Dekada Prawicy
Prawie zupełnie niezauważona przeszła okrągła rocznica jednego z najważniejszych wydarzeń, które wydarzyły się w polskiej polityce w XXI wieku. Wydarzenia, które całkowicie zmieniło nie tylko polską scenę polityczną, ale też losy naszego kraju. 19 lipca 2014 roku Solidarna Polska Zbigniewa Ziobro i Polska Razem Jarosława Gowina podpisały Porozumienie z Prawem i Sprawiedliwością. W ten sposób powstała Zjednoczona Prawica, która rozpoczęła zwycięski marsz po władzę.
Pierwszy sprawdzian nowej koalicji nie wypadł najlepiej. Co prawda w wyborach do sejmików województw (najbardziej upartyjnionych spośród wszystkich wyborów samorządowych) mających miejsce jesienią 2014 roku najlepszy wynik uzyskał nowy sojusz wyborczy, ale przewaga nad Platformą Obywatelską wyniosła tylko 0,6 punktu procentowego. A jeśli brać pod uwagę ilość mandatów, to partia Ewy Kopacz (Donald Tusk tydzień wcześniej ustąpił ze stanowiska przewodniczącego w związku z jego wyborem na szefa Rady Europejskiej) zdobyła 8 mandatów więcej niż największe ugrupowanie opozycji. Było to tym bardziej rozczarowujące, że pół roku wcześniej w wyborach do Parlamentu Europejskiego o 0,35 punktu procentowego lepszy wynik uzyskała PO, ale stało się to w warunkach samodzielnego startu przyszłych koalicjantów PiS-u, którzy w sumie zdobyli ponad 7% głosów (3,98% Solidarna Polska i 3,16% Polska Razem). Wydawało się więc, że połączenie sił przyniesie zdecydowanie bardziej przekonujące zwycięstwo. Bardzo dobry wynik Polskiego Stronnictwa Ludowego (aż 23,88% głosów) – koalicjanta Platformy Obywatelskiej – spowodował jednak, że Zjednoczona Prawica sprawowała władzę wyłącznie w samorządzie województwa podkarpackiego.
Zaskoczenie dość przeciętnym wynikiem było tym większe, że wybory samorządowe były pierwszymi po wybuchu afery podsłuchowej, która miała pogrzebać rządzące ugrupowania, a przede wszystkim Platformę Obywatelską. Tymczasem po chwilowym spadku notowań, już po kilku tygodniach partia Donalda Tuska powróciła do dawnych notowań, a po objęciu funkcji premiera przez Ewę Kopacz, osiągnęła w badaniach opinii publicznej najlepsze od wielu miesięcy wskaźniki poparcia. Dopiero niespodziewana porażka Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich z Andrzejem Dudą radykalnie odmieniła sytuację. To wówczas okazało się jak łatwo rozhuśtać społeczne nastroje dzięki mediom społecznościowym, co skutecznie udało się Pawłowi Kukizowi, któremu w ciągu kilku dni marginalne początkowo poparcie urosło do ponad 20%. Nóż w plecy Platformy Obywatelskiej wbił Ryszard Petru tworząc Nowoczesną, która odebrała część elektoratu Platformy uniemożliwiając jej choć częściowe odzyskanie społecznego poparcia, które załamało się po przegranych przez jej kandydata wyborach prezydenckich.
Zwycięstwo Zjednoczonej Prawicy w większym stopniu niż zasługą polityków tej formacji było spowodowane zmęczeniem rządami koalicji PO-PSL i rozczarowaniem brakiem widocznej poprawy sytuacji życiowej znacznej części społeczeństwa, a także fatalnie przeprowadzonymi reformami (praktyczna likwidacja OFE, podniesienie wieku emerytalnego, obniżenie wieku szkolnego), które zniechęciło do Platformy różne grupy elektoratu. Obietnica przywrócenia poprzedniego stanu (poza OFE) miała o wiele większe znaczenie niż socjalne obietnice opozycji, w których spełnienie mało kto wierzył. Zaskoczeniem było spełnienie większości z nich w trakcie pierwszej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy. Zapewniło to koalicji pod przewodem Jarosława Kaczyńskiego odniesienie kolejnych sukcesów wyborczych – w wyborach samorządowych w 2018 roku, w wyborach do PE w roku 2019, a przede wszystkim w najważniejszych z punktu widzenia prezesa PiS-u wyborach parlamentarnych jesienią tegoż samego roku.
Układ trzech partii koalicyjnych nigdy nie był związkiem równorzędnych partnerów. Dominacja Prawa i Sprawiedliwości miała być zagwarantowana także poprzez brak prawa do otrzymywania subwencji z budżetu państwa. Jarosław Kaczyński nigdy nie zgodził się na stworzenie formalnej koalicji, co umożliwiłoby podział budżetowych pieniędzy pomiędzy wszystkie tworzące go partie. To między innymi dlatego działacze Solidarnej Polski uczynili sobie z Funduszu Sprawiedliwości i Lasów Państwowych dojne krowy, z których szerokim strumieniem płynęły pieniądze na promocję polityków tej partii. Czerpali też osobiste korzyści zajmując dobrze płatne posady nie zawsze mając ku temu stosowne kompetencje. Co ciekawe, ta ostatnia patologia nie stała się przedmiotem dociekań prokuratury i to nie tylko z powodu problemów z udowodnieniem bezprawności takich działań (bezprawność wydatków z Funduszu Sprawiedliwości też niełatwo będzie obronić w sądzie, ponieważ wcześniej zmienione zostały przepisy określające cele, na które środki mogły być przeznaczane). Zatrudnianie swoich ludzi w instytucjach kontrolowanych przez polityków jest w Polsce zjawiskiem powszechnym i nikt nie ma zamiaru tego likwidować.
Hegemonia Prawa i Sprawiedliwości nie była jednak całkowita. Partia Jarosława Kaczyńskiego bez swoich przystawek nie miała większości w Sejmie. O ile w pierwszej kadencji Jarosław Kaczyński mógł jeszcze liczyć na stopniowo rozpadający się klub Pawła Kukiza, to po wyborach w 2019 roku pole manewru zostało mocno ograniczone. Mimo najlepszego w historii III RP wyniku wyborczego, przewaga w Sejmie była minimalna, a zarówno Solidarna Polska (przemianowana pod koniec kadencji na Suwerenną Polskę), jak i Porozumienie (nowa nazwa Polski Razem) dysponowały kilkunastoma mandatami bez których Prawo i Sprawiedliwość nie miało większości. Wykorzystywał to Zbigniew Ziobro, który wywoływał kolejne konflikty w koalicji wiedząc, że może sobie na to pozwolić. Jednocześnie radykalizacja polityki, którą to drogą poszedł Jarosław Kaczyński, doprowadziła do konfliktu z Jarosławem Gowinem i częścią jego zwolenników. W przeciwieństwie jednak do Solidarnej Polski, Porozumienie nie było tak zwartym i lojalnym wobec swojego lidera ugrupowaniem jak partia Zbigniewa Ziobro. Pozwoliło to Jarosławowi Kaczyńskiemu na rozbicie ugrupowania Jarosława Gowina i przejęcie zdecydowanej większości jego parlamentarzystów. Filozof z Krakowa, który jeszcze w 2020 roku był jednym z głównych rozgrywających w Sejmie, znalazł się na śmietniku polskiej sceny politycznej.
Na listach Prawa i Sprawiedliwości w 2023 roku znaleźli się przedstawiciele szeregu różnych kanapowych ugrupowań, z których część to popłuczyny po Porozumieniu. Niektóre z nich (Partia Republikańska Adama Bielana) zasiliła później szeregi partii Jarosława Kaczyńskiego. Wydawało się, że los ten nie grozi Suwerennej Polsce, która po raz kolejny zameldowała się w Sejmie z silną i zwartą kilkunastoosobową reprezentacją, zdolną nawet do utworzenia własnego klubu parlamentarnego. Wszystko jednak zmieniła choroba Zbigniewa Ziobro, który od ponad pół roku nie uczestniczy czynnie w polskim życiu politycznym. Pozostawieni bez przywództwa politycy Suwerennej Polski zachowują się jak dzieci we mgle. Na dodatek, machlojki będące ich udziałem stały się głównym celem rozliczeń dokonywanych przez nową koalicyjną większość.
Los Suwerennej Polski nie jest przesądzony. Janusz Kowalski już uciekł jak szczur z tonącego okrętu, chociaż zapowiadał, że prędzej zrezygnuje z mandatu niż porzuci swoją partię. Inni czekają na rozwój sytuacji czyli efekty leczenia swojego lidera. Jeżeli jednak Zbigniew Ziobro nie wróci do czynnej polityki, większość z nich będzie chciała zasilić szeregi Prawa i Sprawiedliwości, a Jarosław Kaczyński im nie odmówi. Lepiej mieć tak popularnych polityków w swojej partii niż u konkurencji. Tym samym Zjednoczona Prawica ostatecznie przejdzie do historii. Oczywiście grozi to nasileniem walk frakcyjnych w partii, których świadkiem byliśmy ostatnio w sejmiku małopolskim, ale wyrażane po raz kolejny proroctwa o końcu Prawa i Sprawiedliwości są dalekie od spełnienia. Dopóki Jarosław Kaczyński kieruje partią, dopóty nic poważnego na polskiej narodowej prawicy nie powstanie. A nic nie wskazuje na to, żeby prezes wybierał się na emeryturę. Przecież jest o kilka lat młodszy od dwóch głównych kandydatów na Prezydenta USA.
Karol Winiarski