokładna liczba ofiar do dzisiaj jest nieznana) jest bez wątpienia wielką narodową tragedią. Powszechnie podkreślano też ogromne zniszczenia majątku narodowego, chociaż zwykle przy tej okazji wymieniana jest tylko Warszawa (inna sprawa, że jej zniszczenie pozwoliło ją odbudować w zdecydowanie bardziej nowoczesny – z architektoniczno-przestrzennego punktu widzenia – sposób). I nie jest to przypadek, ponieważ nie ma w zasadzie innego miasta, które ucierpiałoby w podobny sposób w wyniku toczących się działań wojennych czy świadomej działalności okupantów. Ale gdyby przeanalizować sytuację na pozostałych polskich ziemiach, to sprawa nie jest już taka oczywista. Zwłaszcza na obszarach włączonych do Rzeszy, na których Niemcy sporo inwestowali w rozwój infrastruktury, czego zresztą przykładem jest Sosnowiec. Tym samym wyliczenia kwoty ewentualnych reparacji (opierające się zresztą na wątpliwych także z etycznego punktu widzenia obliczeniach utraconej produktywności polskich obywateli, którzy stracili życie w wyniku wojny) są dość problematyczne. Nie biorą one zresztą pod uwagę terytorium Niemiec, które zostało nam przekazane w 1945 roku – ponad 100 tys. km². Mniej niż to co straciliśmy na wschodzie, ale przecież te nowe ziemie były mocno zurbanizowane i stały na zdecydowanie wyższym poziomie cywilizacyjnym niż tereny II Rzeczpospolitej. Na dodatek nie była to wyłącznie zmiana granic. Polska przejęła cały majątek należący do Niemców, który pozostawili na tych ziemiach. Może lepiej nie próbować szacować wartości tego co uzyskaliśmy. Bilans mógłby okazać się inny niż się powszechnie wydaje.
Podział świata na dwa przeciwstawne bloki, co było najważniejszym geopolitycznym skutkiem II wojny światowej, przyniósł zniewolenie narodom Europy środkowo-wschodniej. Ale przyniósł też trwający prawie pół wieku okres pokoju, zakończenie wewnętrznych konfliktów na tle narodowościowym i wielkie przemiany społeczne, które przynajmniej częściowo obaliły dotychczasowe bariery rozwojowe i pozwoliły milionom Polaków osiągnąć społeczny awans. Czy byłoby to możliwe w ramach dotychczasowego ustroju? Być może, ale pewności co do tego nie ma. W dłuższej perspektywie komunistyczny system gospodarczy okazał się skrajnie niewydolny, ale w pierwszych dziesięcioleciach przynosił też pozytywne rezultaty. Widzieli to żyjący wówczas Polacy, którzy może miłością nowej władzy nie darzyli, ale nie chcieli też powrotu przedwojennych stosunków.
Przede wszystkim jednak w naszej części świata nie toczyły się wojny. Dbały o to wielkie mocarstwa, które nie chciały dopuścić do eskalacji zimnowojennego konfliktu. Mimo wzajemnej nieufności, świat wydawał się w miarę stabilny i uporządkowany – przynajmniej na naszym kontynencie. Gdy powojenny porządek się rozpadł i narody odzyskały wolność, doszło do bratobójczej wojny na terenie rozpadającej się Jugosławii, a próba ukształtowania nowego ładu w tej części Europy wywołała nowe konflikty, których ostatnim uzewnętrznieniem jest wojna rosyjsko-ukraińska. Cena wolności bywa ogromna. Z punktu widzenia narodu warta jest poniesienia. Ale czy tak samo jest w przypadku pojedynczych ludzi? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Karol Winiarski