Efekt mrożący
Śmierć 30-letniej kobiety w Pszczynie spowodowana sepsą wywołaną zbyt późnym usunięciem płodu po odejściu wód płodowych, wywołała poruszenie w całej Polsce. Masowe demonstracje w wielu miastach, wypowiedzi czołowych polityków obozu rządowego i opozycji, reakcja ministerstwa zdrowia określająca wytyczne do przeprowadzania zabiegów aborcji w takich sytuacjach, to tylko niektóre konsekwencje tej tragedii. Można się jednak spodziewać, że za kilka dni inne bieżące wydarzenia – chociażby czwarta fala pandemii, która po raz kolejny pokazuje bezradność decyzyjną polskiego rządu czy przyśpieszająca inflacja bijąca kolejne rekordy – zepchną ten dramat w zakamarki ludzkiej pamięci. Aż do następnej śmierci.
Medialna dyskusja skupia się na poszukiwaniu winnych. Jedni uważają, że do spóźnionej reakcji lekarzy doprowadził mrożący efekt wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Inni, że takiego związku przyczynowo-skutkowego nie ma, ponieważ obowiązujący stan prawny dawał im pełne prawo do usunięcia płodu zagrażającego życiu i zdrowi matki. Oczywiście nikt nie widzi winy po swojej stronie. A akurat w tym przypadku, jak zresztą i w wielu innych, współwinnych, chociaż oczywiście w różnym stopniu, jest wielu.
O winie lekarzy zadecyduje prawdopodobnie sąd (zarówno lekarski, jak i powszechny). Jednak ich zawieszenie przez sam szpital po wstępnym zbadaniu sprawy, uprawdopodabnia tezę o poważnym błędzie w sztuce medycznej. Z pewnością wpływ na ich spóźnioną reakcję miał strach przed ewentualnym postępowaniem wyjaśniającym, a może nawet i karnym, za usunięcie żyjącego jeszcze płodu. Tyle, że lekarz to zawód obciążony ryzykiem. Niejednokrotnie musi podejmować decyzje, które mogą mieć decydujący wpływ na ludzkie zdrowie, a nawet życie. I nie dotyczy to tylko terminacji płodu czyli aborcji. Jeżeli ktoś za wszelką cenę stara się uniknąć jakiegokolwiek ryzyka, to może powinien sobie poszukać innego, bardziej „bezpiecznego” zajęcia. Ogrom konformizmu w tym środowisku widoczny jest chociażby na Podkarpaciu, gdzie przez wiele lat nie można było dokonać żadnej legalnej aborcji, ponieważ odmawiali jej wszyscy tamtejsi ginekolodzy powołując się na klauzulę sumienia (w 2020 dokonano pierwszego od kilku lat zabiegu). Oczywiście od nikogo nie można wymagać heroizmu. Ale też nie można mylić heroizmu ze zwykłą przyzwoitością i odwagą cywilną.
Odpowiedzialność obciąża również liderów Prawa i Sprawiedliwości, a zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego. O ile można domniemywać, że wyrokując w sprawie aborcji z tzw. przesłanek eugenicznych, wielu sędziów Trybunału Konstytucyjnego wyrażało swoje osobiste przekonania, to jednak zgodę na wydanie orzeczenia – po jego wielokrotnym odraczaniu – wydał swojemu „towarzyskiemu odkryciu” prezes PiS. I nie był to oczywiście wyraz jego głębokich przekonać moralnych, a czysta polityczna kalkulacja – chęć zneutralizowania coraz bardziej krytycznych wobec jego bierności w kwestii obrony życia poczętego fundamentalistycznych środowisk katolickich i niektórych wpływowych duchownych. Potwierdzeniem tego jest wypowiedź samego prezesa, która mogłaby pretendować do zwycięstwa w kategorii szczytu moralnego cynizmu: „Są ogłoszenia w prasie, które każdy średnio rozgarnięty człowiek rozumie i może sobie taką aborcję za granicą załatwić, taniej lub drożej.” A jeszcze kilka lat wcześniej twierdził „Ale będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię”.
Ale odpowiedzialność obecnie rządzących nie sprowadza się wyłącznie do kwestii samego wyroku TK. Wkrótce potem, na fali społecznych protestów, Prezydent Andrzej Duda przesłał do Sejmu projekt ustawy dopuszczającej aborcję w przypadku letalnych wad płodu. Minął właśnie rok od prezydenckiej inicjatywy, a prace nad projektem nie ruszyły z miejsca. Bezpośrednią odpowiedzialność ponosi oczywiście Marszałek Elżbieta Witek, ale nie jest przecież tajemnicą, że bez zgody Jarosława Kaczyńskiego nie podejmie ona żadnej ważniejszej decyzji. Wina za zamrożenie projektu ustawy jest jednak znacznie szersza. Projekt spotkał się także z krytyką większości ugrupowań opozycyjnych, które nie były zainteresowane likwidacją najbardziej barbarzyńskich konsekwencji wyroku TK. Część parlamentarzystów uważała, że osłabiłoby to możliwość politycznego wykorzystania społecznego oburzenia, inni (lewicowi radykałowie i działaczki Strajku Kobiet) nie uznają żadnych kompromisów w tej kwestii żądając pełnej legalizacji aborcji. Co ciekawe jednak, ci ostatni najpierw zbierali podpisy pod możliwością przerywania ciąży do dwunastego tygodnia, a ostatnio (pod wpływem prawa uchwalonego w Argentynie) przesunęli granice dopuszczalnej aborcji dwa tygodnie później. Trudno zrozumieć dlaczego najpierw trzynastotygodniowy płód miał być chroniony przez prawo, a chwilę potem już nie.
Zastanawiające, że na czele antyaborcyjnego frontu nie stoi lider Solidarnej Polski, Zbigniew Ziobro. Co więcej, podlegająca mu prokuratura zachowuje się w tych sprawach nad wyraz powściągliwie. Gdy w lutym bieżącego roku Prokuratura Okręgowa w Białymstoku po zawiadomieniu złożonym przez Fundację Pro–Prawo do Życia o możliwości złamania prawa przez Uniwersytecki Szpitala Kliniczny wystąpiła do jego dyrekcji z wnioskiem o przekazanie dokumentacji medycznej wszystkich przeprowadzonych zabiegów przerwania ciąży, natychmiast zareagowała Prokuratura Krajowa uznając działania podlaskich prokuratorów za błędne i nieuzasadnione (aborcje były przeprowadzane po wydaniu wyroku TK, ale przed jego opublikowaniem). Prokuratura nie próbuje nawet powstrzymać działalności organizacji „Aborcja bez Granic”, chociaż bez problemu mogłaby podciągnąć jej działalność pod pomocnictwo aborcyjne (art. 152, ust § 2), za co grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności. Tymczasem Zbigniew Ziobro i podległe mu służby okazują zadziwiającą bierność, co zresztą jest naruszeniem zasady legalizmu i złamaniem obowiązującego prawa.
Jest jeszcze jedna grupa współodpowiedzialna za pszczyńską tragedię. Dziennikarze. Nagłaśnianie wszelkich przypadków działań stowarzyszeń antyaborcyjnych domagających się interwencji organów ścigania, a następnie brak informacji, że nie powodują one żadnych konsekwencji w postaci wszczynania postepowań karnych, pogłębia mrożący efekt wyroku TK. Ten sam zarzut można postawić również opozycyjnym politykom wieszczącym masowe procesy ginekologów, chociaż żaden z nich nie został nawet postawiony z powodu usunięcia umierającego płodu w stan oskarżenia. Chodzi oczywiście o odpowiedni efekt polityczny, ale konsekwencje wykraczają daleko poza zmiany w sondażach wyborczych.
Szanse na zmianę istniejącego stanu prawnego w obecnej kadencji Sejmu są żadne. Obie strony instrumentalizują ludzkie tragedie. Zwolennicy aktualnego stanu prawnego przywołują przykłady dzieci z zespołem Downa, które dzięki wyrokowi TK nie mogą już być legalnie usuwane. „Zapominają” jednak wspomnieć, że wyrok TK obejmuje również płody nie mające szans na przeżycie. Druga strona mówi wyłącznie o przypadkach wad letalnych płodu. Tyle, że rozwiązaniem problemu ma być całkowita legalizacja aborcji, a nie uchwalenie zgłoszonej przez Prezydenta propozycji. Ewentualne przejęcie władzy przez opozycję także może nie przynieść poważniejszej zmiany prawa, ponieważ różnice w poglądach w tej kwestii występują nie tylko pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami, ale i wewnątrz nich. Donald Tusk twierdzi, że Platforma Obywatelska zgodziła się na dopuszczalność aborcji do dwunastego tygodnia z powodów zdrowotnych i psychofizycznych. Tymczasem uchwała tej partii z lutego br. mówi o „wyjątkowo trudnej sytuacji osobistej” kobiety, co jest znacznie szerszą przesłanka do dokonania legalnego zabiegu. Trudno przypuszczać, żeby lider PO nie znał treści uchwały swojego własnego ugrupowania, chociaż została ona podjęta kilka miesięcy przed jego powrotem. Tusk ma po prostu w tej sprawie o wiele bardziej konserwatywne podejście. No i jest jeszcze Trybunał Konstytucyjny, w którym przynajmniej przez kilka lat większość będą mieli sędziowie wybrani z rekomendacji Zjednoczonej Prawicy. Kolejne sezony aborcyjnego serialu są więc ciągle przed nami.
Paradoksalnie jednak tragedia, która wydarzyła się w Pszczynie i ogromny społeczny odzew który wywołała, może też przynieść pozytywne konsekwencje. Wyciągnięcie konsekwencji wobec lekarzy współodpowiedzialnych za śmierć pacjentki może doprowadzić do odwrotnego efektu mrożącego. Jeżeli bierne oczekiwanie na obumarcie płodu kosztem narażenia ciężarnej na śmierć może skutkować odpowiedzialnością prawną, to wielu lekarzy zmieni swoje postępowanie. Wpływ na to mogą też mieć wytyczne ministerstwa zdrowia, które niestety zostały wydane dopiero po tragedii. Rodzi to nadzieję, że postulat, który przyświecał sobotnim manifestacjom „ani jedna więcej”, rzeczywiście się zmaterializuje. Życia Pani Izabeli to jednak nie przywróci.
Karol Winiarski