Dwie miary
Pół roku zajęło amerykańskim politykom uzgodnienie pakietu pomocy dla Ukrainy. Co najbardziej zadziwiające, przegłosowana już wiele miesięcy temu przez Senat ustawa przewidująca 95 miliardów pomocy dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu, cieszyła się również poparciem większości członków Izby Reprezentantów (zwolennikami byli wszyscy Demokraci i znaczna część Republikanów). Nie miało to jednak większego znaczenia, ponieważ o niepoddawaniu ustawy pod głosowanie zadecydował jeden człowiek – spiker Izby Reprezentantów, Mike Johnson. A w zasadzie jego polityczny protektor – Donald Trump. Ostatecznie przegłosowano oddzielnie kilka ustaw, w tym tę najważniejszą, przewidującą prawie 61 mld dolarów dla Ukrainy.
Trudno powiedzieć czy poprzednim (a może i kolejnym) Prezydentem USA kierowała przede wszystkim polityczna kalkulacja, czy też targające nim namiętności. Z jednej bowiem strony, jakikolwiek sukces administracji Joe Bidena zwiększał szanse urzędującego Prezydenta na reelekcję. Tym bardziej, że w przyjętej przez Senat ustawie były też środki na antyemigracyjne wzmocnienie granicy z Meksykiem. A ponieważ jest to jeden z najważniejszych problemów USA, z pewnością będzie głównym paliwem wyborczym Donalda Trumpa. Z drugiej, walczący o powrót do Białego Domu kandydat Republikanów, rzadko kierował się jakąś racjonalną kalkulacją. Znana zaś jest jego niechęć do Ukrainy i mocne skłonności izolacjonistyczne.
Niespodziewana decyzja Mike`a Johnsona nastąpiła po spotkaniu z Donaldem Trumpem. Ten nie poparł co prawda otwarcie proponowanego rozwiązania, ale też go nie skrytykował, a nawet powiedział, że przetrwanie Ukrainy jest dla USA ważne (choć zaznaczył, że jeszcze ważniejsze powinno być dla państw europejskich). Mało też prawdopodobne, aby Johnson zdecydował się na taki krok bez cichej akceptacji właściciela Mar-a-Lago. Prawdopodobnie Trump zrozumiał, że jego stanowisko nie cieszy się poparciem większości Amerykanów, a ponieważ w ostatnich tygodniach uległ zmianie trend sondażowy (notowania Bidena przestały spadać), musiał zmienić swoje dotychczasowe stanowisko. Jednocześnie jednak nie chciał narażać się najbardziej zagorzałym przeciwnikom zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Ukrainie, którzy zresztą jak pokazało głosowanie w Izbie Reprezentantów, stanowią większość wśród republikańskich członków tego organu. Dlatego będzie za, a nawet przeciw.
Z Donaldem Trumpem rozmawiał też ostatnio Andrzej Duda, co spotkało się w Polsce z lawiną krytycznych, a nawet złośliwych komentarzy. Oczywiście, że nasz Prezydent nie doprowadził do zmiany jego stanowiska w sprawie Ukrainy. Nie znaczy to jednak, że sama wizyta w nowojorskiej rezydencji Trumpa była błędem. Skoro już uznaliśmy USA za najważniejszego, a w zasadzie jedynego, gwaranta naszego bezpieczeństwa, to trzeba się spotykać z każdym urzędującym i potencjalnym Prezydentem tego państwa. Nawet jeżeli jego sposób bycia, polityka i działania wzbudzają sprzeciw albo po prostu niesmak. Stawianie na jedną kartę jest zawsze obarczone ogromnym ryzykiem. Tak zresztą zrobił Andrzej Duda cztery lata temu i zostało to wówczas słusznie dość powszechnie skrytykowane. Teraz podobny błąd popełnia Donald Tusk jednoznacznie wspierając Joe Bidena.
Ogromne finansowe wsparcie dla Ukrainy może mieć kluczowe znaczenie w powstrzymaniu spodziewanej ofensywy armii rosyjskiej. Wiele wskazuje, że najbliższe miesiące będą krytyczne z punktu widzenia naszego sąsiada. Zbyt późno ogłoszona mobilizacja kolejnych roczników, drastyczny deficyt amunicji, przerwa w dostawach nowoczesnego uzbrojenia, ale też narastające zmęczenie wojną, doprowadziły do uzyskania znaczącej przewagi na froncie przez Rosję, która potrafiła zaangażować cały posiadany potencjał ludzki i przemysłowy do prowadzenia wojny. Możliwości agresora będą jednak stopniowo malały i jeżeli nie osiągnie sukcesu w ciągu najbliższych miesięcy, to prawdopodobnie nie osiągnie go wcale. Nie oznacza to jednak, że Ukraina będzie w stanie odzyskać utracone ziemie. A to zapowiada kolejne miesiące, a może nawet i lata, krwawej rzeźni przy niewielkich sukcesach terytorialnych jednej lub drugiej strony.
Tymczasem z artykułu opublikowanego w „Foreign Affairs” wynika, że już kilka dni po rozpoczęciu agresji rozpoczęły się rosyjsko-ukraińskie negocjacje. Co więcej, pod koniec marca było bardzo blisko porozumienia rozejmowego. W zamian za gwarancje bezpieczeństwa otrzymane od państw zachodnich i zgodę na integrację z UE, Ukraina miała zrezygnować ze starań o członkostwo w NATO i przyjąć status pełnej neutralności. Kwestie terytorialne nie byłyby rozstrzygnięte, ale Rosja zgadzała się na powrót do rozmów o Krymie w perspektywie 10-15 lat. Zadziwiająco ustępliwe stanowisko Putina wynikało z zatrzymania rosyjskiej ofensywy i zdecydowanej reakcji Zachodu, której się nie spodziewał. Z tych samych powodów jednak zmianie zaczęło ulegać stanowisko Ukrainy. Na dodatek niechęć Stanów Zjednoczonych i innych krajów zachodnich do przyjmowania na siebie jakichkolwiek zobowiązań do jej ewentualnej obrony w przyszłości oznaczały, że podstawowy warunek porozumienia rozejmowego stanął pod znakiem zapytania. Celem Amerykanów było przecież osłabienie potencjału militarnego najważniejszego sojusznika China, a nie zakończenie konfliktu, który pozostawiałby potencjał Rosji w stanie praktycznie nienaruszonym.
Fakt, że zaraz po rozpoczęciu wojny obie strony były zdolne do spotkania przy stole rokowań, a nawet być blisko zawarcia porozumienia, daje jednak nadzieję, że ponownie podejmą rozmowy. Zwłaszcza, jeżeli okaże się, że żadna z nich nie jest w stanie osiągnąć decydującej przewagi i zrealizować swoich maksymalnych celów. A to będzie oznaczało konieczność zawarcia kompromisu, który nie będzie w pełni satysfakcjonujący dla żadnego z walczących państw. Z drugiej jednak strony, po dwóch latach wojny i ogromnych stratach ludzkich, zakończenie wojny bez pełnego sukcesu może się okazać bardzo trudne i politycznie kosztowne. Jak bowiem wytłumaczyć własnym obywatelom, że setki tysięcy istnień ludzkich poszło na marne?
Jednocześnie z ustawą o pomocy Ukrainie Izba Reprezentantów przegłosowała również przekazanie 26 mld dolarów wsparcia dla Izraela (prawie dwa razy więcej niż wcześniej proponował Biden). Jak widać te same powody, które przynajmniej w oficjalnej retoryce, są powodem wsparcia Ukrainy walczącej z brutalną agresją, nie mają znaczenia w przypadku Izraela, który z zimną krwią każdego dnia morduje palestyńskie kobiety i dzieci. Widocznie życie Palestyńczyka jest mniej warte niż Ukraińca. Przynajmniej z punktu widzenia geopolitycznych interesów Stanów Zjednoczonych.
Karol Winiarski