Ryzyko nieprzewidywalności
Otwarcie kanału przecinającego Mierzeję Wiślaną i łączącego Bałtyk z Zalewem Wiślanym, miało oprawę godną inwestycji stulecia. Prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Mazowiecki, a nade wszystko „naczelnik państwa” Jarosław Kaczyński, a więc najwyższe władze partyjne i państwowe jak to mówiono w czasach wydawało się słusznie minionych, uczestniczyli w zakończeniu pierwszego etapu średniej wielkości inwestycji o marginalnym znaczeniu gospodarczym. Jak słusznie jednak zauważył Prezydent, przekop ma znaczenie symboliczne. Dziwny to kraj, który lekką ręka wydaje dwa miliardy złotych (na razie) dla urzeczywistnienia symbolu, w sytuacji gdy rzeczywiste potrzeby w wielu innych dziedzinach nie są realizowane ze względu na brak środków.
Zdziwienie narasta, gdy prześledzi się reakcje polityków partii opozycyjnych. Od samego początku widoczny był rozłam pomiędzy opiniami liderów krajowych, a stanowiskiem lokalnych działaczy tych ugrupowań. Ci pierwsi uważali sam pomysł przekopania naturalnej mierzei za przejaw PiS-owskiej paranoi, zagrożenie dla środowiska naturalnego i marnotrawstwo środków publicznych. Ci drudzy dość naiwnie widzieli w tym szansę na rozwój swojego regionu. Otwarcie kanału wszystko zmieniło. Nagle okazało się, że wszyscy są za. Krytykują co prawda sposób realizacji, brak pogłębienia toru do portu w Elblągu, nieprzystosowanie nabrzeża do cumowania większych statków, słabość lądowego systemu transportowego, ale już sama koncepcja stała się w pełni akceptowalna. To nie pierwszy przypadek, gdy opozycja po totalnej krytyce jakiegoś pomysłu radykalnie zmienia zdanie, gdy okazuje się, że opinia publiczna zaczyna pomysł akceptować. Tak było z wydatkami zbrojeniowymi, tarczami antyinflacyjnymi, wakacjami kredytowymi, reparacjami od Niemiec i szeregiem innych pomysłów rządzących. Powodem jest oczywiście niechęć do antagonizowania jakiejkolwiek grupy elektoratu, co z kolei ma umożliwić wygranie przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Tyle, że po odsunięciu PiS-u od władzy, opozycja będzie musiała wziąć odpowiedzialność za państwo. Wówczas dalsze uleganie emocjonalnym potrzebom wyborców (a przecież w ciągu kolejnych kilkunastu miesięcy będą wybory samorządowe, do Parlamentu Europejskiego, a w końcu jakże ważne Prezydenta RP) to prosta droga do gospodarczej katastrofy.
Niekonsekwencja opozycji w sprawie przekopu mierzei w pewnym stopniu spowodowana jest ryzykiem nieprzewidywalności. Na ocenę zasadności tej inwestycji duży wpływ miała agresja rosyjska na Ukrainę. W tej nowej sytuacji politycznej argumenty o uzyskaniu niezależności od naszego wschodniego (a w zasadzie północnego) sąsiada, stały się znacznie bardziej przekonujące. To, że przekop nie ma żadnego militarnego znaczenia (ze względu na dopuszczalną głębokość zanurzenia żadna większa jednostka nie będzie mogła się po Zalewie poruszać), a w razie wojny jego zablokowanie czy też zniszczenie nie będzie stanowiło większego problemu, nie trafia do świadomości większości Polaków. Liczą się emocje, a te sprzyjają pomysłodawcom tej inwestycji.
Nieprzewidywalność przyszłości dotyka większości działań, które w założeniu mają przynieść skutki w perspektywie kilku czy kilkunastu lat. Najpoważniejszym dylematem jest kwestia wydatków na zakupy sprzętu wojskowego. W przyszłym roku budżet Ministerstwa Obrony Narodowej wyniesie około 150 mld zł. (mniej więcej tyle co na ochronę zdrowia), z czego około 90 mld zł pochłoną zakupy nowego uzbrojenia. Podobne sumy przewidziane są też na kolejne lata, a dojdą do tego koszty (w sumie nawet trzykrotnie wyższe) utrzymania już zakupionego sprzętu. Jeżeli Rosja wygra wojnę w Ukrainie, sankcje Zachodu okażą się nieskuteczne, a proatlantycka polityka USA ulegnie radykalnemu osłabieniu, to kierunek obrany przez obecne kierownictwo naszego państwa jest jak najbardziej zasadny. Ale jeżeli wynik starcia na ukraińskich stepach będzie inny, to będzie on cywilizacyjną katastrofą. Zostaniemy (jak Himilsbach z angielskim) z ogromnymi ilościami bardzo kosztownego sprzętu, który do niczego nie będzie nam potrzebny, ponieważ sprawę załatwią za nas Ukraińcy. No, chyba że będziemy chcieli wymusić na Niemczech wypłatę reparacji. W końcu nawet opozycja popiera te roszczenia.
Podobna nieprzewidywalność ma miejsce w przypadku Centralnego Portu Komunikacyjnego. Cztery lata temu, w momencie podpisywania przez Prezydenta ustawy o CPK, decyzja o jego budowie miała sporo racjonalnych przesłanek, a najważniejszą był bardzo szybki wzrost ilości pasażerów korzystających z transportu lotniczego. Już jednak kilkanaście miesięcy później pandemia uziemiła większość samolotów i cały sens inwestycji stanął pod ogromnym znakiem zapytania. Tym bardziej, że tzw. eksperci (ekspertem generalnie jest osoba nazywana ekspertem) przekonywali o długotrwałych konsekwencjach załamania na rynku lotniczych przewozów pasażerskich. Tymczasem już w tym roku wszystko wróciło do przedpandemicznej normy, a jedyne problemy dotyczyły dostępności pilotów i osób do obsługi na głównych europejskich lotniskach. Nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć przyszłości. Wystarczy seria zamachów terrorystycznych (np. przy wykorzystaniu rakiet ziemia-powietrze masowo wykorzystywanych w Ukrainie) czy też radykalne zaostrzenie polityki klimatycznej UE (samoloty od dawna są u ekologów na cenzurowanym), a branża lotnicza znajdzie się w zapaści i CPK okaże się całkowicie chybioną inwestycją.
Prawdziwy rollercoaster dotyczy trzeciego bloku w Elektrowni Ostrołęką. Gdy kilka lat temu rozpoczynano jego budowę, energia produkowana przy wykorzystaniu bloków węglowych była jeszcze stosunkowo tania, a opłacalność OZE wynikała głównie z preferencyjnych stawek podatkowych i innych mechanizmów administracyjnego wspierania źródeł zeroemisyjnych. Nikt też wówczas, poza ekologami, nie protestował przeciw tej inwestycji. Gdy jednak od 2018 roku ceny uprawnień do emisji CO2 wzrosły kilkunastokrotnie, a nowa Komisja Europejska postawiła sobie za cel szybkie wyeliminowanie węgla kamiennego z energetyki, sytuacja uległa radykalnej zmianie. Nawet kochające węgiel polskie władze musiały się ze swojego pomysłu wycofać i wstrzymać realizację inwestycji, która pochłonęła już grubo ponad miliard zł. Zmiana koncepcji – nowy blok miał korzystać z gazu ziemnego – wydawał się wówczas znacznie lepszym, chociaż z klimatycznego punktu widzenia dalekim od ideału, rozwiązaniem. Oczywiście krytyka twórców poprzedniego projektu była powszechna, podobnie jak i akceptacja dla nowego pomysłu. Tyle, że w międzyczasie doszło do kryzysu energetycznego i ceny gazu ziemnego wystrzeliły w górę. W chwili obecnej cena energii uzyskiwanej z tego źródła jest znacznie wyższa niż z innych źródeł, a na dodatek gazu na rynku po prostu brakuje. Nikt nie wiem jak długo utrzyma się ten stan, ale gdyby ceny w najbliższych latach nie uległyby radykalnemu obniżeniu, to może się okazać, że z ekonomicznego punktu widzenia o wiele sensowniejsza była poprzednia koncepcja.
Z energetyką węglową w oczywisty sposób związana jest kwestia wydobycia węgla kamiennego. W ostatnich latach ugrupowania opozycyjne prześcigały się w deklaracjach dotyczących jak najszybszego zamknięcia polskich kopalń – licytację rozpoczął Robert Biedroń na konwencji założycielskiej Wiosny. Co zabawne, uzasadniali to kryzysem klimatycznych, tak jakby to w kopalniach, a nie w elektrowniach i elektrociepłowniach spalano węgiel. Mało kto natomiast mówił o olbrzymich stratach generowanych głównie przez Polską Grupę Górniczą z powodu bardzo niskich cen węgla kamiennego na rynkach światowych. Presji ulegli nawet rządzący, którzy, co prawda w bardzo odległej przyszłości (rok 2049), ale obiecali zamknięcie ostatniej kopalni. W praktyce proces stopniowej likwidacji polskiego górnictwa trwał w najlepsze. Stopniowo zamykano niektóre ruchy wydobywcze, a przede wszystkim ograniczono do minimum wszelkie inwestycje, co oznaczało naturalne wygaszanie polskiego górnictwa węgla kamiennego. Teraz okazało się, że po wstrzymaniu w kwietniu importu węgla rosyjskiego (przy pełnej aprobacie opozycji), „czarnego złota” w Polsce brakuje, a największe pretensje do rządzących mają ci, którzy jeszcze do niedawna krytykowali zbyt powolny proces likwidacji polskiego górnictwa. Racjonalnym rozwiązaniem w tej sytuacji wydawałoby się radykalne zwiększenie nakładów inwestycyjnych. Tyle, że za kilka lat sytuacja może wrócić do poprzedniego stanu i węgiel znowu będzie na cenzurowanym, a kopalnie ponownie zaczną generować wielomiliardowe straty. A wtedy pieniądze wydane na inwestycje podzielą los tych, które zostały wydane na budowę bloku węglowego w Ostrołęce.
Najgorzej chyba przewidzieć losy energetyki jądrowej. Koszty budowy bloków idą w dziesiątki miliardów zł, czas realizacji nierzadko przekracza dekadę, a opłacalność wymaga kilkudziesięciu lat nieprzerwanej eksploatacji. Obecnie chwilowo energetyka jądrowa wróciła do łask (nawet Niemcy zaczynają się łamać), ale wyraźna niechęć większości ekologów do tego źródła energii stawia jej przyszłość pod ogromnym znakiem zapytania. W najbliższym czasie zapadną decyzje dotyczące realizacji pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Uruchomienie pierwszego bloku przewidziano na 2033 rok. Nikt dzisiaj nie jest w stanie powiedzieć czy wówczas w UE będzie to w ogóle dopuszczalne. A jeśli nawet, to czy w ogóle będzie opłacalne. Może się okazać, że powtórzy się sytuacja z lat 80-tych, gdy wstrzymano budowę pierwszej polskiej elektrowni jądrowej w Żarnowcu, mimo znacznego zaawansowania tej inwestycji. Albo też energia jądrowa zostanie obłożona dodatkowymi opłatami, co doprowadzi do szybkiego zamknięcia dopiero co uruchomionej siłowni.
Podobne przykłady można mnożyć. Nieprzewidywalność stała się największym problemem procesu decyzyjnego i nie dotyczy to wyłącznie decyzji podejmowanych przez rządzących. Co gorsza, w żaden sposób nie można jej do końca wyeliminować. W każdej chwili mogą się pojawić „czarne łabędzie”, które całkowicie wywracają do góry wszelkie dotychczasowe kalkulacje i przewidywania. Byłoby dobrze, gdyby opozycyjni krytycy brali to pod uwagę i koncentrowali się na tych zagadnieniach, gdzie wina rządzących jest ewidentna. A takich, zwłaszcza w przypadku obecnej władzy, nie brakuje. Tym bardziej, że i oni są oskarżani o przeszłe działania, których negatywnych konsekwencji nie mogli przewidzieć. Podobnie będzie także w przyszłości, jeżeli przejmą władzę. Obiektywna ocena rzeczywistości wymaga jednak pewnego umiarkowania i przedkładania interesów państwa nad potrzebę prostego „dokopania” politycznym przeciwnikom. To jednak mało realne, zwłaszcza gdy plemienny elektorat żąda krwi.
Karol Winiarski