Gazański węzeł
Zabójstwo polskiego wolontariusza z organizacji World Central Kitchen wzburzyło nie tylko polską i światową opinię publiczną (w ataku wojsk izraelskich zginęli też obywatele innych państw – w sumie siedem osób), ale też zjednoczyło w jednoznacznej ocenie tego wydarzenia polityków wszystkich naszych partii. Wzmożenie, wzmocnione arogancką postawą izraelskiego ambasadora (notabene wielkiego sympatyka Putina), trwało oczywiście tylko kilka dni. Wymuszone i nieszczere przeprosiny złożone przez niego w trakcie wizyty w ministerstwie spraw zagranicznych (na wezwanie polskich władz), uspokoiło nastroje. A przecież zabójstwo Damiana Sobola, który poświęcił swoje życie dla ratowania życia głodujących Palestyńczyków w Gazie, jest tylko przejawem barbarzyństwa, które ma tam miejsce od wielu miesięcy. I które mało kogo w Polsce obchodzi.
Władze izraelskie zapewniają, że atak na konwój humanitarny był wynikiem pomyłki i nieprzestrzegania procedur przez dowodzących akcją oficerów, którzy zostali pozbawieni swoich stanowisk. Nie były to zresztą jedyne przypadki katastrofalnych błędów popełnianych przez Izraelskie Siły Obrony (IDF). Kilka tygodni temu zabici zostali przez żołnierzy trzej zakładnicy Hamasu, którym udało się uwolnić z niewoli. Wcześniej w Jerozolimie ich koledzy zastrzelili byłego wojskowego, który właśnie zlikwidował dwóch palestyńskich terrorystów strzelających do oczekujących na autobus pasażerów. W obydwu przypadkach były to oczywiste pomyłki, które zresztą fatalnie świadczą o wyszkoleniu i stanie psychicznym izraelskich żołnierzy. Tyle, że w przypadku ofiar konwoju humanitarnego sytuacja już nie jest taka jednoznaczna.
Oficjalnym celem toczonej przez Izrael wojny z Hamasem jest całkowite wyeliminowanie wszystkich jego bojowników i tym samym zapewnienie trwałego bezpieczeństwa obywatelom Izraela, aby nigdy już nie powtórzył się morderczy atak, który miał miejsce 7 października ubiegłego roku. Problem jednak polega na tym, że nie jest to w pełni możliwe. Prędzej czy później (a biorąc pod uwagę sposób postepowania wojsk izraelskich w strefie Gazy raczej prędzej) dojdzie do odtworzenia struktur tej terrorystycznej organizacji albo też powstania nowej, być może jeszcze bardziej brutalnej. Nie jest też rozwiązaniem powstanie niepodległego państwa palestyńskiego, której to ewentualności rząd w Jerozolimie w ogóle nie bierze pod uwagę. Nie jest bowiem możliwe, aby władze takiego państwa mogły (o ile w ogóle chciałyby) kontrolować w pełni sytuację w swoim własnym państwie. Zwłaszcza, że większość Palestyńczyków prawdopodobnie dalej popiera działalność terrorystyczną Hamasu i innych ekstremistycznych ugrupowań.
Jedynym skutecznym rozwiązaniem problemu terroryzmu palestyńskiego byłoby wysiedlenie wszystkich mieszkańców Strefy Gazy i zasiedlenie jej przez ludność żydowską. Oczywiście tzw. społeczność międzynarodowa (czytaj przywódcy najważniejszych państw – głównie USA) nie zaakceptowaliby takiego rozwiązania. To zresztą nie byłby jeszcze najpoważniejszy problem (ponarzekają i pogodzą się z nową sytuacją jak to już wielokroć w historii bywało), ale prawdziwym kłopotem byłoby znalezienie krajów, które chciałyby ich przyjąć. Dlatego najlepiej, gdyby Palestyńczycy sami chcieli wyjechać, a kraje arabskie musiałyby otworzyć granicę, aby ratować ich życie. Oczywiście Izrael nie może zagrozić wymordowaniem wszystkich mieszkańców Gazy. Ale groźba śmierci głodowej to już inna sprawa. Jeżeli nie można dostarczyć żywności do Strefy Gazy, to jedynym rozwiązaniem jest relokacja głodujących Palestyńczyków do miejsc, w których pomoc będzie docierała bez problemu. Dlatego Izrael blokował jej dostawy do Strefy Gazy. I dlatego organizacje charytatywne dystrybuujące ją wewnątrz Strefy Gazy nie były przez władze izraelskie mile widziane. Wyrzucenie ich byłoby jednak trudne do wytłumaczenia społeczności międzynarodowej. Ale gdyby się same wycofały, co zrobiła World Central Kitchen po zamordowaniu siedmiu jej pracowników, to już inna sprawa? Jak mówi stara łacińska sekwencja „is fecit, cui prodest” – ten jest sprawcą przestępstwa, któremu przyniosło to korzyść”. A dla Izraela korzyść jest oczywista.
W latach 90-tych, gdy do władzy w Polsce doszli postkomuniści, nawet oni przyznawali, że z powodu ich przeszłości wolno im mniej. W przypadku Izraela jest dokładnie odwrotnie. Wymordowanie 6 milionów Żydów w trakcie II wojny światowej spowodowało, że każda próba krytyki obecnej polityki Izraela odpierana jest przez władze tego państwa (ale i zwykłych obywateli) jako przejaw antysemityzmu, który w oczywisty sposób ma prowadzić do nowego holokaustu. To zamyka usta wielu krytykom, zwłaszcza w krajach, które mają najwięcej na sumieniu jeżeli chodzi o ich udział w wymordowaniu większości społeczności żydowskiej już prawie sto lat temu. Dlatego trudno sobie wyobrazić jakąkolwiek krytykę działań władz w Jerozolimie ze strony Niemiec, którego rząd jest chyba najbardziej proizraelskim w całej Europie. Do tego dochodzi wpływowe żydowskie lobby w Stanach Zjednoczonych i uzasadniany religijnymi powodami zadziwiający filosemityzm protestanckich fundamentalistów w tym kraju mających coraz większy wpływ na politykę Partii Republikańskich.
Taka sytuacja musi rodzić poczucie bezkarności. Każdą krytykę można odrzucić uzasadniając to antysemityzmem – dokładnie w ten sposób odpierał zarzuty ambasador Izraela w Polsce, Ja`akov Liwne. Gdyby w ciągu pół roku na jakimś terenie zginęło ponad 20 tysięcy cywilów (2/3 wszystkich ofiar działań armii izraelskiej w strefie Gazy według oceny IDF), na kraj który tak postępuje nie tylko spadłaby fala krytyki, ale też międzynarodowe sankcje. Tymczasem o sankcjach nikt nawet nie wspomina (MKOL odrzucił możliwość potraktowania sportowców Izraela w taki sam sposób jak Rosji i Białorusi), a w dalszym ciągu liczne są głosy usprawiedliwiające działania armii izraelskiej prawem do samoobrony i zgodnością z prawem międzynarodowym – atakowane są budynki mieszkalne, szkoły i szpitale, w których ukrywają się terroryści z Hamasu, a to czyni z nich obiekty wojskowe. Ciekawe czy gdyby któraś z palestyńskich grup zbrojnych wzięła cywilnych zakładników i ukryła się np. w szpitalu, to siły specjalne podjęłyby szturm nie przejmując się losem swoich rodaków.
Obecny rząd Binjamina Netanjachu cieszy się rekordową niepopularnością wśród obywateli Izraela. Dlatego zresztą stara się maksymalnie przedłużać działania wojenne, aby jak najdłużej utrzymać się przy władzy i nie ponosić odpowiedzialności za całkowite nieprzygotowanie kraju do ataku Hamasu. Ale jednocześnie zdecydowana większość mieszkańców Izraela opowiada się za militarnym rozwiązaniem konfliktu w Strefie Gazy. Można się domyślać, że w jeszcze większym stopniu niż przed wojną będzie też popierać działania łamiące porozumienie wynegocjowane w 1993 roku w Oslo i kolejne rezolucje ONZ zakazujące budowy nowych żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu. W końcu partie opowiadające się za taką polityką zyskały w ostatnich wyborach poparcie większości głosujących. Zresztą od wielu lat coraz większą popularnością izraelskich wyborców cieszą się skrajnie prawicowe ugrupowania, które przez niektórych obserwatorów (także żydowskich – przykładem jest Konstanty Gebert) uważane są po prostu za faszystowskie. Partie lewicowe, które odegrały największą rolę nie tylko przy powstawaniu Izraela, ale także przy wypracowaniu porozumienia z Palestyńczykami sprzed ponad trzydziestu lat, w chwili obecnej nie odgrywają już większej roli.
Wydawałoby się, że doświadczenia historyczne powinny wpływać na bieżące działania polityków w krajach, które były ich ofiarami. Historia jest ponoć nauczycielką życia, a holokaust był najbardziej tragicznym wydarzeniem w dziejach narodu żydowskiego. Jeżeli nawet tak jest, to mieszkańcy Izraela wyciągnęli z nich zupełnie inne wnioski niż można się było spodziewać. Właśnie przekonują się o tym Palestyńczycy ze Strefy Gazy.
Karol Winiarski