Dyktat radykałów
W czasach słusznie minionych krążył bardzo trafny dowcip o socjalizmie. Miał to być ustrój, który z najwyższym trudem rozwiązywał problemy, które sam stworzył. Obserwując „heroiczne” zmagania Ministerstwa Sprawiedliwości i Komisji Kodyfikacyjnej Ustroju Sądownictwa i Prokuratury z kryzysem wymiaru sprawiedliwości, można odnieść wrażenie, że z bardzo podobną sytuacją mamy właśnie do czynienia. Co prawda, problem jest efektem działań poprzedniej ekipy, ale zamiast szybkiego i prostego rozwiązania, wykreowano potężny konflikt ustrojowy. Efektem jest przedstawienie dwóch alternatywnych, chociaż w kwestii skutków bardzo podobnych, propozycji rozwiązania problemu tzw. „neo-sędziów”.
Przez wiele lat Jarosław Kaczyński, inteligent z Żoliborza, próbował uzyskać dla siebie i swojej polityki poparcie warstwy społecznej, z której sam pochodził. Nigdy mu się to w pełni nie udało, ponieważ jej przeważająca część pozostała wierna jego politycznym przeciwnikom. Zawiedziony w swoich nadziejach postanowił stworzyć nowe społeczne elity. Na odcinku wymiaru sprawiedliwości realizatorem tego zadania był Zbigniew Ziobro. Stąd nowe ustawy o Prokuraturze, Trybunale Konstytucyjnym, Sądzie Najwyższym, ustroju sądów powszechnych i, kluczowa z punktu widzenia dzisiejszych zmian, o Krajowej Radzie Sądownictwa. Docelowym celem miała być całkowita wymiana wszystkich sędziów i prokuratorów. Praktycznym efektem tego ostatniego aktu prawnego stało się powołanie około 3250 sędziów, których status jest obecnie podważany.
Upolitycznienie Krajowej Rady Sądownictwa jest faktem niepodważalnym. Tyle, że formalnie decydujący udział czynników politycznych w nominacjach sędziowskich jest normą w większości krajów europejskich, a w jeszcze większym dotyczy sędziów stanowych i federalnych w USA. W znacznie większym stopniu niż ma to miejsce w Polsce upolitycznienie procedur powoływania sędziów występuje również w przypadku międzynarodowych trybunałów. Wystarczy przytoczyć art. 253 traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej:
„Sędziowie i rzecznicy generalni Trybunału Sprawiedliwości są wybierani spośród osób o niekwestionowanej niezależności i mających kwalifikacje wymagane w ich państwach do zajmowania najwyższych stanowisk sądowych lub są prawnikami o uznanej kompetencji. Są oni mianowani za wspólnym porozumieniem przez rządy Państw Członkowskich na okres sześciu lat, po konsultacji z komitetem przewidzianym w artykule 255.”
Wspomniany art. 255 stanowi:
„Komitet składa się z siedmiu osobistości wybranych spośród byłych członków Trybunału Sprawiedliwości i Sądu, członków krajowych sądów najwyższych i prawników o uznanej kompetencji, przy czym jedną z kandydatur proponuje Parlament Europejski. Rada przyjmuje decyzję ustanawiającą reguły funkcjonowania komitetu oraz decyzję mianującą jego członków. Rada stanowi na wniosek prezesa Trybunału Sprawiedliwości.”
Oczywiście o tym czy kandydat jest osobą o „niekwestionowanej niezależności” decyduje rząd państwa członkowskiego, który wybiera sędziego według ustalonych przez siebie reguł. I często są to osoby mające jasno sprecyzowane poglądy polityczne. A ponieważ stanowisko to jest kadencyjne, a liczba kadencji nieograniczona, to i po nominacji sędzia musi brać pod uwagę interesy rządu, dzięki któremu może zasiadać w luksemburskim trybunale.
Także Komisja Kodyfikacyjna Ustroju Sądownictwa i Prokuratury nie spełnia kryterium apolityczności powołania w stopniu znacznie większym niż to jest w przypadku „neo-sędziów”, których statusu dotyczą przygotowane przez nią propozycje. Wszyscy członkowie zostali powołani przez premiera na wniosek ministra sprawiedliwości. Nie można im oczywiście odmówić wiedzy i doświadczenia, ale oczywistym jest też, że nie są to zwolennicy poprzedniej władzy. Oczywiście komisja przedstawia jedynie propozycje, ale przecież wybrany ostatecznie przez rząd do dalszego procedowania wariant zostanie przyjęty przez parlament bez większych zmian. Nie będzie nawet czasu na dokładne analizy, skoro ustawa ma wejść w życie natychmiast po zaprzysiężeniu nowego Prezydenta RP.
Oba zaprezentowane projekty różnią się przede wszystkim sposobem uchylania powołań sędziowskich. Pierwszy wprowadza automatyzm wynikający wprost z ustawy. Nie dotyczy to asesorów i sędziów, którzy uzyskali nominację po odbyciu asesury. Wszyscy pozostali zostaną cofnięci na poprzednio zajmowane stanowiska, ale jednocześnie będą delegowani na dwa lata do sądów, w których orzekali w wyniku nominacji uzyskanej przy pomocy „neo-KRS”. Dużo pracy raczej nie będą mieli, ponieważ nikt nie będzie im przydzielał kolejnych spraw, których rozpatrzenie mogłoby się przeciągnąć poza dwuletni okres delegacji. W przeciwnym razie musieliby orzekać w tych sprawach w sytuacji, gdy formalnie wróciliby już do swoich poprzednich sądów. Delegacja nie będzie możliwa w przypadku „neo-sędziów”, którzy wcześniej byli notariuszami, radcami prawnymi czy adwokatami, co do których decyzja o ewentualnym powrocie do wcześniej wykonywanego zawodu będzie należała do odpowiednich instytucji samorządowych. Alternatywą dla tej grupy osób byłoby objęcie stanowisk referendarzy sądowych. Czasowe delegowanie nie będzie dotyczyć również „neo-sędziów” zasiadających w Sądzie Najwyższym, a Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oraz Izba Odpowiedzialności Zawodowej miałyby zostać w ogóle zlikwidowane. Delegowani sędziowie będą mogli być w każdej chwili odwołani uchwałą Krajowej Rady Sądownictwa, od której to decyzji będą mogli się odwołać do Sądu Najwyższego.
Druga propozycja zawiera bardzo podobne rozwiązanie, ale rezygnuje z automatycznego uchylania nominacji sędziowskich. Decyzje ma podejmować zreformowana Krajowa Rada Sądownictwa, a w pierwszej kolejności ma to dotyczyć sędziów Sądu Najwyższego. Sędziom będzie także przysługiwała możliwość złożenia odwołań od decyzji KRS do Sądu Najwyższego. Różnica jest jednak pozorna, ponieważ nowa Krajowa Rada Sądownictwa ma zacząć funkcjonować w styczniu, a już kilka miesięcy później (w kwietniu w przypadku sędziów SN i w lipcu w przypadku sędziów sądów powszechnych) kończy się termin zaskarżania uchwał. Z treści przedstawionego projektu wynika zresztą, że decyzje będą podejmowane grupowo, co podważa cały sens tej operacji. Trudno też oczekiwać „litości” od sędziów SN, którzy w chwili obecnej odmawiają nie tylko orzekania z „neo-sędziami”, ale po prostu z nimi nawet nie rozmawiają. Jedynym uzasadnieniem wprowadzenia tej pozornej kontroli sądowej jest próba sprostania zastrzeżeniom sformułowanym kilka miesięcy temu przez Komisję Wenecką, która bardzo krytycznie odniosła się do wstępnych propozycji rozwiązania problemu „neo-sędziów”. Czy jednak zaspokoi to oczekiwania tak niegdyś przez obecnie rządzących gloryfikowanej europejskiej instytucji, która zaczyna stanowić problem?
Nie są to jedyne wątpliwości, które rodzą się po lekturze obydwu projektów. Ich autorzy zrezygnowali z unieważnienia nominacji sędziowskich w momencie ich dokonania (czyli z mocą ex tunc), co było krytykowane przez Komisję Wenecką i stawiało pod znakiem zapytania logikę utrzymywania wydawanych przez nich wyroków w mocy. Stoi to jednak w sprzeczności z automatyzmem uchylania ich powołań, co przewiduje zwłaszcza pierwszy z projektów, skoro powodem ma być wyłącznie właśnie nieprawidłowy sposób powołania, a nie inne wydarzenia, które miałyby miejsce już w okresie pełnienia przez nich funkcji sędziego. Drugi projekt, co prawda przekazuje decyzję Krajowej Radzie Sądownictwa, ale w praktyce również oznacza uchylenie nominacji z powodu nieprawidłowości powołania. A to oznacza sprzeczność z konstytucyjną zasadą nieusuwalności sędziów. Skoro bowiem „neo-sędziowie” przestają być sędziami sądów, w których obecnie orzekają w momencie wejścia w życie ustawy (pierwszy projekt) lub po uchwale KRS (drugi projekt), to znaczy, że tymi sędziami przez dotychczasowy czas byli i ich usunięcie jest możliwe tylko w ściśle określonych przypadkach przez sąd dyscyplinarny.
Autorzy projektów popadają w logiczną sprzeczność próbując uzasadnić rezygnację z indywidualnej weryfikacji powołań dokonanej przez neo-KRS. Ich zdaniem mogłaby ona prowadzić „ze względu na liczbę powołań dokonanych na jej wniosek, do wieloletniego paraliżu postępowań sądowych, mogącego zarazem tworzyć wrażenie, że sędziowie zajmują się wyłącznie swoimi sprawami, a nie rozstrzyganiem sporów, do czego wymiar sprawiedliwości jest powołany”, a „organ dokonujący weryfikacji musiałby mieć zarazem kompetencje śledcze, aby ustalić, jakie czynniki pozamerytoryczne miały wpływ na uchwałę obecnej Rady, co jeszcze bardziej wydłużyłoby proces weryfikacji.” Tyle, że w przypadku drugiej propozycji sędziowie mieliby możliwość składania odwołań do Sądu Najwyższego, który będzie dokładnie w tej samej sytuacji co Krajowa Rada Sadownictwa. Na dodatek w trakcie nowych postępowań konkursowych także Krajowa Rada Sądownictwa i tak będzie musiała zbadać „jakie czynniki pozamerytoryczne miały wpływ” na pierwotne nominacje. A przecież ponoć nie ma uprawnień śledczych.
Najbardziej jednak kuriozalnym argumentem przeciw zasadzie indywidualnej weryfikacji jest „ryzyko rewanżyzmu” i chęć „uniknięcia publicznej stygmatyzacji i napiętnowania osób podlegających indywidualnej ocenie, co mogłoby stwarzać zagrożenie naruszenia ich godności oraz sfery dóbr osobistych.” Od kilku lat „neo-sędziowie” przez co radykalniejszych sędziów i polityków obecnej władzy, uważani są za zdrajców i sprzedawczyków, teraz grupowo mają zostać pozbawieni dotychczas zajmowanych stanowisk, a członkowie Komisji Kodyfikacyjnej „troszczą się” o ich dobra osobiste. Naprawdę wzruszające.
Co do zasady wyroki wydawane przez „neo-sędziów” mają być niewzruszalne. Wyjątek stanowić będą te sprawy, w których wnioski o wyłączenie sędziego były składane przez strony w trakcie postępowania. Czy jednak taką interpretację będą chcieli przyjąć pozostali sędziowie? Przecież ostatnio pięcioosobowy skład Sądu Apelacyjnego w Szczecinie uchylił wyrok wydany na osobę oskarżoną o wielokrotne zabójstwo („Krwawy Tulipan”) z powodu udziału w składzie orzekającym Sądu Okręgowego „neo-sędzi” i to w sytuacji, gdy nikt tej kwestii w trakcie procesu nie podnosił. Tym bardziej zapis polskiej ustawy nie musi być brany pod uwagę przez międzynarodowe trybunały. A trudno uznać, że nagle ich linia orzecznictwa ulegnie zasadniczej zmianie, ponieważ polski parlament uznał wyroki wydawane przez „neo-sędziów” za ważne. Zwłaszcza, jeżeli skarga dotyczyłaby sprawy, w której orzekał „neo-sędzia” odwołany z delegacji przez KRS lub osoba, która w ogóle przestałaby być sędzią.
W spadku po PRL-u pozostało nam kilka tysięcy sędziów powołanych przez Radę Państwa, a więc kolegialną głowę państwa złożoną z działaczy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i ugrupowań ją wspierających. Trudno było ich uznać za niezawisłych i apolitycznych pracowników wymiaru sprawiedliwości. A jednak nikomu nie przyszło do głowy uchylenia ich nominacji czy nawet przeprowadzenia masowej weryfikacji, chociaż wielu z nich orzekało w okresie stanu wojennego stosując niekonstytucyjne dekrety uchwalone przez Radę Państwa mimo trwania sesji Sejmu. Nie było też mowy o uchylaniu wyroków tylko z powodu braku niezawisłości wydających je sędziów. Słusznie uznano bowiem, że konsekwencje takiego podejścia byłyby katastrofalne dla polskiego porządku prawnego. Kilkadziesiąt lat później, w znacznie mniej jednoznacznej sytuacji, postanowiono zachować się zupełnie inaczej. W konsekwencji przez kolejne lata będziemy mieli nasilenie chaosu, który od wielu lat pogłębia się polskim wymiarze sprawiedliwości, a który szybko obróci się przeciw tym, którzy swoimi nieodpowiedzialnymi działaniami doprowadzili do jego pogłębienia. Piętą achillesową naszego sądownictwa są bowiem coraz dłużej trwające procesy, które w wyniku wprowadzonych rozwiązań będą trwały jeszcze dłużej. A wystarczyło ograniczyć się do szybkiej weryfikacji najbardziej skompromitowanych sędziów, którzy zdecydowali się służyć poprzedniej władzy dla osobistych korzyści i tym samym udowodnili, że nigdy nie powinni być sędziami.
Karol Winiarski