Kosmiczna egzaltacja
Niespełna trzytygodniowy lot Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego w kosmos zjednoczył prawie wszystkich Polaków. Fala narodowej dumy i egzaltacji zalała wszystkie media. „Rewolucja”, „przełom”, „historyczne wydarzenie”. Gdyby ktoś z zewnątrz zapoznał się z tymi komentarzami pomyślałby, że nasz astronauta jako pierwszy poleciał na Marsa albo co najmniej odbył lot kosmiczny w rakiecie polskiej produkcji wystrzelonej z polskiego kosmodromu. Tymczasem Sławosz Uznański-Wiśniewski był 365 osobą na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, a poleciał na nią, ponieważ Polska (czyli my wszyscy) zapłaciliśmy za jego lot 65 mln euro (280 mln zł.). Oczywiście nie umniejsza to jego wiedzy i zdolności, ponieważ został wybrany spośród szerokiego grona chętnych. Ale gdyby nie pieniądze polskich podatników, mógłby najwyżej polecieć obejrzeć sobie kosmodrom NASA w Cape Canaveral na Florydzie.
Pomysł wysłania drugiego Polaka w kosmos (pierwszym był Mirosław Hermaszewski w 1978 roku) zrodził się kilka lat temu za rządów Prawa i Sprawiedliwości. To akurat nie powinno dziwić, ponieważ narodowa tromtadracja zawsze była i jest w dalszym ciągu elementem politycznego marketingu tego ugrupowania. Oprócz bezpośrednich kosztów wysłania Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego w kosmos, Polska zadeklarowała znaczące zwiększenie swojej składki płaconej do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA). W latach 2023-2025 wyniosła ona dodatkowo 295 mln euro, czyli grubo ponad mld zł. I tu przechodzimy do sedna problemu.
Większy wkład w ESA daje możliwość odzyskania części tych pieniędzy w postaci kontraktów dla polskich firm i dostęp do naukowej wiedzy dla naszych uniwersytetów i instytutów naukowych. Oczywiście twierdzenie ministra Domańskiego, że „że każde zainwestowane euro w sektor kosmiczny zwraca się od trzech do sześciu razy przez nowe miejsca pracy, podatki i eksport wysokich technologii” jest kompromitujące dla każdego ekonomisty, a dla ministra finansów zwłaszcza. Zapewne niektóre zainwestowane pieniądze mają taką stopę zwrotu, ale z pewnością nie wszystkie. Gdyby tak było, zamiast wydawać miliardy na zbrojenia czy programy socjalne, powinniśmy inwestować w sektor kosmiczny i po kilku latach nielegalni emigranci rzeczywiście waliliby do nas drzwiami i oknami, a nie tylko w chorej wyobraźni polskiej prawicy (oczywiście większość w to nie wierzy, ale przynosi im to polityczne profity).
W ramach misji IGNIS Sławosz Uznański-Wiśniewski miał możliwość wykonania 13 eksperymentów, które zostały wybrane spośród projektów przedstawionych przez polskie uczelnie i instytuty naukowe. Sami twórcy tego przedsięwzięcia przyznawali, że było mało czasu na ich przygotowanie – jak to często bywa, skoro są pieniądze, to szkoda żeby się zmarnowały. Ale najważniejsza jest tematyka przeprowadzonych przez naszego astronautę eksperymentów. Otóż wszystkie bez wyjątku dotyczyły problemów związanymi z lotami kosmicznymi. W wielu opisach powtarzają się sformułowania o wspieraniu załóg „podczas przyszłych misji na Księżyc, Marsa i dalszych” czy kluczowym znaczeniu prowadzonych badań „dla lepszego przygotowania astronautów do długoterminowych misji kosmicznych”. Czy naprawdę lot na Marsa jest naszym narodowym celem na najbliższe lata?
Oczywiście pojawiają się w uzasadnieniu większości eksperymentów zapewnienia, że mogą być one wykorzystane także na Ziemi. Tyle, że jest to zwykła ściema. Jeżeli przeprowadzamy jakiś eksperyment w warunkach mikrograwitacji, to jaką mamy pewność, że przy ziemskiej grawitacji przyniesie on takie same efekty? Gdyby tak było, to po co lecieć w kosmos, żeby zbadać „jak izolacja i zamknięcie wpływają na zdrowie psychiczne” czy „jak nasze ciało reaguje na stres, fizyczny i psychiczny, w różnych środowiskach”? Przecież te eksperymenty i tak trzeba będzie powtórzyć na Ziemi (na szczęście koszty będą wielokrotnie mniejsze) i dopiero wtedy dowiemy się czy to co działa w kosmosie, przynosi takie same efekty na naszej planecie.
Eksploracja kosmosu rozpoczęła się prawie siedemdziesiąt lat temu w okresie zimnej wojny i była elementem rywalizacji dwóch ówczesnych wielkich mocarstw – USA i ZSRR. Przez wiele lat prywatny biznes nie angażował się w tą działalność, ponieważ była ona kosztowna, zbyt ryzykowna i nie rokowała nadziei na znaczące zyski. Dopiero po pewnym czasie, gdy dzięki zaangażowaniu funduszy państwowych przetarto kosmiczne szlaki, a jednocześnie pojawiły się możliwości komercyjnego wykorzystania przestrzeni kosmicznej, otwarło się pole do zaangażowania w pozaziemskiej przestrzeni prywatnych firm. Najbardziej spektakularnym przykładem jest oczywiście Elon Musk i jego SpaceX, z którego usług korzystają również państwa prowadzące eksplorację kosmosu na innych polach. Najnowszym przykładem biznesowego zaangażowania jest działalność start-upu Varda Space Industries, który zamierza produkować na orbicie okołoziemskiej lek używany do terapii osób zarażonych wirusem HIV. Jest to możliwe dzięki badaniom przeprowadzonym na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej przez inną prywatną firmę farmaceutyczną Merck. Ale cały proces produkcji leku i jego transportu na ziemię będzie się odbywał w sposób całkowicie zautomatyzowany i bez konieczności posyłania ludzi w kosmos.
Badanie przestrzeni kosmicznej w dalszym ciągu pozostaje domeną państw. Poznanie najodleglejszych obszarów wszechświata, genezy jego powstania oraz wielu tajemnic, które kryją międzygwiezdne przestrzenie jest niesłychanie ciekawe i ważne z naukowego punktu widzenia, ale nie rokuje możliwości komercyjnego wykorzystania. Dlatego zaangażowania prywatnych firm nie należy tam oczekiwać. Te finansowane z publicznych środków przedsięwzięcia są jednak realizowane bez konieczności wysyłania w przestrzeń kosmiczną żywych ludzi. Po co więc kosztem niemałych kosztów i przezwyciężając różne problemy związane z przebywaniem w kosmosie astronautów oraz ich ponowną adaptacją do życia na Ziemi po powrocie, wysyłać przedstawicieli naszego gatunku na orbitę? Jak pokazuje przykład badań prowadzonych przez Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego jest to samonapędzające się przedsięwzięcie. Wysyłamy człowieka w przestrzeń kosmiczną, żeby lepiej przygotować kolejnych astronautów do przebywania w kosmosie. Tylko po co?
Bajdurzenie o stałych bazach na Księżycu czy Marsie, w których nie wiadomo po co mieliby przebywać żywi ludzie, mają na celu ukrycie prawdziwych motywacji stojących u podstaw tych pomysłów. Chodzi po prostu o rywalizację między wielkimi mocarstwami, która właśnie powróciła, chociaż w trochę innym układzie – Związek Radziecki został zastąpiony przez Chiny. Po rozpadzie ZSRR, Stany Zjednoczone znacząco ograniczyły nakłady na kosmiczne misje, a zwłaszcza loty załogowe. Sytuacja się zmieniła, gdy do prestiżowej rywalizacji przystąpiły Chiny. W roku 2027 Amerykanie po 55 latach mają ponownie wylądować na Księżycu (misja Artemis 3). Mają tym samym uprzedzić pojawienie się na Srebrnym Globie chińskich tajkonautów. Wyprawa na Marsa „udowodniłaby”, że America Great Again, chociaż słabnącą rola USA jest aż nadto widoczna. Desperackie próby wymuszenia na innych państwach ustępstw w kwestiach handlowych i niechęć do angażowania się militarnego w rozwiązywanie światowych konfliktów jest przejawem słabości, a nie siły Stanów Zjednoczonych. Misja załogowa na Marsa tego nie zmieni. Ale stworzy takie wrażenie, a to jest znacznie ważniejsze niż twarde fakty.
Wraz ze Sławoszem Uznańskim-Wiśniewskim w misji Axiom-4 brali udział astronauci z Indii i Węgier. Hindus poleciał zdobyć doświadczenie – za kilka lat ma stanąć na czele pierwszego załogowego lotu indyjskiego statku kosmicznego. Jest więc konkretny cel, chociaż można się zastanawiać czy Indie nie mają poważniejszych wyzwań niż przyłączanie się do kosmicznego wyścigu. W przypadku Polski i Węgier oczywiście takich planów nie ma. Chodzi więc wyłącznie o pijar i wzbudzenie pozytywnego wzmożenia w społeczeństwie. Paradoks polega na tym, że owoce pomysłu PiS-owskiego rządu przypadły nowej władzy, która nie ma nawet pomysłu co dalej zrobić z tym prezentem.
Jakie będą długotrwałe skutki kilkunastodniowej wyprawy naszego astronauty? Prawdopodobnie niewielkie. Być może kilka firm zawrze kontrakty z Europejską Agencją Kosmiczną, co pozwoli im zarobić trochę pieniędzy. Nastąpi też zapewne krótkotrwały wzrost zainteresowania młodych ludzi, który minie zapewne szybciej niż się pojawi. Zabawne są oczekiwania, że więcej osób podejmie studia na kierunkach związanych z technologią kosmiczną. Trudno przecież sobie wyobrazić, że osoby o humanistycznych zainteresowaniach nie mające większej wiedzy matematycznej czy fizycznej, nagle doznają tak ogromnej przemiany intelektualnej. Być może nastąpi pewne przesunięcie w ramach osób zamierzających podjąć studia politechniczne czy na uniwersytetach w zakresie przedmiotów ścisłych, ale trudno to uznać za korzystną zmianę – kończąc inne kierunki bardziej przysłużyliby się rozwojowi naszego państwa, które przecież płaci za ich studia. Nie jest przypadkiem, że oprócz Polaka w kosmicznej wyprawie brał udział astronauta z Węgier. To ciągle obecna w obydwu społeczeństwach nostalgia za dawną mocarstwowością, którą tak skutecznie wykorzystują politycy. Kolejne rozczarowania obecną pozycją obydwu państw rodzi coraz większą frustrację, a kosmiczne wyprawy tego nie zmienią. To zaś sprzyja radykalizmom. Zamiast patrzeć w górę, powinniśmy skoncentrować się wokół naszych ziemskich problemów. Z korzyścią dla nas wszystkich.
Karol Winiarski