Feralny podręcznik
Podręcznik prof. Wojciecha Roszkowskiego do historii i teraźniejszości – nowego przedmiotu, który znalazł się w programie szkół średnich – stał się przedmiotem gorącej debaty, która wyszła poza krąg dyżurnych politycznych fighterów. Postronny obserwator mógłby dość do wniosku, że nie ma większych problemów niż to, czego będą mogli się dowiedzieć o najnowszej historii uczniowie dwóch pierwszych klas szkoły średniej z dzieła byłego europosła Prawa i Sprawiedliwości. Zdecydowana większość wypowiadających się – po jednej i drugiej stronie politycznej barykady – podręcznika nie czytała, a często nawet nie miała go w ręce. Zarówno krytycy, jak i zwolennicy, nie mają też wiele wspólnego z oświatą, nie mówiąc o dydaktyce nauczania przedmiotów humanistycznych. Nie przeszkadza im to jednak wypowiadać autorytatywnych sądów na ten temat.
Wojciech Roszkowski to jeden z najbardziej znanych polskich historyków i działaczy antykomunistycznej opozycji. Napisana pod pseudonimem Andrzej Albert i wydawana w podziemiu – poza kontrolą PRL-owskiej cenzury – historia Polski XX wieku, była pierwszą, i w swoim czasie jedną z najbardziej poczytnych, odkłamaną wersją dziejów współczesnej Polski. Był także współautorem, wraz z Anną Radziwiłł, jednego z najlepszych podręczników do historii dla szkół średnich obejmujących okres od Wielkiej Rewolucji Francuskiej do czasów współczesnych. W ostatnich latach jego poglądy mocno ewoluowały w stronę dość fundamentalistycznej wersji konserwatyzmu. Obrońcy prof. Roszkowskiego, którzy podkreślając jego dawne zasługi twierdzą, że wszelka krytyka profesora jest z tego powodu niedopuszczalna, zapominają, że wielu bardzo zasłużonych ludzi pod koniec życia okrywało się infamią, a przynajmniej wzbudzało konsternację swoimi działaniami i wypowiedziami. Taką przecież postacią był Józef Piłsudski, jeden z twórców naszej niepodległości, który skończył jako autorytarny dyktator, a obecnie jest Lech Wałęsa, który w dużym stopniu roztrwonił swój ogromny autorytet katastrofalną prezydenturą i jeszcze bardziej żenującymi działaniami i wypowiedziami w kolejnych latach.
Dzieło prof. Roszkowskiego rzeczywiście nie powinno być podręcznikiem szkolnym. Jest to bowiem w dużym stopniu publicystyczna projekcja jego osobistych poglądów, do których ma zresztą pełne prawo. Nie jest to też nic, co mogłoby go dyskwalifikować jako historyka czy uczestnika debaty publicznej, chociaż zapewne wielu chciałoby, aby takie poglądy zniknęły z przestrzeni publicznej. Co innego jednak głos w dyskusji, a co innego podręcznikowa „prawda objawiona”. Mam jednak głębokie przekonanie, że wielu krytyków nie ma nic przeciwko temu, że w książce znalazła się tylko jedna wizja najnowszej historii. Tyle, że nie jest to ich wersja czyli ta „prawdziwsza”. Gdyby w jakimś podręczniku znalazłoby się wyłącznie lewicowe spojrzenie na współczesny świat, broniliby go jak niepodległości, pomstując na wszystkich, którzy ośmieliliby się mieć inne zdanie.
Napisanie dobrego podręcznika do przedmiotów humanistycznych, a zwłaszcza odnoszącego się do niedawnych wydarzeń, nie jest jednak takie proste. Pomijając obudowę dydaktyczną, kluczową sprawą jest oczywiście treść zawartego tam przekazu. Nie chodzi wyłącznie o fakty, chociaż one również mogą być dobierane wybiórczo, a nawet zakłamywane. Historia nie polega jednak wyłącznie na gromadzeniu faktów. Ważniejsza jest ich interpretacja i ocena. A ta w dużym stopniu będzie zależała od poglądów autora. Zwolennik bardzo ostatnio popularnego nurtu ludowego będzie na przykład uważał, że powojenna reforma rolna i nacjonalizacja przemysłu to przejaw dziejowej sprawiedliwości. Dla historyka o poglądach liberalno-konserwatywnych to zwykła grabież.
Postulat obiektywnego przedstawienia wszystkich istniejących poglądów i umożliwienie uczniom dokonania ich samodzielnej oceny jest mocno wyidealizowaną wizją edukacji. Przede wszystkim uwzględnienie wszystkich interpretacji i ocen wraz z ich uzasadnieniem, spowodowałoby rozbudowanie podręcznika do niebotycznych rozmiarów. Jeszcze poważniejszym problemem jest uznanie wszystkich wersji historii i wszystkich poglądów za równoprawne. Czy omawiając współczesne ideologie, społeczna nauka kościoła i socjaldemokracja mają być w taki sam neutralny sposób przedstawiane jak faszyzm i komunizm? Czy kolejne wersje zamachu smoleńskiego mają mieć taką samą wartość jak ustalenia ekspertów od badania wypadków lotniczych? A może brednie o reptilianach też mamy traktować poważnie, skoro znaczna część społeczeństwa (zwłaszcza w USA) święcie w to wierzy?
Pozostaje jeszcze jeden, być może najważniejszy, aspekt tego zagadnienia. Przekonanie, że czternasto czy piętnastolatek będzie w stanie dokonać racjonalnej analizy prezentowanych mu różnych interpretacji i ocen konkretnego wydarzenia, świadczy o kompletnej ignorancji jeżeli chodzi o wiedzę na temat procesu rozwoju intelektualnego i społecznego młodych ludzi. Tu zresztą problem jest o wiele bardziej fundamentalny i dotyczy wszystkich przedmiotów humanistycznych. Pełne zrozumienie ich treści bardzo często wymaga posiadania doświadczenia życiowego. Sam pamiętam męki przy lekturze „Lorda Jima” Conrada czy „Granicy” Nałkowskiej, które dopiero po kilku latach w pełni doceniłem. Niestety, w wieku szkolnym możliwość pełnej percepcji często bardzo skomplikowanych kwestii etycznych i filozoficznych nie jest możliwa. Być może właśnie na niedojrzałość młodych ludzi liczy minister Czarnek, który postawił sobie za cel sformatowanie młodych Polaków w duchu wierności Bogu, Ojczyźnie i tradycji. Co Jasiowi wtłoczono to głowy, tak Jan będzie myślał.
W przeciwieństwie do czasów PRL-u nie ma jednego obowiązującego podręcznika do żadnego z przedmiotów. Wybór spośród wszystkich zatwierdzonych przez ministerstwo edukacji należy w teorii do dyrektora, a w praktyce do nauczyciela lub nauczycieli danego przedmiotu. Można się zastanawiać czy to dobre rozwiązanie, tym bardziej, że wybór nie zawsze jest poprzedzany szczegółowymi analizami. Wymagałoby to pozyskania wszystkich dostępnych podręczników, zapoznania się z ich treścią i wybranie najlepszego z nich. Z powodów finansowych, czasowych i praktycznych działo się to najwyżej w ograniczonych zakresie, tym bardziej, że jeszcze kilka lat temu do wyboru było kilka, a nawet kilkanaście propozycji różnych wydawnictw (zdarzały się niekiedy nawet dwie pozycje tej samej firmy). Decydowała najczęściej siła promocji i zdolności organizacyjne danego wydawnictwa oraz po prostu przyzwyczajenie nauczycieli do konkretnych wydawców czy nawet autorów. Wprowadzenie systemu darmowych podręczników dla szkół podstawowych i kolejne reformy systemowe spowodowały zresztą znaczące ograniczenie ilości dostępnych podręczników i wyeliminowanie z rynku najsłabszych podmiotów. Wybór jest więc już ograniczony, ale najczęściej i tak przeprowadzany w sposób daleki od ideału.
Decyzji o wyborze podręcznika nie może natomiast podjąć organ prowadzący, stąd decyzja burmistrza Ustrzyk Dolnych o zakazie używania książki prof. Roszkowskiego jest ewidentnym złamaniem prawa. Inna sprawa, że trudno korzystać z podręcznika, z którego wynika że Ustrzyki Dolne leżą w Ukrainie – dołączona mapa powojennych polskich granic (z podkreśleniem, że takie obowiązują do dzisiaj) nie uwzględnia zmian przeprowadzonych w czasie PRL-u, w tym przede wszystkim dokonanej w 1951 roku „dobrowolnej” wymiany Bełza na kawałek Bieszczad z Ustrzykami Dolnymi. Dlaczego tak ewidentnego błędu nie zauważyli ministerialni recenzenci?
Teoretycznie więc podręcznik prof. Roszkowskiego powinien być jednym z wielu do wyboru. Powinien, ale przynajmniej na razie, nie jest. W tym przypadku bowiem możliwość wyboru przypomina słynną reklamę Forda T sprzed ponad stu lat – możesz wybrać samochód w każdym kolorze, pod warunkiem że będzie to kolor czarny. Mimo, że za chwilę rozpoczyna się rok szkolny, nie ma innych podręczników z tego przedmiotu, ponieważ proces ich zatwierdzania przez MEiN nie został zakończony. Nie jest to pierwszy tego typu przypadek. O ile jednak można domniemywać, że w poprzednich tego typu sytuacjach powodem była nadzwyczajna „przychylność” dla niektórych wydawnictw (opóźnienie zatwierdzania podręczników konkurencji dawało możliwość zdominowania rynku danego przedmiotu i osiągnięcie ogromnych zysków), o tyle teraz prawdopodobnie decydują względy polityczno-ideologiczne. To zresztą zadziwiające, że liczący kilkaset stron, dwutomowy podręcznik został napisany przez prof. Roszkowskiego w ciągu kilku tygodni od ukazania się podstawy programowej tego nowego przedmiotu.
Sprytny plan ministerstwa może jednak nie wypalić z powodu nagłośnienia sprawy przez media i przepisów prawa. Istnieje bowiem możliwość rezygnacji z używania jakiegokolwiek podręcznika, o czym przesądzają poniższe przepisy ustawy o systemie oświaty (trudno do końca zrozumieć dlaczego w dalszym ciągu kwestie polskiej edukacji regulują dwie odrębne ustawy – Prawo oświatowe i wspomniana ustawa):
Art. 22a. 1. Nauczyciel lub zespół nauczycieli przedstawia dyrektorowi przedszkola lub szkoły program wychowania przedszkolnego lub program nauczania do danych zajęć edukacyjnych z zakresu kształcenia ogólnego na dany etap edukacyjny.
6. Dyrektor przedszkola lub szkoły, po zasięgnięciu opinii rady pedagogicznej, dopuszcza do użytku w danym przedszkolu, oddziale przedszkolnym w szkole podstawowej, danej innej formie wychowania przedszkolnego lub szkole przedstawiony przez nauczyciela lub zespół nauczycieli odpowiednio program wychowania przedszkolnego lub programy nauczania, o których mowa w ust. 1 i 3.
Art. 22aa. 1. Nauczyciel może zdecydować o realizacji programu nauczania:
1) z zastosowaniem podręcznika, materiału edukacyjnego lub materiału ćwiczeniowego lub
2) bez zastosowania podręcznika lub materiałów, o których mowa w pkt 1.
Nauczanie przedmiotu bez podręcznika jest dość kontrowersyjnym rozwiązaniem, mocno utrudniającym uczniom przygotowywanie się do lekcji, a zwłaszcza do sprawdzianów wiadomości. Daje jednak możliwość zyskania na czasie i doczekania momentu, gdy pojawi się jakaś alternatywa dla twórczości prof. Roszkowskiego. O ile minister Czarnek, w swojej iście inkwizytorskiej zaciekłości, w ogóle do tego dopuści.
Karol Winiarski