Efekt Tuska
Powrót Donalda Tuska do polskiej polityki miał przynieść zasadniczą zmianę na polskiej scenie politycznej. Rzeczywiście, zgodnie z przewidywaniami notowania Platformy Obywatelskiej wystrzeliły w górę, głównie kosztem ugrupowania Szymona Hołowni. Jeden z sondaży wykazał nawet równowagę w poparciu PO i PiS. Niektórym wydawało się, że kolejne tygodnie przyniosą zmianę na pozycji lidera polskiej sceny politycznej. Okazało się, że mieli rację. Wydawało im się. Kolejne sondaże potwierdziły nieustającą dominację Prawa i Sprawiedliwości.
Agresywna antyPiS-owska retoryka wystarczyła do skumulowania mniej więcej połowy opozycyjnego elektoratu wokół PO. Bez wątpienia pozwoliło to uratować, przynajmniej na jakiś czas, chylące się ku upadkowi ugrupowanie. Konferencja prasowa zorganizowana przez Donalda Tuska dzień po przejęciu sterów w PO była, co zresztą samo w sobie jest dość kuriozalne, powiewem nowości w polskiej polityce. Jarosław Kaczyński od dawna nie bierze udziału w tak „ryzykownych” przedsięwzięciach, a i inni liderzy Zjednoczonej Prawicy niezbyt chętnie godzą się odpowiadać na pytania dziennikarzy. W następnych tygodniach Tusk ruszył w objazd po kraju. Zaistniał jeszcze medialnie ostrym sprzeciwem wobec podwyżek dla posłów i senatorów, po czym … zniknął. Po jakimś czasie pojawił się na Campusie Trzaskowskiego i … tyle go widziano.
Panowało dość powszechne przekonanie, że po odzyskaniu pozycji lidera opozycji, Platforma pod nowym kierownictwem przedstawi propozycje programowe. Przecież po zdobyciu władzy wypadałoby robić coś więcej niż upajać się zdobytą władzą, dokonując wymiany kadrowej w urzędach, agencjach i spółkach skarbu państwa. Jeżeli ktoś na to liczył, to przeżył srogi zawód. Co więcej, pytanie o program okazać się mogło dość ryzykownym przedsięwzięciem. Bartłomiej Sienkiewicz, jeden z bardziej znanych polityków PO i były minister spraw wewnętrznych, ostrzegł nawet na łamach Kultury Liberalnej natrętnych pismaków „ I jak jeszcze raz usłyszę od niektórych dziennikarzy pytanie, gdzie mam program na „po PiS-ie”, to zaprawdę nie ręczę za siebie”. Dość specyficzny to sposób pozyskiwania społecznego poparcia.
Nagły wzrost notowań Platformy nie powinien budzić zaskoczenia. Od sześciu lat opozycyjny elektorat czeka na mesjasza – zbawcę, który odsunie od władzy PiS. Pojawiający się co jakiś czas kandydaci – Petru, Biedroń, Grodzki, Budka – bardzo szybko rozczarowują i odchodzą polityczny niebyt albo w najlepszym razie są wekslowani na boczny tor. Tusk jest kolejnym mesjaszem, ale jednocześnie wyjątkowym. On już raz Polskę „zbawił” pokonując Kaczyńskiego w 2007 roku. Dlatego niektórzy liczyli, że i teraz tego dokona, a pogarszające się wyniki sondażowe PiS-u wydawały się to potwierdzać. Niektórzy zresztą uważają, że właśnie na taki moment osłabienia partii rządzącej czekał stary-nowy lider PO. Nie przewidział jednak awantury z migrantami, którą Jarosław Kaczyński sprytnie wykorzystał do zmiany sondażowego trendu. Odbicie notowań PiS-u było też prawdopodobnie wynikiem powrotu Tuska i jego ostrej retoryki, co zmobilizowało tych zwolenników partii rządzącej, którzy w ostatnich miesiącach zrazili się do Zjednoczonej Prawicy. Dla nich rządy PiS-u to zdecydowanie mniejsze zło niż ponowne rządy człowieka o „wilczych oczach”.
Powrót do krajowej polityki byłego Przewodniczącego Rady Europejskiej pokrzyżował plany dwóm politykom. Pierwszym był Rafał Trzaskowski, który po kilku straconych miesiącach postanowił właśnie przejść do politycznej ofensywy. Na pojawienie się swojego dawnego mentora zareagował nerwowo, żeby nie powiedzieć infantylnie. Jednak po paru dniach się ogarnął i udając dobrą minę do złej gry zadeklarował chęć współpracy i … wycofał się na z góry upatrzone pozycje. Szybko przeszła mu też chęć rywalizowania z Tuskiem o fotel przewodniczącego PO, chociaż początkowo żądał przeprowadzenia wyborów w partii i zapowiadał wzięcie w nich udziału. Gdy jednak okazało się, ze wbrew pierwotnym zapowiedziom takowe odbędą się już w październiku, zrezygnował z walki i … zaprosił Tuska na swój Campus. Tam z jednej strony starał się pokazać, że będzie lojalnie z nim współpracował, ale jednocześnie delikatnie, choć wyraźnie, zaznaczał odrębności w niektórych sprawach. Prezydent Warszawy musi czekać na kolejną szansę, o ile takowa jeszcze kiedyś nadejdzie.
Trudniejsza jest sytuacja Szymona Hołowni. Przez kilka miesięcy ten dawny (a może nie do końca tylko dawny) celebryta, już witał się z gąską. Polska 2050 mocno usadowiła się na pozycji lidera opozycji, a sondaże wskazujące na możliwość odsunięcie od władzy Zjednoczonej Prawicy dawały mu nadzieję na zajęcie fotela premiera po przyszłych wyborach. I gdy już wydawało się, że może być tylko lepiej … wrócił Tusk i notowania poleciały na łeb na szyję. Jednocześnie wzrost notowań PiS-u postawił pod znakiem zapytania szansę zdobycia władzy przez opozycję. Skomplikowało to również sytuacje finansową ruchu Hołowni, który nie może korzystać z pieniędzy publicznych – subwencji dla partii politycznych. Zbyt wielu chętnych do finansowania drugoligowego ugrupowania opozycyjnego nie mającego przełożenia na dostęp do politycznych „konfitur” (urzędy, agencje, spółki) zwykle nie ma.
Hołownia stracił też częściowo sympatię liberalnych mediów. Owczy pęd dziennikarzy i komentatorów z tego nurtu skierował ich ku nowemu/staremu przywódcy opozycyjnego stada. Stąd między innymi dość krytyczne, a niekiedy wręcz złośliwe, oceny pierwszej konwencji Polski 2050, która odbyła się na początku września. A przecież w przeciwieństwie do innych polityków, Hołownia nie ograniczył się do standardowego pomstowania na PiS, ale przedstawił konkretne propozycje programowe. Niektóre populistyczne (prawo wyborcze od 16 roku życia), niektóre nierealne (likwidacja domów dziecka do 2030 roku), niektóre skrajnie niebezpieczne (likwidacja Trybunału Konstytucyjnego i oddanie kontroli konstytucyjności przepisów w ręce sędziów sądów powszechnych), ale jednak konkretne propozycje dające możliwość przynajmniej podjęcia merytorycznej dyskusji. Tyle, że niewielu w Polsce jest nią zainteresowanych. Nie po to się przecież zdobywa władzę. Ironiczne komentarze wzbudziła również Jaśmina – internetowa aplikacja umożliwiająca aktywne uczestnictwo członków partii w komentowaniu i kształtowaniu programu ugrupowania. Dziwią one tym bardziej, że przecież podobno wszystkie partie chcą „być bliżej ludzi”, „słuchać Polaków” i „rozwiązywać problemy zwykłych obywateli”.
Efekt Tuska powoli wygasa. Platforma nie wróci raczej do swoich tragicznych notowań sprzed kilku miesięcy, ale nie ma również szans na powrót do czasów swojej dawno minionej świetności. Tusk nie okaże się cudotwórcą. Hołownia pewnie poprawi swoje notowania, ale na ponowne zajecie pozycji lidera opozycji nie ma większych nadziei. Oba ugrupowania skazane są na rywalizację, ponieważ przynajmniej częściowo odwołują się do tego samego elektoratu. Nie byłoby to zresztą złe z punktu widzenia opozycji, o ile nie przerodziłoby się w tradycyjną, bezpardonową nawalankę albo licytację na rozdawnicze obietnice. Konkurencja zmusza do aktywności i kreatywności, a to poszerza elektorat i mobilizuje wyborców. Za to cichym marzeniem PiS-u byłaby jedna lista w wyborach sejmowych obu tych ugrupowań. Zniweczyłoby to całkowicie efekt nowości i antysystemowości (czy prawdziwy czy nie, to już inna sprawa) i zdemobilizowało znaczącą część elektoratu Polski 2050. A wtedy droga do kolejnego zwycięstwa dla Jarosława Kaczyńskiego stanęłaby otworem. I byłby to chyba najbardziej niespodziewany efekt Tuska.
Karol Winiarski