Blisko, coraz bliżej
Pierwsza za prezydentury Karola Nawrockiego Rada Gabinetowa, zgodnie zresztą z przewidywaniami, okazała się teatralnym starciem dwóch samców alfa i wspierających ich członków obu politycznych plemion. Kibice oczywiście uznali swoich idoli za zwycięzców, chociaż nie do końca wiadomo na czym to zwycięstwo miałoby polegać. Zapewne chodziło o retorykę wystąpień dwóch głównych bohaterów, tak jakby miałoby to jakiekolwiek znaczenie z punktu widzenia Polski i Polaków. Ale przecież w polskiej polityce już dawno nie o to chodzi.
Głównym tematem Rady Gabinetowej miały być kwestie finansowe, a przede wszystkim katastrofalne wyniki tegorocznego budżetu, który po lipcu ma już prawie 157 mld zł deficytu – o 75 mld zł więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Prezydent Karol Nawrocki popełnił jednak falstart zbyt wcześnie zapraszając ministrów do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Dzień później, oczywiście już bez udziału głowy państwa, rząd przyjął projekt budżetu na ten rok. Jego zapisy pokazują nie tylko dramatycznie pogarszającą się sytuację finansową, ale też skrajną niekompetencję ministra Andrzeja Domańskiego, który w nagrodę za swoje błędy w prognozach finansowych został miesiąc temu dodatkowo ministrem gospodarki. O ile oczywiście to był błąd, a nie świadoma manipulacja.
Na posiedzeniu Rady Gabinetowej Prezydent Karol Nawrocki przedstawił wyliczenia zgodnie z którymi tegoroczne wpływy podatkowe będą o około 50 mld zł niższe od założonych w budżecie. W odpowiedzi Andrzej Domański mówił o kwotowych i procentowych wzrostach wpływów z poszczególnych podatków. Ale już w przedstawionym dzień później projekcie budżetu musiał przyznać, że na dzień dzisiejszy przewidywane dochody państwa będą o około 30 mld zł niższe niż zapisano w uchwalonej pół roku temu ustawie budżetowej (603 mld zł wobec planowanych 632,8 mld zł). Pomyłkę rzędu 5% trudno wytłumaczyć niższą od planowanej inflacją, co zresztą nawet nie do końca jest prawdą. Rok wcześniej pomyłka w prognozowanych dochodach była znacznie większa, co wymusiło zresztą nowelizację budżetu, ale był to budżet przygotowany przez rząd Mateusza Morawieckiego. Tegoroczny plan finansowy państwa od początku do końca był autorskim dziełem Andrzeja Domańskiego.
Trudno natomiast zrozumieć dlaczego planowane wydatki budżetowe mają być mniejsze niż te zapisane w tegorocznym budżecie. Różnica nie jest duża (918,9 wobec 921,6 mld zł), ale to wyjątkowy przypadek w historii polskich finansów i to w sytuacji, gdy jak twierdzi Donald Tusk polska gospodarka osiąga rekordowe wyniki (to też zresztą prawdziwe tylko w odniesieniu do ostatnich czterech lat). Tym bardziej trudno wyjaśnić taki zapis w projekcie budżetu, gdy jednocześnie mają wzrosnąć nakłady na bezpieczeństwo, ochronę zdrowia, mieszkalnictwo i wiele innych dziedzin życia. Spadną jedynie dotacje do wydobycia węgla kamiennego, ale nie jest to tak duża kwota, która tłumaczyłaby spadek przyszłorocznych wydatków.
Budżet na rok 2026 po stronie dochodowej został tym razem zaplanowany z o wiele większą ostrożnością. Zapisano w nim co prawda dodatkowe kwoty z projektowanych dopiero podwyżek podatków i akcyzy na alkohol, które nie mają żadnych szans na uchwalenie z powodu przedwyborczej obietnicy Karola Nawrockiego niepodwyższania żadnych danin publicznych, ale te 10-11 mld zł nie są kwotą, która obaliłaby budżet. Nawet bez nich planowany wzrost dochodów o 7,5% (w porównaniu z ich tegorocznym planowanym wykonaniem, a nie zapisami w budżecie) biorąc pod uwagę przewidywaną inflację (3%) i wzrost gospodarczy (3,5%) jest realny. Oczywiście o ile tegoroczne prognozy rządu okażą się trafniejsze niż te zaprezentowane przez Karola Nawrockiego.
Wskaźniki, które znajdują się w zaprezentowanym projekcie budżetu, urealniają także wskaźniki planowanego zadłużenia państwa. Co roku rząd przedstawia strategię zarządzania długiem publiczny. Tegorocznej jeszcze nie ma. Ubiegłoroczną przygotował Andrzej Domański. Wynikało z niej, że w roku 2025 poziom długu państwowego (PDP) w stosunku do PKB wyniesie 47,1%, a rok później wzrośnie do 48,1%. Tymczasem projekt budżetu na rok 2026 zakłada, że już w tym roku będzie to 48,9%, a za rok osiągnie poziom aż 53,8% PKB. Jak żart brzmi twierdzenie ministerstwa finansów, że jest to „poniżej progu ostrożnościowego 55%, który określony jest w ustawie o finansach publicznych”. Przy takiej dynamice wzrostu zadłużenia nie ma szans, aby taki stan utrzymał się w roku 2027, a w kolejnym roku istnieje nawet poważne zagrożenie przekroczenia progu 60%, który określa już nie tylko ustawa o finansach publicznych, ale Konstytucja RP. A to oznacza drastyczne cięcia w wydatkach publicznych.
Jeszcze tragiczniej wyglądają prognozy dotyczące ogólnego zadłużenia instytucji publicznych czyli zadłużenie sektora instytucji rządowych i samorządowych (EDP). Strategia zarządzania długiem przewidywała, że w roku bieżącym sięgnie ono poziomu 58,4%, a w 2026 roku przekroczy określoną przez UE granicę 60% (60,9%) w stosunku do PKB. Po roku okazało się, że to zupełnie nieaktualne wskaźniki. Próg 60% w stosunku do PKB przekroczymy już w tym roku (60,4%), a w roku następnym będzie to już 66,8%. Tym samym przewidywany wzrost zadłużenia ma wzrosnąć w ciągu roku o ponad 250 mld zł. A według wcześniejszych założeń miał powiększyć się „tylko” o 100 mld zł. i to ze znacznie niższego poziomu (o około 80 mld zł).
Strategia zarządzania długiem publicznym jest dokumentem wymaganym przez Komisję Europejską. W ubiegłym roku Polska została objęta procedurą nadmiernego deficytu i obawiano się, że może to skutkować niekorzystnymi dla naszego kraju konsekwencjami. Dlatego Andrzej Domański w bezczelny sposób okłamał Brukselę (i własnych rodaków) przedstawiając kompletnie nierealne wskaźniki finansowe. Teraz sytuacja uległa zmianie. Na wniosek Polski wyłączono z oceny stanu finansów publicznych część wydatków zbrojeniowych, co widocznie uznano w Warszawie za dogodny moment na ujawnienie prawdy. Rodakami się nie przejmowano zapewne uznając, że mało kogo to zainteresuje, a wiec i koszty manipulacji będą niewielkie.
W świetle przedstawionego przez Radę Ministrów projektu budżetu państwa, twierdzenie ministra Andrzeja Domańskiego o „dobrym stanie finansów publicznych”, brzmi jak kpina z faktów. Wmawianie ludziom, że wszystko jest pod kontrolą ma krótkie nogi. Powoli prawda wychodzi na jaw, a przed wyborami parlamentarnymi w 2027 będzie już w pełni widoczna. Oczywiście przedstawiciele obecnej koalicji będą się starali się zrzucić odpowiedzialność na poprzedni rząd, co choć częściowo jest prawdą (katastrofę zapoczątkował Polski Ład), to po czterech latach będzie zupełnie niewiarygodne oraz na Karola Nawrockiego, co również niewiele będzie miało wspólnego z prawdą. Blokowanie podwyżek podatków oczywiście nie poprawia sytuacji budżetu, a propozycje kolejnych ulg i zwolnień podatkowych świadczą o skrajnej nieodpowiedzialności nowego Prezydenta, ale te pierwsze nie uratowałyby finansów publicznych, a te drugie po prostu nie zostaną uchwalone.
Brutalne zderzenie z rzeczywistością nastąpi ostatecznie po następnych wyborach. I wtedy może się okazać, że chętnych do wzięcia odpowiedzialności za państwo trudno będzie znaleźć. Ratowanie finansów publicznych wymagać bowiem będzie niesłychanie drastycznych oszczędności, które z pewnością spotkają się jeżeli nie z otwartymi protestami, to z pewnością z ogromnym niezadowoleniem społeczeństwa, które uwierzyło, że pieniądze są i będą na wszystko. Na dodatek przed wyborami z pewnością czeka nas festiwal obietnic, których spełnienie będzie oczywiście całkowicie niemożliwe. Fotel premiera może się więc okazać gorącym kartoflem, którego nikt nie będzie chciał wziąć do ręki. I to byłoby najlepsze podsumowanie poziomu polskiej klasy politycznej.
Karol Winiarski