Dylematy polityka, czyli trudno łatwo żyć
Obiecaliśmy Czytelnikom, że do niektórych tematów będziemy wracać i wyjaśniać kwestie, co do których niektórzy mogą mieć wątpliwości, co niniejszym czynimy.
Piętnowanie niektórych zachowań lokalnych polityków, nie powinno budzić żadnych większych emocji, bowiem każdy, kto wybiera to zajęcie, staje się osobą publiczną i siłą rzeczy musi się liczyć z tym, że nieustannie będzie recenzowany. To kwestia ceny za splendor oraz przywileje i tyle. Radni są również politykami, czy tego chcą czy nie, czy się z mianem polityka identyfikują czy nie, bo taki po prostu jest system.
Dylematów i rozterek radny czy polityk wyższego szczebla ma wiele, nie tylko te związane z kwestią jednego czy dwóch artykułów. Największe pojawiają się tuż po wyborach. A to córka jest niezadowolona z dotychczasowej pracy, a to zięć na posadzie w Urzędzie Miejskim lub spółce zależnej obawia się o posadę po objęciu władzy przez nowego gospodarza, a to żona w jakimś stowarzyszeniu na garnuszku miasta straci zajęcie, bo preferencje nowej władzy mogą być inne. A jak któryś ma kochankę? Taka zaraz chce zasiadać w jakiejś radzie nadzorczej lub być dyrektorką szkoły, bo przecież na waciki nie może zabraknąć. Jak się jest prezydentem, to prosta sprawa, ale jak tylko radnym, to trzeba się nakombinować. Tak więc rozterek taki biedaczek ma tak wiele, że chyba tylko współczuć.
W Sosnowcu, w krótce po ostatnich wyborach migracje w klubach po porażce Niezależnych i klęsce Kazimierza Górskiego były wyjątkowo liczne. Z Niezależnych odeszli: Paweł Wojtusiak, Kamil Wnuk, Katarzyna Kidawa-Kałka, Adam Wolski, z SLD Zygmunt Witkowski, czyli łącznie aż pięciu radnych szybko i radykalnie zmieniło poglądy, bo przecież programy tych ugrupowań były zgoła odmienne. Zaufanie wyborców i lojalność zeszły na dalszy plan i chyba warto o tym pamiętać przed kolejnymi wyborami samorządowymi. Powie ktoś, że to całkowicie ludzkie zachowania dbać o bliskich. Owszem, tylko dlaczego na koszt podatnika? Nowi władcy raczej nie pozbywają się protegowanych z poprzedniego rozdania (najwyżej przesuwają stanowiska), by nie stwarzać sobie wrogów, tylko zatrudniają „swoich” nowych i rak biurokracji pożera kolejne publiczne pieniądze.
Na wyższym szczeblu – wojewódzkim i parlamentarnym – ciężar gatunkowy jest większy, bo też i wymagane zaangażowanie jest dużo większe i raczej nie da się dzielić pracy zawodowej z odpowiedzialnym stanowiskiem, czy mandatem parlamentarzysty. Z tym wiąże się jeszcze większy stres związany z tym, że w przypadku totalnej przegranej w wyborach staje się przed dylematem środków utrzymania. Zwłaszcza, gdy pochłonięci walką (zewnętrzną i frakcyjną) politycy, tracą kontakt i nie podążają z nurtem zawodu, który dotychczas wykonywali.
Zaś prawdziwa „tragedia” ma miejsce w przypadku polityków, którzy pełnią swoje funkcje dwie i więcej kadencji. Dawno stracili kontakt z zawodem, ich wiedza się zdezaktualizowała tak bardzo, (jeżeli w ogóle cokolwiek jeszcze pamiętają), że szanse na zarobienie godziwych pieniędzy na wolnym rynku mają niewielkie. Niektórzy jak – naszym zdaniem – Ewa Malik czy Barbara Dolniak uprawiają politykę prewencyjną polegającą na tym, że w swoim ugrupowaniu marginalizują każdego – zwłaszcza młodego i kreatywnego – kto w niedalekiej przyszłości mógłby zagrozić im w wyborze. Lepiej w rozmaitych ciałach partyjnych trzymać miernoty bez ambicji i czuć się bezpiecznie. Pytanie tylko jak taka polityka wpływa na jakość danego ugrupowania i jakość polityki w ogóle. Bynajmniej nie chodzi w tym miejscu o jakąś totalną krytykę wymienionych posłanek, bardziej o wywołanie u nich i u innych zajmujących się polityką refleksji, że kluczowe jest przezwyciężenie strachu, czynnika z którego wynika większość destrukcyjnych postępowań. Nie posądzamy wymienionych w artykule osób o złośliwość, skrajną nienawiść i tym podobne, tylko o to, że nie zrozumiały, co jest czynnikiem sprawczym ich zachowań i nie zawsze musi chodzić wyłącznie o pieniądze, ale również o obawy przed utratą władzy, prestiżu, pozycji społecznej itp. Wyzwolenie ze strachu nie jest łatwe, ale całkowicie możliwe i paradoksalnie wszystko w życiu takiej osoby zaczyna się wówczas pomyślnie układać, bo to czego się boisz, to wzmacniasz, a to co ignorujesz, pomału przestaje przejawiać się w życiu – jak mówią uważani za oświeconych na naszej planecie.
Postrzegane zagrożenie jest tak wielkie, że niektórzy posuną się nawet do zgniłych kompromisów i cichych koalicji z „oficjalnymi” przeciwnikami politycznymi, byle tylko nie dopuścić do tego, by zrobiło się głośno o jakimś np. radnym, który jest energiczny i skuteczny i może zechcieć zagrać w wyższej lidze. Krótko mówiąc: wy rządźcie sobie w samorządach, gdzie nie będziemy wam realnie przeszkadzać, ale nie przeszkadzajcie jak chodzi o kampanię do parlamentu, a jak poprosimy o np. jakąś salę na zgromadzenie lub coś podobnego, to pomożecie.
Zresztą problem zajęcia dla polityków z wyboru publicznego po odrzuceniu ich przez wyborców występuje nie tylko w Polsce i nie został wystarczająco dobrze rozwiązany chyba nigdzie. Zaś najlepiej byłoby dla wszystkich, gdyby ci, którzy już zdecydują się na poważne zajmowanie polityką, zadbali wcześniej o alternatywę po powrocie do prozy życia. Byłoby też dobrze, żeby do polityki w ogóle nie szli ci, którzy na wolnym rynku nie potrafią zarobić na życie, tacy są najbardziej narażeni na pokusy i niebezpieczni, bo w swoim mniemaniu walczą o przetrwanie.
Mamy nadzieję, że powyższy tekst wyjaśnił również w dostatecznym stopniu na czym polega domniemana przez naszą redakcję cicha koalicja PO-PiS w Sosnowcu z niedawnego artykułu. Nie o wszystkim też możemy pisać z uwagi na brak tzw. twardych i niepodważalnych przez żadnego prawnika dowodów. Na szczęście spekulacje wciąż są w Polsce dozwolone, nawet dla takich „oszczerców i kanalii” jak ci anonimowi z „mało poczytnego” portalu sosnowiec.online, (dawniej – sosnowiec.info.pl) zakłócającego jednomyślność oraz cudowny ład i porządek w lokalnych mediach.