Chwała symetrystom
Nie ma większego wroga po opozycyjnej stronie politycznej barykady (sceną przestała być już dawno) niż symetryści. Właśnie ukazała się książka dwóch redaktorów „Polityki” (znanego dziennikarza Mariusza Janickiego i historyka Wiesława Władyki), w której oskarżają symetrystów o „pomaganie autokratycznej władzy” (podtytuł książki). Ma ona szczególne znaczenie, ponieważ obaj panowie uważają się za autorów tego pojęcia, a w zasadzie stworzonej przez siebie jego definicji, która jest tylko jedną z możliwych interpretacji takiej postawy. Dość przypadkowo zbiegło się to z odwołaniem panelu symetrystów na Campusie Rafała Trzaskowskiego. Sławomir Nitras, jeden z jego głównych organizatorów, postawiony do pionu przez Donalda Tuska za próbę krytyki platformianych fanatyków z „Silnych Razem” (szybko przeprosił jednego z głównych hejterów), próbował zablokować w nim udział znanego dziennikarza, Grzegorza Sroczyńskiego. Ponieważ Marcin Meller, który miał prowadzić dyskusję na panelu, zdecydowanie odmówił spełnienia tego żądania, panel został odwołany. Szanse na zwycięstwo opozycji w październikowych wyborów nie są zbyt duże, a więc winnych trzeba wskazać już teraz.
Przeciwnicy symetrystów twierdzą, że stawiają oni znak równości między Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. Oczywiście tak rozumiany symetryzm to zjawisko marginalne. W zdecydowanej większości przypadków publicyści uważani za symetrystów (niektórzy oburzają się, gdy tak ich się nazywa) starają się po prostu oceniać obydwu głównych antagonistów i obydwa walczące ze sobą ugrupowania stosując te same kryteria, co dla drugiej strony jest nie do przyjęcia. Dla precyzyjnego wyjaśnienia istoty zagadnienia posłużę się radykalnym przykładem. Jeżeli liderzy PiS i PO puszczą bąka, to symetryści mówią, że śmierdzi. Ich przeciwnicy twierdzą tak wyłącznie w przypadku Jarosława Kaczyńskiego. Bąka Donalda Tuska nie słyszą i nie czują. A jak już nie można mu zaprzeczyć, to twierdzą, że to tylko uprawniona reakcja na działania drugiej strony. A poza tym bąk przewodniczącego PO nie śmierdzi, a pachnie.
Symetryzm niejedno ma imię. Najbardziej znienawidzony z tej grupy, czyli Grzegorz Sroczyński, jest symetrystą lewicowym, zdecydowanym krytykiem liberalnej doktryny gospodarczej i tym samym reform Leszka Balcerowicza oraz rządów Donalda Tuska. Ale krytykuje je, ponieważ takie ma poglądy, a nie dlatego, że jest zwolennikiem PiS-u, który też atakuje za działania w sprawach wymiaru sprawiedliwości i praw człowieka. Gdyby zresztą przyjrzeć się temu co w tej chwili głosi Donald Tusk, to można dojść do wniosku, że ma on niesłychanie krytyczne zdanie o rządach … Donalda Tuska. Uznaje za błąd podniesienie wieku emerytalnego i obiecuje nie wracać do tego pomysłu. W pełni akceptuje świadczenia pieniężne, które wprowadził rząd PiS-u, na które wcześniej jak twierdził jego minister finansów „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Chce nawet podnosić kwotę wolną od podatku do 60 tys. zł, chociaż za jego rządów była ona zamrożona i to na poziomie prawie dwudziestokrotnie mniejszym (3091 zł). Tusk lewicowym symetrystą?
Nie wszyscy symetryści mają antyliberalne poglądy. Zupełnie inaczej na sprawy społeczno-gospodarcze patrzy Marcin Meller, który odmawiając wykluczenia z debaty Grzegorza Sroczyńskiego, pokazał prawdziwą klasę. Ten działacz nielegalnego w latach 80-tych Niezależnego Zrzeszenia Studentów i syn nieżyjącego już ministra spraw zagranicznych, krytycznie patrzy na coraz większy populizm reprezentowany przez główną partię opozycyjną, która w rozdawnictwie stara się przebić obecny rząd. Jeszcze inny rodzaj symetryzmu reprezentuje znany adwokat Marcin Matczak (ojciec Maty). Chociaż sam za symetrystę się nie uważa i przedstawia siebie jako obrońcę liberalizmu, to biorąc pod uwagę jego poglądy światopoglądowe, można go określić jako umiarkowanego konserwatystę. Jeszcze kilka lat temu idealnie nadawałby się do ideowego profilu głównego nurtu Platformy Obywatelskiej. Teraz, po lewicowym zwrocie, który nastąpił z czysto taktycznych powodów (Tusk chciał wykończyć lewicę), Marcinowi Matczakowi coraz dalej do poglądów głównej partii opozycyjnej. Zwłaszcza, że spierając się z propagatorami poglądów radykalnie lewicowych, pozycjonuje się coraz bardziej na prawo broniąc tradycji, wiary i osobistej odpowiedzialności za swój los.
Główny zarzut przeciwników symetryzmu dotyczy korzyści jakie odnoszą z takiej postawy polityczni przeciwnicy. Pomijając już fakt, że oznacza to próbę zamknięcia ust i uniknięcia dyskusji o podnoszonych przez symetrystów kwestiach, to wątpliwym jest, żeby ktoś uświadomiony przez nich co do działań Platformy Obywatelskiej radykalnie zmienił swoje preferencje polityczne i zagłosował na Prawo i Sprawiedliwość. Najwyżej przeniesie swoje poparcie na inne ugrupowania opozycyjne – Trzecią Drogę czy Lewicę. Być może także na Konfederację. Ta ostatnia opcja rzeczywiście nie jest zbyt korzystna z punktu widzenia politycznych interesów tzw. „demokratycznej opozycji”. Tyle, że to właśnie czołowi antysymetryści (przede wszystkim Mariusz Janicki) wyraźnie ostatnio sugerują konieczność zawarcia taktycznego porozumienia z Konfederacją po wyborach.
Prawdziwą „zbrodnią” symetrystów jest próba przeciwdziałania postępującej polaryzacji polskiej sceny politycznej (i co za tym idzie wyborców, a więc całego społeczeństwa), która jest w interesie dwóch najważniejszych ugrupowań i ich liderów. Konflikt, w który Jarosław Kaczyński i Donald Tusk chcą zaangażować wszystkich Polaków, w coraz mniejszym stopniu jest sporem merytorycznym i aksjologicznym. To personalna i czysto ambicjonalna walka dwóch starszych panów, tracących siły samców alfa, którzy chcą utrzymać (Jarosław Kaczyński) lub odzyskać (Donald Tusk) przewodnictwo w stadzie i przy okazji dopiec sobie nawzajem, co zresztą powoli staje się głównym motywem podejmowanych przez nich decyzji. Odpowiadając na Campusie na okrzyki oburzenia z powodu startu Romana Giertycha z list Koalicji Obywatelskiej, Donald Tusk stwierdził, że rachunek jest prosty, ponieważ dyskomfort Jarosława Kaczyńskiego z powodu tego faktu jest większy niż jego. Tak jakby w tych wyborach chodziło o to, który z panów będzie miał większy dyskomfort, a nie o przyszłość naszego kraju. Tymczasem konsekwencje ich wzajemnej nawalanki dla Polski i Polaków są dla nich sprawą drugorzędną, o ile w ogóle się nad tym zastanawiają. A są i będą one katastrofalne. Wojna nie skończy się 15 października. Będzie trwała dalej i coraz bardziej dzieliła polskie społeczeństwo. A gdy w końcu obaj panowie przejdą do historii, pozostaną po nich zgliszcza.
Karol Winiarski