Będzie drożej
Wbrew oczekiwaniom Komisja Europejska nie przedłużyła embarga na ukraińskie produkty rolne, które od kilku miesięcy obowiązywało w stosunku do krajów graniczących (lądowo lub poprzez Morze Czarne) z walczącą z rosyjską agresją Ukrainą – Polski, Słowacji, Węgier, Rumunii i Bułgarii. Trzy pierwsze kraje zapowiedziały jednostronne, i tym samym sprzeczne z prawem unijnym, działania które uniemożliwią wjazd ukraińskiego zboża (a także kukurydzy, rzepaku i ziarna słonecznikowego), poza tranzytem. To oznacza, że będzie drożej.
Dzień przed upływem terminu końca embarga parlament Bułgarii zgodził się na zniesienie importu ukraińskiego zboża. Uzasadnienie było proste – zakaz spowodował wzrost cen produktów zbożowym na rynku najbiedniejszego członka Unii Europejskiej. Mówiąc słowami klasyka, to oczywista oczywistość. A jednak w Polsce nikt nie zdobył się nawet na próbę krytyki podtrzymanego przez władze polskie embarga – jednej z najbardziej kontrowersyjnych decyzji ostatnich lat. Oprócz bowiem oczywistych poszkodowanych, byliby też, i to znacznie liczniejsi, beneficjenci napływu ukraińskiego zboża.
Rynkowych producentów zboża jest w Polsce kilkadziesiąt tysięcy (większość rolników w Polsce produkuje na własne potrzeby). Dla nich konkurencja tańszego, ukraińskiego zboża jest oczywiście poważnym problemem. Ale konsumentów produktów zbożowych jest kilkadziesiąt milionów. Dla nich, a zwłaszcza dla najbiedniejszych z nich, o których ponoć najbardziej troszczy się obecna władza, możliwość kupowania tańszych produktów byłaby oczywistą korzyścią. Skorzystaliby również hodowcy, ponieważ tańsze zboże mogłoby ograniczyć wzrost cen pasz. Bilans zysków i strat wydaje się oczywisty. Skąd więc decyzja rządu i milczenie opozycji?
Protesty rolników są zawsze głośne i tym samym medialne. Tymczasem przytłaczająca większość konsumentów nawet nie zdaje sobie sprawy, że zakaz importu ukraińskiego zboża uderza w ich własne interesy. I dlatego żadna z partii opozycyjnych nie próbowała nawet spojrzeć na problem z trochę innej strony. Nawet Lewica, która przecież wśród producentów zbóż nie ma w ogóle poparcia. A podobno walczy o interesy najbiedniejszych.
W wyjątkowo niezręcznej sytuacji znalazł się Donald Tusk. Przyjmując Michała Kołodziejczaka na listy KO jednoznacznie opowiedział się za embargiem na ukraińskie zboże. Wspólnie próbowali lobbować w Brukseli za przedłużeniem zakazu na kolejne miesiące. Bezskutecznie. Teraz lider PO ma problem. Albo poprze jednostronną decyzję polskiego rządu, co oznaczałoby odejście od fundamentalnego stanowiska Platformy Obywatelskiej – prawa unijnego należy przestrzegać niezależnie od okoliczności. Albo ją skrytykuje, co ostatecznie zdyskredytuje lidera AgroUnii w oczach rolników.
Embargo na ukraińskie zboże w ewidentny sposób leży w interesie Rosji. Można zaklinać rzeczywistość, ale w tym przypadku decyzja polskiego rządu doskonale wpisuje się w wojenne cele Putina. Problem jest zresztą o wiele poważniejszy. Jeszcze niespełna rok temu wszyscy polscy politycy deklarowali pełne poparcie dla unijnych aspiracji Ukrainy. Tymczasem poza strachem przed Rosją niewiele z Ukrainą nas łączy, a wiele dzieli – historia, religia, a przede wszystkim interesy gospodarcze. Po akcesji Ukrainy do UE wszystkie produkowane za naszą wschodnią granicą towary i produkty będą bez żadnych ograniczeń wpływały na polski i europejski rynek. W przypadku produktów rolnych mogą być nawet tańsze niż teraz – ukraińscy posiadacze gruntów rolnych dostaną przecież dopłaty bezpośrednie, co pozwoli obniżyć im ceny sprzedawanego zboża. To oczywiście dla konsumentów szansa na zakup tańszych towarów, ale dla producentów często zabójcza konkurencja. Tak jak w swoim czasie napływ odzieży produkowanej w krajach Dalekiego Wschodu wykończył polski przemysł włókienniczy. Ale jednocześnie pozwolił polskim konsumentom na zakup ubrań, na które zapewne nie byłoby ich stać.
Fakt, że embargo na ukraińskie zboże jest ewidentnie w interesie Rosji nie byłoby niczym szczególnym – przypadkowa zbieżność interesów często się zdarza – gdyby nie cała antytuskowa retoryka Prawa i Sprawiedliwości. Kierując się tą logiką, pierwszymi przesłuchiwanymi przez powołaną niedawno komisję Cenckiewicza powinni być politycy rządzącego ugrupowania, a przede wszystkim premier Mateusz Morawiecki. To przecież jego decyzja spowodowała, że w Moskwie strzelają korki od szampana.
Argument o zabezpieczaniu bezpieczeństwa żywnościowego Polski jest co najmniej mocno wątpliwy. Zboże produkowane przez polskich rolników (ale też cudzoziemców posiadających ziemię w Polsce) jest ich własnością, a nie państwa polskiego. Sprzedadzą je tym, którzy więcej zapłacą. Tym samym wcale nie musi trafić na polski rynek. Polska jest zresztą poważnym eksporterem żywności na unijne rynki. To oczywista korzyść dla producentów, a pośrednio także dla całego społeczeństwa, ale co to ma wspólnego z bezpieczeństwem żywnościowym naszego kraju? Chyba, że reaktywujemy Państwowe Gospodarstwa Rolne.
Mniejsze znaczenie ma kolejny konflikt z UE. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni. Ewentualne konsekwencje (czyli kolejne kary finansowe), o ile w ogóle będą miały miejsce (Węgry z powodu przedwyborczego obniżenia cen benzyny wyłącznie dla swoich obywateli, co było ewidentnym złamaniem unijnego prawa, nie poniosły żadnych konsekwencji), nie nastąpią szybko. Widać jednak po raz kolejny, że strona polska nie jest w stanie budować skutecznych koalicji wśród państw członkowskich UE. Nie wszystkie decyzje da się zawetować.
Sprawa ukraińskiego zboża nie jest jedynym przykładem skutecznego narzucania narracji przez polityków Zjednoczonej Prawicy. Partie opozycyjne ze strachu przed gniewem nawet niewielkiej części elektoratu nie próbują przeciwstawić się populistycznym argumentom strony rządowej. Albo milczą, albo twierdzą, że w tych kwestiach nie ma sporu, albo wręcz starają się przebić w populizmie rządzących. Wszystko jest podporządkowane swoiście rozumianej logice wyborczej. Tylko czy w tej sytuacji ewentualna polityczna zmiana rzeczywiście będzie oznaczała zmianę realnej polityki? A jeśli nie, to jaki jest jej sens?
Karol Winiarski