Centralizacja samorządu
Polski Ład zbliża się wielkimi krokami, chociaż wciąż jeszcze ostatecznie nie wiemy jakie podatki będziemy płacili, ponieważ proces legislacyjny zakończy się najwcześniej w połowie listopada. Wiadomo jednak jedno. Dochody samorządu terytorialnego z podatku dochodowego od osób fizycznych (w przypadku większych miast dochody z PIT-u to zwykle 25-30% wszystkich wpływów do budżetu) zostaną drastycznie ograniczone. Spadek może wynieść nawet ponad 25% (z około 58 mld zł w 2021 do około 43 mld zł w 2022). Tak przynajmniej twierdzą samorządowcy, którzy w środę protestowali w Warszawie. Rząd twierdzi, że dochody samorządu nawet wzrosną, a uwzględniając dodatkową subwencję inwestycyjną, wzrosną jeszcze bardziej. Jak będzie, okaże się ostatecznie w przyszłym roku, ponieważ nawet eksperci finansowi nie są w stanie do końca zorientować się w zawiłościach nowego systemu podatkowego, który na dodatek był na bieżąco poprawiany już w trakcie prac legislacyjnych.
Prawdą jest natomiast twierdzenie rządzących, że ostatnie lata to prawdziwa hossa dla samorządów. Zaczęło się zresztą już w końcówce rządów koalicji PO-PSL, gdy spadek bezrobocia i wzrost płacy realnej przełożył się na zwiększenie przychodów z tytułu podatku dochodowego od osób fizycznych stanowiących znaczący udział w ogólnych dochodach jednostek samorządu terytorialnego. Następne lata przyniosły jeszcze większy przyrost dochodów, a na dodatek napłynęły środki z nowej perspektywy unijnej. W konsekwencji ostatnie siedem lat to prawdziwe tłuste lata, chyba najlepsze w ponad 30-letniej historii odrodzonego samorządu terytorialnego w Polsce. Obniżone w pływy z PIT-u i tak będę większe niż te, które samorządy uzyskały w 2015 roku. Skąd w takim razie protesty samorządowców?
Narastająca polaryzacja polskiej sceny politycznej nie ominęła naszych małych ojczyzn. Samorządy, zwłaszcza dużych miast, są w rękach opozycji. Dlatego też nie po raz pierwszy Prawo i Sprawiedliwość kupuje głosy wyborców kosztem samorządowych budżetów. Oczywiście pośrednio, chociażby poprzez zmniejszone inwestycje, przekłada się to na sytuację mieszkańców gmin czy powiatów, z których wielu przecież głosuje na PiS. Ale to dla większości z nich całkowita abstrakcja. Realnie odczuwają tylko przypływ środków na ich osobistych kontach. A to ma właśnie zapewnić Polski Ład – inna sprawa, że wielkość tego przyrostu będzie dla większości z nich sporym rozczarowaniem.
Szeroki strumień napływających pieniędzy w ostatnich latach przełożył się na wzrost wydatków – zarówno bieżących, jak i inwestycyjnych. Co prawda takiego rozdawnictwa jak w przypadku szczebla centralnego nie było, ale i tak planując przyszłe dochody można było sobie poszaleć, czego przykładem jest chociażby budowa Zagłębiowskiego Parku Sportowego w Sosnowcu. Teraz przyjdzie spłacać zaciągnięte kredyty przy znacząco mniejszych dochodach i rosnących stopach procentowych. Na dodatek, o ile zwiększanie bieżących wydatków jest miłe i przyjemne, to ich ograniczanie boli. I to bardzo boli. Widać to chociażby w naszym mieście na przykładzie budżetu obywatelskiego. Jeszcze kilka lat temu do podziału było 8 mln zł. W tym roku kwota ta jest o 1,8 mln zł mniejsza (trudno bowiem uznać milion złotych na walkę z niską emisją za element budżetu obywatelskiego). A przecież zbliżają się powoli nie tylko wybory parlamentarne, ale i samorządowe. Wyborcy mogą nie zrozumieć, że nagłe cięcia w wydatkach samorządów to wynik polityki władz centralnych. Wyborcy zresztą w ogóle zwykle niewiele rozumieją i trzeba im to łopatologicznie uświadamiać.
Zmniejszenie dochodów pokrywa się z ogromnymi podwyżkami energii elektrycznej i cieplnej, wzrostem kosztów materiałów budowlanych i robocizny oraz narastającymi żądaniami płacowymi różnych grup zawodowych – także pracowników samorządowych. Te ostatnie trudno zresztą będzie zlekceważyć w sytuacji znaczących podwyżek pensji i diet dla samorządowców. Pracownicy zawsze mogą też zagłosować nogami zmieniając miejsce pracy, co przy obecnym deficycie siły roboczej jest coraz łatwiejsze. Już teraz w dużych miastach pozyskanie wykwalifikowanego urzędnika przy tym poziomie wynagrodzeń jest coraz trudniejsze. Praca w urzędzie już dawno przestała być marzeniem młodych ludzi.
Od dłuższego czasu postępuje uzależnienie budżetów samorządowych od środków zewnętrznych. Oczywiście większość z nich stanowią pieniądze unijne. To dzięki nim udało się zrealizować znaczną część inwestycji, które w ostatnich latach zmieniły oblicza gmin i powiatów. Ale to tylko jedna strona medalu. Unijne dofinansowanie zabiło długofalowe planowanie rozwoju polskich miast i gmin – nigdy nie wiadomo na co będzie można pozyskać środki, kiedy będzie można je dostać, w jakiej wysokości wpłyną do budżetu i czy w ogóle uda się je otrzymać. Dlatego często realizuje się nie to co najważniejsze, ale to na co można dostać unijną kasę. Nikt przy tym nie myśli o późniejszych kosztach utrzymania wybudowanych obiektów, na co oczywiście żadnego dofinansowania nie ma. Nie ma też mowy o poszukiwaniu oszczędności przy realizacji inwestycji – mniejszy koszt oznaczałby przecież niepełne wykorzystanie pozyskanych środków. I w końcu najważniejsze. Jeżeli ktoś myśli, że cały proces rozstrzygania konkursów i rozdziału tych pieniędzy jest obiektywny, transparentny, oparty wyłącznie na merytorycznych kryteriach i wolny od wszelkich powiązań politycznych i personalnych, to jest bardzo, bardzo naiwny.
Jeszcze gorzej jest z funduszami przyznawanymi przez państwo w ostatnich latach. Jak wynika z analizy profesorów Pawła Swianiewicza i Jarosława Flisa, w przypadku drugiego naboru Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych w gminach zarządzanych przez opozycję średnia dotacja na głowę mieszkańca wyniosła 25,4 zł. Tam, gdzie rządzą włodarze bezpartyjni na mieszkańca przypadło ok. 134,5 zł. Gdy jednak władzę sprawowali przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwość kwota dofinansowania z RFIL rosła do 253 zł na głowę. Trudno więc mieć nadzieję, że sytuacja ta nie powtórzy się przy rozdziale kolejnych środków z budżetu centralnego. Gdyby jednak nawet zastosowano bardziej obiektywne kryteria, to i tak proces uzależniania finansów samorządowych od dobrej woli władz centralnych oznacza ograniczenie niezależności jednostek samorządu terytorialnego. I nie jest to przypadek. Taka przecież jest filozofia rządzenia państwem obecnej ekipy przypominająca czasy, wydawało się dawno minione. A to może oznaczać, że po siedmiu tłustych latach samorządy czeka siedem lat chudych.
Karol Winiarski