Co w Radzie piszczy
W początkach grudnia minęły dwa lata od objęcia urzędu Prezydenta Miasta Sosnowca przez Arkadiusza Chęcińskiego. Połowa kadencji to odpowiedni moment nie tylko na podsumowanie jego dotychczasowej działalności na tym najwyższym w mieście stanowisku. To także odpowiedni czas na spojrzenie na sosnowiecką scenę polityczną. Chociaż w przeciwieństwie do Teatru Zagłębia, nasz samorządowy teatr coraz bardziej obniża loty, to jednak wpływ na losy mieszkańców Sosnowca wciąż posiada.
Od dłuższego czasu Arkadiusz Chęciński ma niewielką, ale stabilną większość w Radzie Miejskiej. Klub Wspólnie dla Sosnowca liczy piętnastu radnych. Poza, jak zawsze nieprzewidywalnym, Janem Bosakiem, żadnych niespodzianek z ich strony Prezydent nie musi się obawiać. W kluczowych głosowaniach udawało mu się także pozyskiwać pojedyncze głosy z innych klubów. Arkadiuszowi Chęcińskiemu nie powiodło się jednak powiększenie grona swoich zwolenników. O ile jeszcze rok temu można było oczekiwać, że ugrupowanie skupiające radnych proprezydenckich ulegnie powiększeniu, to obecnie takie prawdopodobieństwo jest mniejsze. Co nie oznacza, że nie istnieje. Prezydent wciąż posiada spore możliwości zapewniania atrakcyjnych posad radnym i członkom ich rodzin. A jak pokazała niedawna przeszłość, nie wszyscy są w stanie oprzeć się urokom takich propozycji. Nie oznacza to również, że opozycja jest w stanie realnie wpływać na decyzje podejmowane w mieście. Takiego wpływu nie mają zresztą również radni rządzącej koalicji. Decydent jest tylko jeden. Arkadiusz Chęciński.
Obecny Prezydent naszego miasta sprawuje swój urząd w dość komfortowej sytuacji. Spadające w całym kraju bezrobocie i stabilny wzrost gospodarczy ostatnich lat zapewniły mu znaczący wzrost dochodów budżetu Sosnowca. Kilkuletnia kończąca się deflacja ograniczyła wzrost wydatków budżetowych. Partyjni koledzy rządzący województwem, a więc i zarządzający regionalnymi funduszami unijnymi, zapewniają, ujmując to eufemistycznie, korzystne warunki do pozyskiwania dofinansowania zewnętrznego inwestycji miejskich. Stosunkowo niskie, choć ciągle spłacane, zadłużenie pozostawione przez poprzedników pozwala na zaciąganie znaczących kredytów bez groźby przekroczenia ustawowych limitów zadłużenia. Są oczywiście i mniej pozytywne strony obecnej sytuacji Sosnowca. Nasze miasto jest jednym z biedniejszych miast na prawach powiatu z szybko spadającą liczbą mieszkańców (około 1% rocznie) i ogromnymi potrzebami. Operacyjna nadwyżka budżetowa – przewaga dochodów bieżących nad wydatkami bieżącymi – od lat oscyluje w okolicach 50 mln zł., co znacząco ogranicza możliwości realizacji zadań inwestycyjnych. Bezrobocie, choć malejące, i tak jest wyższe nie tylko niż średnia wojewódzka, ale nawet krajowa. Stwarza to jednak spore możliwości wykazania się w tworzeniu nowego wizerunku stolicy Zagłębia, z czego obecny włodarz Sosnowca korzysta. W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. A nawet trzy.
Po pierwsze, wszechobecny pijar. Po przeczytaniu któregokolwiek z lokalnych mediów strach zajrzeć do lodówki w obawie, że tam również zobaczymy twarz naszego Prezydenta. Niestety, współczesna polityka wymaga autopromocji, co najczęściej skutkuje przerostem formy nad treścią. Na dodatek kuriozalne nieraz pomysły propagandzistów Arkadiusza Chęcińskiego wywołują śmiech i zażenowanie wśród co bardziej inteligentnych mieszkańców naszego miasta. Czy Prezydent zdaje sobie z tego sprawę? Być może wierzy, że malkontenci to jednak mniejszość, a przysłowiowy „ciemny lud” to kupuje. Być może zresztą ma rację. Trudno jednak zrozumieć dlaczego tak agresywnie reaguje na głosy nawet umiarkowanej krytyki. Nerwowe reakcje na wystąpienia radnych SLD, których świadkami byli wszyscy na grudniowej sesji budżetowej, wskazują na głębokie kompleksy trawiące naszego Prezydenta i nieustanną potrzebę dowartościowania własnej osoby.
Po drugie, pomimo dwóch lat rządów, w dalszym ciągu brak całościowej wizji rozwoju Sosnowca. Prezentacja założeń do strategii rozwoju miasta „Sosnowiec 20.20 – miasto dumnych mieszkańców”, to zbiór różnego rodzaju przedsięwzięć, z których większość jest już zresztą realizowana. Trudno nazwać to strategią, a na dodatek zupełnie zabrakło części finansowej. Nie znamy kosztu realizacji poszczególnych zadań. Nie wiadomo, które z nich realizować będziemy wyłącznie z dochodów własnych, które przy wykorzystaniu środków zewnętrznych, a na które będziemy musieli zaciągnąć kredyty. Dotyczy to przede wszystkim Zagłębiowskiego Parku Sportowego, którego koncepcji sfinansowania, mimo obietnic Prezydenta, do tej pory nie poznaliśmy. Najprawdopodobniej będzie on podobny do sposobu w jaki budowany jest Blok Operacyjny w Szpitalu Miejskim (to akurat bardzo potrzebna inwestycja), a więc jeden z najkosztowniejszych z możliwych, ale pozwalający ukryć ogromne, przyszłe zobowiązania miasta. Na dodatek ta tzw. strategia przedstawiona dość atrakcyjnie w formie prezentacji slajdów na ostatniej sesji (wicepremier Morawiecki mógłby się sporo nauczyć), w wersji przedstawionej na stronie internetowej miasta, jest kompromitacją jego autorów. Dowiadujemy się z niej m. in., że Park Sielecki jest na Stawikach, są domy (a nie rodziny) z niebieską kartą, a jakaś inwestycja ma być realizowana w zależności od otrzymania środków zewnętrznych – tylko nie wiadomo jaka.
I w końcu po trzecie wspomniany już Zagłębiowski Park Sportowy. Jak twierdzą niektórzy, trzy rzeczy są w naszym mieście pewne. Podatki, śmierć i to, że Prezydent Chęciński wybuduje stadion. Nie byłoby w tym nic złego, zwłaszcza że to obietnica większości kandydatów na ten urząd w ciągu ostatnich kilkunastu lat, gdyby nie niebotyczne koszty planowanej inwestycji. Oficjalne, najprawdopodobniej mocno zaniżone, szacunki mówią o 150 mln zł. Do tego trzeba doliczyć koszty finansowe, które z pewnością przekroczą 50 mln zł. i wydatki związane z koniecznością przebudowy całej infrastruktury drogowej, które w najlepszym razie pochłoną kilkanaście milionów zł. Czy miasto wytrzyma takie obciążenie? Tak, o ile nie dojdzie w najbliższych kilkunastu latach do załamania gospodarczego w Polsce. Ale i tak roczne wydatki na poziomie co najmniej kilkunastu milionów zł., które będziemy musieli ponosić przez co najmniej kilkanaście lat uniemożliwią realizację wielu koniecznych inwestycji w naszym mieście. Stracimy tym samym szansę na rozwój, która być może już nigdy więcej się nie powtórzy.
Czy ktokolwiek jest w stanie powstrzymać Arkadiusza Chęcińskiego przed realizacją jego życiowego marzenia. Nie. Bezpośrednie zaplecze Prezydenta – jego zastępcy i naczelnicy wydziałów – skupieni są wyłącznie na realizacji powierzonych im zadań. Kluczowe decyzje podejmuje wyłącznie Arkadiusz Chęciński. Bez wątpienia jest on osobą, która w pełni angażuje się w swoją pracę i posiada dużą wiedzę o mieście, którym zarządza. Jego obecność na posiedzeniach komisji gwarantuje, że na każde pytanie dotyczące spraw miejskich uzyska się wyczerpującą odpowiedź. Gdy Prezydenta nie ma, wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi – zwłaszcza, gdy wykraczają poza zakres odpowiedzialności obecnych na sali urzędników. W tym także jego zastępców, którzy mimo, że biorą udział w posiedzeniach prezydenckiego kolegium, nie wydają się zorientowani we wszystkich sprawach miasta. Albo boją się wypowiadać w sprawach, które nie należą do obszaru powierzonych im kompetencji.
Jeszcze większy uwiąd intelektualny charakteryzuje Radę Miejską. Do przeszłości należą te czasy, gdy na posiedzeniach komisji i w trakcie sesji toczyła się żywa dyskusja radnych nad kluczowymi problemami naszego miasta, spierano się o kierunki jego rozwoju, zastanawiano się na jakie cele skierować posiadane środki finansowe. Rzadko przekładało się to na podejmowane przez ówczesne władze decyzje, ale przynajmniej widać było żywe zainteresowanie radnych przyszłością swojego miasta. Obecnie zdecydowana większość troszczy się wyłącznie o sprawy swojego okręgu wyborczego. Uważają, że od tego zależy ich dalsza samorządowa kariera, czyli obecność w Radzie Miasta – większych ambicji zresztą najczęściej nie mają. Duża konkurencja, zwłaszcza wśród licznych radnych prezydenckiej koalicji nie mających żadnej wiedzy co do planów człowieka od którego zależy ich przyszłość, stwarzają realne zagrożenie co do przyszłej reelekcji. Stąd narastająca rywalizacja o względy Arkadiusza Chęcińskiego, co ma zapewnić wysokie miejsce na liście i od którego zależy decyzja dotycząca remontu drogi, chodnika czy przeciekającego dachu w budynku oświatowym, a czym można się pochwalić przed elektoratem. Tym samym posiedzenia komisji coraz częściej przypominają zebrania delegatów okręgów wyborczych, a sprawy rozwoju Sosnowca wzbudzają dość umiarkowane zainteresowanie. Jedna z najciekawszych komisji, na której prezentowano planowane w najbliższych latach inwestycje komunikacyjne, kończyła się przy prawie całkowicie pustej sali sesyjnej – z około dwudziestu członków komisji, pozostało zaledwie kilka osób.
O ile radni wspierający Prezydenta radni nie muszą uważnie analizować przedstawianych projektów – i tak przecież muszą głosować za (w końcu jak pisał klasyk „wolność to uświadomiona konieczność) – o tyle ich koledzy i koleżanki z opozycji powinni być bardziej zainteresowani tym co planuje Arkadiusz Chęciński. Brak zależności od Prezydenta daje przecież możliwość głosowania zgodnie z własnymi poglądami. Jak jest w rzeczywistości? Mówiąc najoględniej, różnie. I z kadencji na kadencję gorzej.
Radni klubu radnych Prawa i Sprawiedliwości nie muszą zabiegać o głosy elektoratu. Poparcie dla listy samorządowej tej partii zależne jest prawie wyłącznie od krajowych notowań rządzącego obecnie ugrupowania. Większym problemem z ich punktu widzenia jest uzyskanie pierwszego miejsca na liście wyborczej. A to zależy nie od aktywności w Radzie Miejskiej, a od lojalności wobec poseł Ewy Malik. Paradoksalnie, nadmierne zaangażowanie i idąca za nią społeczna rozpoznawalność, może pozbawić szans na kontynuowanie samorządowej kariery. Nie od dziś przecież wiadomo, że zagłębiowska liderka PiS nie toleruje konkurencji na swoim podwórku, a prezes Kaczyński nie będzie osłabiał pozycji wypróbowanego i lojalnego współpracownika. Boleśnie się o tym przekonał Tomasz Mędrzak, który za swoją opozycyjność zapłacił całkowitą polityczną marginalizacją we własnej partii. Zdaje sobie z tego sprawę jego następca na stanowisku szefa klubu radnych PiS Jacek Dudek, który wyjątkowo rzadko zabiera głos w sprawach miasta. Milczy nawet wówczas, gdy Prezydent wyraźnie występuje przeciw jego ugrupowaniu, co w ewidentny sposób widoczne było w przypadku uchwały wyrażającej protest wobec likwidacji kopalni Krupiński w Suszcu. I nie zmienia tego stanu rzeczy nawet jego mocne wystąpienie w czasie debaty budżetowej, które zresztą nie dotyczyło kwestii stricte finansowych.
Bardziej skomplikowana jest sytuacja na przeciwległym biegunie ideowym naszej lokalnej sceny politycznej. W ciągu ostatnich miesięcy pozycję lidera sosnowieckiej lewicy umocnił Tomasz Niedziela, który ostatnio został też szefem klubu radnych SLD w RM. Tym samym ostatecznie usunął się w cień były Prezydent Miasta Kazimierz Górski. Nie zakończyło to jednak ciągłego odnoszenia się obecnego Prezydenta do zaniedbań i niedociągnięć poprzedniej władzy, co jest o tyle zabawne, że przez ostatnie lata rządów Kazimierza Górskiego Arkadiusz Chęciński najpierw jako wiceprezydent, a potem już tylko jako lider partii koalicyjnej, miał realny wpływ na decyzje podejmowane w Sosnowcu.
Trudno do końca zrozumieć meandry politycznego myślenia młodej gwiazdy sosnowieckiej lewicy. Tomasz Niedziela na początku kadencji był w ostrej opozycji wobec Prezydenta. Po kilku miesiącach zaczął ewoluować w stronę obozu władzy, a pod koniec poprzedniego roku wydawało się nawet, że podobnie jak większość radnych klubu Niezależnych, lada chwila przejdzie na „jasną stronę mocy”. Tymczasem początek roku następnego przyniósł kolejną niespodziankę – radny Niedziela powrócił do postawy opozycyjnej. Kolejne miesiące wskazywały, że chce stać się liderem sosnowieckiej opozycji i głównym antagonistą Arkadiusza Chęcińskiego. Jak jest w chwili obecnej? Tego chyba nie wie do końca nikt. Bardzo dobre, zarówno pod względem merytorycznym jak i oratorskim, krytyczne wystąpienie Tomasza Niedzieli w czasie debaty budżetowej, zakończone zostało zaskakującą deklaracją głosowania za projektem uchwały budżetowej. Na dodatek zostało to określone jako kredyt zaufania, którego termin zapadalności przypadnie już za pół roku w trakcie głosowania nad absolutorium. Przytomna uwaga Prezydenta, że nie jest w stanie zrealizować swojego czteroletniego programu w takim krótkim okresie czasu, a absolutorium udzielane jest za realizację budżetu w roku poprzednim (czyli 2016), ostatecznie wykazało dziwaczność koncepcji lidera lewicy. Trudno powiedzieć czy Tomasz Niedziela dokonuje właśnie kolejnego politycznego zwrotu (za czym przemawiałby też niedawny dziwny wywiad jego bliskiego współpracownika Łukasza Litewki) czy też (co bardziej prawdopodobne), po prostu przekombinował. Najbliższe tygodnie pokażą jakie są rzeczywiste zamiary jednego z najbardziej kreatywnych i ambitnych sosnowieckich radnych.
Jeszcze trudniej jest przewidzieć przyszłość Niezależnych. Odejście czworga radnych spowodowało, że trzecia siła w sosnowieckiej Radzie Miasta przestała istnieć. Trudno odgrywać znaczącą rolę mając zaledwie dwójkę radnych i większościowy blok rządzący przeciw sobie. Na dodatek postępująca polaryzacja krajowej sceny politycznej nie sprzyja niezależności, także na naszym sosnowieckim podwórku. Wiele wskazuje, że następne wybory samorządowe (przynajmniej do sejmików i rad największych miast) będą plebiscytem pomiędzy PiS-em i antyPiS-em. W takiej sytuacji niewiele pozostanie miejsca na ugrupowania, które krajowe spory polityczne chcą pozostawić poza granicami swojego samorządowego podwórka. Przyszłość pokaże czy marka Niezależnych jeszcze raz zabłyśnie, czy też formuła ta, przynajmniej na razie, uległa wyczerpaniu.
Najbliższy rok nie powinien przynieść większych niespodzianek. Spodziewać się należy coraz większego wpływu zaostrzającego się konfliktu w kraju na sytuację w sosnowieckim samorządzie. Arkadiusz Chęciński będzie musiał zdecydować czy jest ponadpartyjnym Prezydentem wszystkich sosnowiczan, na którego kreował się przez ostatnie dwa lata, czy jednak lokalnym liderem głównej partii opozycyjnej w kraju. Z pewnością też narastać będzie wewnętrzna rywalizacja w klubie prezydenckim o jak najlepsze miejsca na liście wyborczej. O ile oczywiście będzie to jedna lista, a nie dwie – Platformy Obywatelskiej i „bezpartyjna” popierająca oczywiście Arkadiusza Chęcińskiego. W końcu co dwie nogi, to nie jedna.
Ważną decyzję musi podjąć też Tomasz Niedziela. Sojusz Lewicy Demokratycznej dożywa swoich dni. W Sosnowcu lewica to jednak wciąż co najmniej kilkunastoprocentowy elektorat, o który warto zawalczyć. To jednak za mało, żeby marzyć o odegraniu w przyszłej Radzie Miejskiej roli większej niż tylko przystawki Prezydenta, kimkolwiek on będzie. Wydaje się to zbyt mało jak na spore przecież osobiste ambicje szefa sosnowieckiego SLD. Wyjście poza kurczące się ramy lewicowych wyborców dałoby mu w przyszłości możliwość odegrania znaczącej politycznej roli, nie tylko w Sosnowcu. Trwanie na dotychczasowych pozycjach oznaczać będzie jedynie wkrótce możliwość wypełnienia mało zaszczytnej roli grabarza sosnowieckiej lewicy.
Mało prawdopodobne jest, aby nastąpiła jakaś poważniejsza aktywizacja radnych Prawa i Sprawiedliwości. Ale i to ugrupowanie, a w zasadzie Ewę Malik, czeka ważna decyzja – wyznaczenie kandydata na Prezydenta Miasta. Postawienie na senatora Michała Potocznego to oczywiście rezygnacja z rywalizacji o najwyższą stawkę. W drugiej turze wyborów, o ile znalazłby się w niej były przewodniczący Rady Miejskiej, nie jest on w stanie znacząco poszerzyć grona wyborców. Większe możliwości miałby Jacek Dudek, chociaż zwycięstwo kandydata PiS w Sosnowcu w dalszym ciągu wydaje się jednak mało realne.
Decyzję co do swojej przyszłości musi też podjąć jeszcze jedna osoba. Autor tego artykułu. W ciągu bez mała dwudziestu lat mojej obecności w Radzie Miejskiej Sosnowca wiele się w niej zmieniło. Rada nigdy może nie była dominującym organem, ale tak marginalnej roli jak obecnie nie odgrywała jeszcze nigdy. I co najgorsze, większości radnym całkowicie to odpowiada. Nie sądzę, żeby najbliższe lata cokolwiek w tym względzie zmieniły. Przyczyny tego stanu rzeczy są o wiele głębsze i daleko wykraczają poza nasze rodzime opłotki. Współczesna polityka to w coraz większym stopniu gra partykularnych interesów, w której dobro wspólne schodzi na dalszy plan. Czy warto tracić może ostatnie lata aktywnego życia, na pełnienie roli statysty w coraz gorszych sztukach odgrywanych w budynku przy Alei Zwycięstwa 20? Przecież poza polityką też istnieje życie.
Karol Winiarski