Szczerość nie popłaca
Przez cały marzec politycznie wzmożona część polskiej opinii publicznej żyła pościgiem Sławomira Mentzena za Karolem Nawrockim. W niektórych sondażach kandydat Konfederacji uzyskiwał nawet lepsze notowania niż jego rywal z Prawa i Sprawiedliwości. Miał też większe szanse nawiązania rywalizacji z Rafałem Trzaskowskim w ewentualnej drugiej turze wyborów prezydenckich. Wywiad udzielony Krzysztofowi Stanowskiemu – innemu kandydatowi na Prezydenta – z dużym prawdopodobieństwem pogrzebał jego szanse na mijankę z Nawrockim. A stało się tak, ponieważ Sławomir Mentzen po raz kolejny ujawnił swoje prawdziwe przekonania, a politycy innych ugrupowań i przychylni im dziennikarze rzucili się na niektóre z jego wypowiedzi pomijając większość trwającego ponad dwie godziny wywiadu. Wywiadu, w którym w przeciwieństwie do rywali odpowiadał na pytania i mówił o konkretnych proponowanych przez siebie rozwiązaniach. A to rzadkość, ponieważ większość jego kontrkandydatów specjalizuje się w kwiecistych i pozbawionych konkretów oracjach, pozbawionych jakichkolwiek konkretów. W obecnych czasach to najlepszy sposób na uzyskanie społecznego poparcia i wygranie wyborów. Szczere ujawnianie własnych poglądów to prosta droga do porażki – któryś z nich zawsze może zrazić potencjalnego wyborcę.
Lider Konfederacji ma skrajnie konserwatywne poglądy z czym nigdy się nie krył. Wystarczy przeczytać akt Konfederacji Gietrzwałdzkiej z 2018 roku, której jednym z sygnatariuszy był Sławomit Mentzen, aby poznać jego sposób myślenia. Priorytet prawa naturalnego nad stanowionym, przywrócenie kary śmierci, całkowity zakaz aborcji, eugeniki i eutanazji, nienaruszalność związku małżeńskiego czyli zniesienie rozwodów, prawo do noszenia broni to tylko niektóre z postulatów zawartych w tym ideologicznym manifeście polskiego alt-rightu. A wszystko to okraszone majaczeniem o szczerej woli „poddania naszego życia prywatnego i publicznego panowaniu Chrystusa Króla Polski oraz opiece Jego Najświętszej Matki, Królowej Korony Polskiej”, co jak podkreślają autorzy ma być traktowane nie symbolicznie, a „całkowicie realnie”. Kompletny odlot.
We wspomnianym wywiadzie z Krzysztofem Stanowskim, Sławomir Mentzen snuł swoje „przemyślenia” na inne tematy opowiadając się m. in. za wprowadzeniem płatnych studiów, kwestionując konieczność posiadania wykształcenia medycznego do udzielania pomocy zdrowotnej (nie po raz pierwszy), sprzeciwiając się programowi 800+ czy też nazywając gwałt „nieprzyjemnością”. Spotkało go za to słuszna, ale zarazem bezrefleksyjna krytyka. Wszyscy potępili Mentzena za kwestionowanie prawa do aborcji w przypadku ciąży pochodzącej z gwałtu, ale prawdopodobnie nikt nawet nie zastanowił się do którego momentu powinno to być dozwolone. Przecież po trzecim miesiącu ciąży (a taki jest obecny stan prawny, którego akurat zwolennicy liberalizacji prawa aborcyjnego nie kwestionują) trauma kobiety z powodu dokonanego gwałtu nie mija. Co więcej, szacuje się, że 80% tych przestępstw w ogóle nie jest zgłaszanych. To powoduje, że gdy zgwałcona kobieta dowiaduje się o ciąży i postanawia zgłosić sprawę na policję, na przeprowadzenie legalnej aborcji jest już za późno. Dlatego w latach 2021-2023 takich przypadków nie było w ogóle. Czy w takim razie należałoby przedłużyć czas na możliwość przerwania ciąży w przypadku czynu zabronionego? Ale w takim razie dlaczego płód (dziecko nienarodzone dla przeciwników aborcji) pochodzący z gwałtu ma być traktowany inaczej niż ten, który powstał w inny sposób? I do którego momentu aborcja w takim przypadku powinna być dozwolona? Do momentu urodzenia? Skoro powinna to być decyzja kobiety, której wolności nie można ograniczać, to przecież nie może być inaczej. W przeciwnym razie ciężarna kobieta byłaby przecież naturalnym inkubatorem.
Podobnie jednoznacznie negatywnie i całkowicie bezrefleksyjnie został oceniony pomysł wprowadzenia płatnych studiów. Zarzut ograniczenia dostępności wyższego wykształcenia, zwłaszcza dla osób biedniejszych, jest oczywiście jak najbardziej zasadny. Na tym jednak ocena pomysłu Mentzena się skończyła. Nikt nie próbował ustosunkować się do argumentu kandydata Konfederatów dotyczącego znacznie wyższego poziomu uczelni wyższych w krajach, w których studia są płatne. Nie było też żadnej refleksji na temat sensowności wydawania ogromnych pieniędzy na finansowanie edukacji, w sytuacji, gdy znaczna grupa kończących studia nie pracuje w zawodzie zgodnym z ich wykształceniem, a zapewne jeszcze większa nie kończy rozpoczynanych studiów. Są też tacy, którzy wykorzystują zdobyte kompetencje poza granicami Polski (na przykład lekarze), co powoduje, że nasze państwo finansuje znacznie bogatsze kraje. Czy oznacza to konieczność wprowadzenia płatnych studiów? Niekoniecznie, ale pozostali kandydaci w ogóle nie zauważają problemu. Albo nie chcą poruszać tematu, którego rozwiązanie mogłoby się nie spodobać znaczącej części opinii publicznej.
Co ciekawe, w pewnych sprawach stanowisko Sławomira Mentzena jest zadziwiająco bliskie poglądom (a w zasadzie raczej aktualnej narracji) Rafała Trzaskowskiego. Obaj panowie są zdecydowanymi zwolennikami obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. W wywiadzie dla Kanału Zero co prawda Sławomir Mentzen o tym nie mówi, ale biorąc pod uwagę jego niechęć do podatków i składek oraz radykalne stanowisko Konfederacji w trakcie sejmowej debaty w tej sprawie, trudno sądzić, aby było inaczej. Nawet argumentacja jest dość podobna. Lider Nowej Nadziei jest przekonany, że stan służby zdrowia nie zależy od wysokości nakładów, a od organizacji całego systemu, w tym przede wszystkim konkurencyjności funduszy ubezpieczeniowych. Co ciekawe, uzasadnieniem jego tezy jest fatalny stan służby zdrowia w USA, gdzie wydatki na usługi zdrowotne są chyba największymi na świecie w stosunku do PKB. Chwali przy tym rozwiązania obowiązujące w Niemczech i Szwajcarii, gdzie mamy do czynienia z konkurencyjnością funduszy ubezpieczeniowych. Tyle, że nakłady w tych dwóch krajach są dwukrotnie wyższe niż w Polsce, a z kolei nie ma chyba bardziej konkurencyjnego systemu ubezpieczeniowego niż w Stanach Zjednoczonych. Kandydat Koalicji Obywatelskiej poza absurdalnym twierdzeniem, że składkę trzeba obniżyć, „ponieważ takie są oczekiwania przedsiębiorców” (jeżeli to nie jest populizm, to co nim jest?), uważa, że obniżenie dochodów NFZ wymusi lepsze gospodarowanie pieniędzmi przez szpitale. Dziwne tylko, że Warszawa, której przecież Prezydentem jest Rafał Trzaskowski, zamierza do 2030 roku zainwestować 800 mln zł. w stołeczne szpitale.
Oczywiście Rafał Trzaskowski nie jest idiotą i dobrze wie, że uszczuplenie budżetu NFZ o kolejne 4-6 mld zł oznacza dalsze pogorszenie i tak tragicznej sytuacji finansowej polskiej służby zdrowia (braki w budżecie NFZ w tym roku szacowane są na około 30 mld zł) albo powiększenie planowanego na prawie 300 mld zł deficytu budżetu państwa (minister finansów obiecał wyrównanie ubytku z budżetu państwa). Ale wie również, że zdecydowana większość otumanionego populizmem społeczeństwa opowiada się za tą obniżką (masochizm w Polsce rozkwita), a kwestia ta stała się najważniejszym tematem toczącej się kampanii wyborczej. Na sztandary wyniósł ją przede wszystkim Szymon Hołownia. Jeszcze kilka lat temu obecny Marszałek Sejmu myślał kategoriami państwowymi i pokoleniowymi. Teraz, walcząc o polityczne życie, gotów jest poświęcić interes całego społeczeństwa dla iluzorycznych korzyści wyborczych. No ale przecież władza nie tylko się wyżywi, ale też wyleczy. Ciemny lud nie ma znaczenia, zwłaszcza gdy nie rozumie nawet tak prostych zależności, że im mniej pieniędzy w systemie ochrony zdrowia, tym gorszy poziom usług medycznych.
Idiotą nie jest też Donald Tusk forsujący czasowe zawieszenie prawa do azylu. Uzasadnienie jakie podaje jest pozbawione elementarnej logiki. Jeżeli bowiem jak twierdzi migranci na polsko-białoruskiej granicy są bezwolnym narzędziem wojny hybrydowej prowadzonej przez Mińsk i Moskwę przeciw Polsce (co jest w znacznej części pradą), to w jaki sposób brak możliwości uzyskania azylu w Polsce miałby skłonić Putina i Łukaszenkę do zaprzestania tego typu działań. Można przypuszczać, że zostaną one wręcz nasilone, ponieważ pokazanie hipokryzji Zachodu (w tym Polski) wynoszącego na sztandary prawa człowieka i piętnującego ich łamanie w innych krajach, będzie w interesie wschodnich despotów. W praktyce prawo azylu jest w Polsce zawieszone od kilku lat, kiedy to rząd Mateusza Morawieckiego rozporządzeniem zalegalizował pushbacki, które przecież nie są niczym innym jak odmową przyjęcia wniosków azylowych. Ale skoro większość Polaków w pełni popiera takie działania (zaakceptowałaby pewnie i fizyczną likwidację migrantów), to jakie znaczenie mają opinie Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Rzecznika Praw Obywatelskich, kancelarii prawnych Sejmu i Senatu i dziesiątek organizacji pozarządowych wskazujących na ewidentne naruszenie polskiej Konstytucji, Konwencji Genewskiej czy Karty Praw Podstawowych UE. Kilka lat temu nieżyjący już Kornel Morawiecki powiedział, że „Nad prawem jest dobro narodu. Jeżeli prawo to dobro zaburza, to nie wolno nam uważać tego za coś, czego nie możemy naruszyć.” Wywołało to wtedy powszechne oburzenie i krytykę ze strony ówczesnej opozycji. Dzisiaj to samo mówi Donald Tusk wspierany przez wiceministra spraw wewnętrznych i administracji prof. Macieja Duszczyka (trudno o większą kompromitację człowieka, który jeszcze kilka lat temu uchodził za obrońcę praw człowieka) i spotyka się to jedynie z umiarkowaną krytyką części liberalno-lewicowych środowisk – wyjątkiem są ugrupowania lewicowe. Tak umiera liberalna demokracja. Zabijają ją nie prawicowi radykałowie, ale cyniczni politykierzy, którzy starają się za wszelka cenę utrzymać przy władzy postępując wbrew wartościom, które ich do niej wyniosły.
Karol Winiarski