Polak Polakowi agentem
Wypowiedź prof. Krasnodębskiego, w której uznał Unię Europejską za większe zagrożenie dla Polski od niebezpieczeństwa rosyjskiego, wywołała rytualne oburzenie opozycji i krótkotrwałą, emocjonalną dyskusję, która oczywiście skupiła się na wzajemnym obrzucaniu się inwektywami. A szkoda, ponieważ poglądy europosła Prawa i Sprawiedliwości egzemplifikują pewien sposób myślenia, który coraz częściej pojawia się po prawej scenie strony politycznej. I nie chodzi wyłącznie o polityków Zjednoczonej Prawicy.
Prof. Krasnodębski jako konserwatywny suwerenista uważa, że polską racją stanu jest zachowanie maksimum niezależności od wszelkich zewnętrznych wpływów. Jako konserwatysta jest przeciwny zmianom światopoglądowym i kulturowym, których źródłem jest oczywiście „zgniły” Zachód. Biorąc pod uwagę te przesłanki oczywistą konsekwencją jest uznanie UE za zdecydowanie większe zagrożenie niż Rosja, która może nam „najwyżej” zabrać jakieś terytoria. Za to Unia Europejska może nam zabrać duszę.
Myśl Krasnodębskiego nie jest zupełnie nową w naszej historii. W przededniu II wojny światowej marszałek Edward Rydz-Śmigły na pytanie który z naszych wielkich sąsiadów stanowi dla nas większe zagrożenie, zdecydowanie odpowiedział: „Jeśli napadną na nas Niemcy, zabiorą nam tylko wolność, ale jeśli wejdą do nas Rosjanie, zabiorą nam dusze”. Chodziło oczywiście o ideologię komunistyczną, która mogła znaleźć zwolenników w Polsce, w przeciwieństwie do nazizmu, którego żaden Polak nie mógł zaakceptować. Marszałek prawdopodobnie był przekonany, że Niemcy, po zabraniu nam wolności, będą się zachowywali podobnie jak ich rodacy w czasie I wojny światowej. Rzeczywistość okazała się o wiele brutalniejsza niż ktokolwiek mógł przewidzieć. To zresztą bardzo ważna okoliczność, którą powinniśmy brać pod uwagę rozpatrując sens wypowiedzi niedoszłego polskiego Prezydenta (prawdopodobnie w 1940 roku Rydz-Śmigły objąłby ten urząd, gdyby nie wybuch wojny). Oceniamy podejmowane w przeszłości decyzje na podstawie wiedzy, która posiadamy dzisiaj. Ci, którzy je podejmowali takiej wiedzy nie mieli.
Prof. Krasnodębski idzie tym samym tropem. Jego zdaniem Rosja to agresywne imperium, które może nas zaatakować, pokonać, zabrać nam ziemię, a może nawet i niepodległość. Ale nie jest w stanie unicestwić tożsamości narodowej opartej na tradycji i religii. Wręcz przeciwnie, podobnie jak to ma miejsce w przypadku Ukraińców, walka na śmierć i życie z zewnętrznym agresorem, może wręcz służyć odrodzeniu tych wartości i zjednoczyć podzielony naród. O wiele bardziej niebezpiecznym przeciwnikiem jest Unia Europejska, która nie używa siły militarnej (nie tylko dlatego, że jej nie ma), nie pozbawi nas jakichkolwiek ziem (komu by je miała przekazać?) i nie zabierze nam formalnej niepodległości (straciłaby kolejne państwo członkowskie). UE zdaniem Krasnodębskiego i znacznej części kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości działa w sposób bardziej przebiegły – niszczy naszą narodową duszę w podobnie jak próbowali to zrobić Sowieci posługując się ideologią komunistyczną. Tym razem są to jednak idee lewicowo-liberalne, a więc indywidualizm, afirmacja wobec wszelkich mniejszości, w tym przede wszystkim seksualnych, niechęć do tradycyjnego, martyrologicznego patriotyzmu i oczywiście krytyczny stosunek nie tylko do Kościoła Katolickiego, ale do samej religii jako aksjologicznego fundamentu ludzkiej egzystencji. Tym razem zagrożenie nadchodzi z Zachodu, a nie Wschodu.
Czy obawy prof. Krasnodębskiego można uznać za frustrację starszego człowieka, którego świat odchodzi w przeszłość? W dużym stopniu tak właśnie jest, a stopniowa dekonserwatyzacja polskiego społeczeństwa wynika z ogólnoświatowych trendów, a nie perfidnej działalności UE. Częściowo jednak poglądy reprezentowane przez znaczną część polityków polskiej prawicy mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Unia Europejska, a zwłaszcza europarlamentarzyści, coraz częściej starają się promować dosyć radykalne, przynajmniej z punktu widzenia mieszkańców naszej części Europy, poglądy. Wykracza to poza dotychczasową interpretację traktatowych uprawnień tej organizacji. Próba „rozpychania się łokciami” i poszerzania swoich kompetencji nie jest niczym nadzwyczajnym i dotyczy wielu organów i organizacji funkcjonujących na świecie. Zwykle spotyka się to z oporem innych struktur, co przynajmniej ogranicza dynamikę zachodzących zmian. Podobnie jest i w tym przypadku, ale rosnąca rola PE może doprowadzić do mocno rozszerzającej interpretacji traktatowych kompetencji Unii, co widać już coraz częściej w wyrokach Trybunału Sprawiedliwości UE, chociażby w przypadku sporów związanych z organizacją wymiaru sprawiedliwości w krajach członkowskich. Praworządność i prawa człowieka to bardzo pojemne pojęcia.
Jeżeli ktoś reprezentuje poglądy radykalnie lewicowo-liberalne, to niebezpieczeństwa, o którym mówi prof. Krasnodębski postrzega nie jako zagrożenie, a jako szansę na szybsze zmiany obyczajowe w naszym kraju. Z kolei dla katolickich tradycjonalistycznych konserwatystów są one wręcz egzystencjonalnym zagrożeniem. Obie grupy nie są jednak w naszym kraju zbyt liczne, chociaż potrafią skutecznie nagłaśniać swoje poglądy. Większość społeczeństwa jest światopoglądowo o wiele bardziej umiarkowana, chociaż jednocześnie mocno podzielona regionalnie, wiekowo i płciowo. Mieszkańcy, a zwłaszcza młode mieszkanki dużych miast, w o wiele większym stopniu akceptują zachodzące zmiany niż starsi wiekiem mieszkańcy wsi i mniejszych miast, zwłaszcza we wschodniej i południowo-wschodniej części naszego kraju. W tym kontekście może się okazać, że nawet danie odporu zewnętrznym naciskom, nie uchroni społeczeństwa polskiego od pogrążania się w „ateistycznym nihilizmie”.
Wypowiedź prof. Krasnodębskiego początkowo idealnie wpisywała się w antyunijną i antyniemiecką narrację Prawa i Sprawiedliwości, co jest zapewne jednym z pomysłów na zbliżającą się kampanię wyborczą. Partyjni propagandziści starają się przekonać opinie publiczną, że poprzez UE Niemcy po raz kolejny podejmują próbę podporządkowania sobie Europy. Nieustające zdziwienie budzi w tym kontekście fakt, że mimo tak wielkiego zagrożenia, polskie władze nie podejmują żadnych działań w kierunku opuszczenia organizacji, która stara się nas całkowicie podporządkować i wykorzystać, a może nawet w niedalekiej przyszłości eksterminować. W tej sytuacji pozostawanie w strukturach UE pachnie narodową zdradą. Korzyści ekonomiczne nie mogą przecież przeważać nad fundamentalną wartością jaką jest suwerenność Polski. Jak widać, każdy populizm prowadzi prędzej czy później w ślepy zaułek autokompromitacji.
Co ciekawe, kilka tygodni później, antyunijna narracja została przykryta antyrosyjską histerią. Wystarczył jeden artykuł byłego szefa wojskowego kontrwywiadu, żeby oba polityczne plemiona zaczęły się prześcigać we wzajemnych oskarżeniach nawet nie o prorosyjskość, ale wręcz o agenturalność. Twierdzenia generała Pytla nie zostały w żaden sposób poparte jakimikolwiek dowodami, a w kontekście polskiej pomocy dla walczącej z Rosją Ukrainy są kompletnie absurdalne. To, że w sprawach światopoglądowych poglądy Jarosława Kaczyńskiego niewiele odbiegają od tego co myśli o przemianach obyczajowych Władimir Putin, podobnie jak i mało skuteczna jak na razie próba budowania wewnątrz UE konserwatywnej koalicji suwerennistycznych ugrupowań prawicowych (często mocno prorosyjskich), nie znaczy jeszcze, że prezes PiS jest ruskim szpiegiem. Tak jak bolszewickim agentem nie był Józef Piłsudski, chociaż jesienią 1919 roku nakazał wstrzymać działania ofensywne przeciw Rosji Radzieckiej nie chcąc dopuścić do jej pokonania przez białych generałów wspieranych przez cały cywilizowany i demokratyczny świat. Kilka miesięcy później okazało się to katastrofalnym błędem i o mały włos nie doprowadziło do komunizacji Polski, ale przecież ówczesny Naczelnik Państwa w swoim mniemaniu działał w jak najlepiej pojętym polskim interesie narodowym.
Podobnie wyglądała próba resetu w stosunkach polsko-rosyjskich podjęta przez Donalda Tuska. Eskalowanie napięcia z potężnym sąsiadem nigdy nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza, gdy inni partnerzy nie rozumieją i nie popierają takiego stanowiska. W tym okresie dążenie do poprawy stosunków z Rosją było dość powszechnym dążeniem Zachodu. Fiasko tej polityki nastąpiło kilka lat później, gdy program Partnerstwa Wschodniego, wymyślony zresztą przez Radosława Sikorskiego i wymierzony w praktyce w rosyjskiej interesy, doprowadził do rewolucji w Ukrainie, aneksji Krymu i wojny rosyjsko-ukraińskiej, co zamroziło stosunki z Kremlem. A stało się to jeszcze w okresie rządów PO-PSL, gdy Ukraina uzyskiwała znacznie większe wsparcie od Polski niż w pierwszych latach rządów Zjednoczonej Prawicy.
Polityka zagraniczna już dawno przestała być elementem jednoczącym polskie ugrupowania polityczne. Konsensus, który dominował w dwóch pierwszych dekadach III RP jest już tylko wspomnieniem, a stosunki Polski z innymi państwami stały się elementem zwyczajowej politycznej nawalanki. Każda ze stron wyciąga drugiej mniej lub bardziej kompromitujące wypowiedzi z przeszłości, jednocześnie eksponując swoje, które odpowiadają obecnej sytuacji międzynarodowej. Stąd udowadnianie kto był i jest bardziej prorosyjski, a kto bardziej proniemiecki. W efekcie zewnętrzny, mniej zorientowany obserwator może dojść do wniosku, że w Polsce rywalizują o władzę dwie agentury – rosyjska i niemiecka. Niestety nie jest to wyłącznie naparzanka między politycznymi liderami. Za nimi stoją partyjne aparaty, które gotowe są uzasadniać i popierać wszystkie, nawet najbardziej absurdalne, twierdzenia swoich liderów, a co najgorsze, miliony wyborców żyjących w medialnych bańkach i odrzucających jakiekolwiek fakty, które mogłyby zakłócić jasny i prosty obraz rzeczywistości jaki sobie stworzyli. Wrogowie Polski nie muszą budować swojej agentury w naszym kraju. Wystarczy od czasu do czasu wrzucić kawałek przysłowiowego „mięsa”, aby wywołać awanturę kompromitującą nas w oczach sojuszników. Nie trzeba nas też militarnie niszczyć. Sami zrobimy to najlepiej.
Karol Winiarski