Łaska Prezydenta
W cieniu walki o media zwane niegdyś publicznymi, dojrzewa do ostatecznego rozstrzygnięcia sprawa skazania Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Wyrok dwuletniego pozbawienia wolności oznacza nie tylko utratę dopiero co zdobytych mandatów parlamentarnych, ale przede wszystkim wielomiesięczny pobyt w więzieniu. Obaj panowie nie są jednak zwykłymi kryminalistami, ale urzędnikami państwowymi, którzy przekroczyli swoje uprawnienia. Na dodatek przestępstwo, za które zostali skazani, wzbudza spore kontrowersje, o czym świadczą niejednolite wyroki sądów rozpatrujących tę sprawę. A jeszcze większym problemem jest zignorowanie przez sąd prawa łaski zastosowanego przez Prezydenta Andrzeja Dudę.
Pozornie sprawa jest prosta i oczywista. Obaj panowie zostali uznani przez dwie kolejne instancje sądowe za winnych naruszenia art. 231 KK. Miało to mieć miejsce w trakcie tzw. „afery gruntowej”, gdy CBA w sposób nieudany chciało złapać w sidła ówczesnego ministra rolnictwa Andrzeja Leppera. W tym celu przygotowano prowokację, w którą zwabiono dwóch innych przestępców, sfabrykowano fałszywe dokumenty i gdyby nie przeciek, który dotarł do głównego „bohatera” całej operacji, to prawdopodobnie zasadniczy cel polityczny całej akcji zostałby osiągnięty. Ponieważ w Polsce zorganizowanie policyjnej prowokacji jest możliwe jedynie wówczas, gdy wcześniej pojawią się wiarygodne informacje o planowanym przestępstwie, kluczową sprawą było zbadanie czy coś takiego miało miejsce. I tu pojawiają się problemy.
Mniej w więcej w tym samym czasie, gdy prowadzona była akcja przeciw Andrzejowi Lepperowi, CBA organizowało podobną prowokację, tym razem wobec posłanki Platformy Obywatelskiej Beaty Sawickiej. W tym przypadku operacja zakończyła się sukcesem, ale jej polityczne skutki były dokładnie odwrotne od zamierzonych – widok zaszlochanej kobiety zmobilizował przeciwników Prawa i Sprawiedliwości doprowadzając do wyborczej porażki i utraty władzy przez ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. Wiele miesięcy później Beata Sawicka została uniewinniona, ponieważ okazało się, że nie było żadnych podstaw do przygotowania policyjnej prowokacji (tak przynajmniej orzekł najpierw Sąd Apelacyjny, a następnie Sąd Najwyższy – Sąd Okręgowy orzekający w pierwszej instancji miał inne zdanie i skazał oskarżoną na 3 lata pozbawienia wolności). Nikt jednak z organizatorów nie został skazany, mimo że ocena dokonana przez sąd powinna skutkować właśnie takimi konsekwencjami.
W przypadku „afery gruntowej” sprawa jest bardziej skomplikowana. Główny oskarżony Piotr Ryba został dwukrotnie (w 2009 i 2014 roku) skazany przez warszawski Sąd Rejonowy na 2,5 roku pozbawienia wolności. Obydwa wyroki zostały uchylone przez Sąd Okręgowy, który nakazał zbadanie podstaw legalności działań CBA. Trzeci proces ruszył w 2017 roku i został od razu zawieszony, (ponieważ Piotr Ryba zniknął) i do dzisiaj nie może ruszyć, chociaż przepisy pozwalają na kontynuowanie rozprawy bez udziału oskarżonego. Tym samym legalność działań CBA przynajmniej w tej odsłonie całej sprawy pozostaje kwestią otwartą.
Można powiedzieć, że Sąd Rejonowy w Warszawie miał początkowo dość spójną ocenę „afery gruntowej”. W pierwszym procesie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika toczącym się przed tym organem wymiaru sprawiedliwości zapadł bowiem wyrok uniewinniający, ponieważ ich działania zostały uznane za zgodne z prawem. Podobnie jak w przypadku Piotra Ryby i w tym razem wyrok został uchylony przez Sąd Okręgowy. Tym razem jednak w powtórnym procesie nastąpiła zasadnicza zmiana oceny całej operacji. Sędzia Wojciech Łączewski uznał, że akcja CBA była nielegalna i skazał dwóch jej głównych inicjatorów na kary po trzy lata bezwzględnego pozbawienia wolności (dwóch pozostałych oskarżonych otrzymało niższe kary – po 2,5 roku pozbawienia wolności). Wszyscy odwołali się od wyroku, ale Prezydent Andrzej Duda postanowił „uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy” (jak to sam określił) i ułaskawił obydwu panów zanim Sąd Okręgowy miał możliwość weryfikacji wyroku sądu pierwszej instancji. I tu mamy kolejny problem.
Prawo łaski zawsze wzbudzało kontrowersje. Ta pozostałość uprawnień monarchów, w czasach współczesnych jest coraz bardziej anachroniczną instytucją prawa. Zwłaszcza, że w wielu krajach monarchowie lub prezydenci stosowali ją w sposób niekiedy całkowicie arbitralny kierując się własnymi interesami politycznymi lub relacjami towarzyskimi. Różnie też zakres jego stosowania był określony w przepisach (a częściej w praktyce stosowania) w poszczególnych państwach. Zasadnicza kontrowersja dotyczy tego, czy prawo łaski jest wyłącznie indywidualną amnestią (darowaniem, zamianą lub skróceniem prawomocnie orzeczonej kary) czy też również indywidualną abolicją (odstąpieniem od ścigania lub umorzeniem postępowania karnego). Ta druga możliwość funkcjonuje w USA – Gerald Ford, gdy został Prezydentem ułaskawił swojego poprzednika Richarda Nixona, chociaż ten nie tylko nie został skazany przez sąd, ale nawet nie miał jeszcze postawionych jakichkolwiek zarzutów (zrezygnował z urzędu w przeddzień głosowania w Izbie Reprezentantów wniosku o postawienie go w stan oskarżenia). W Polsce praktyka ograniczała prawo łaski wyłącznie do pierwszego wariantu (przykładem może być wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Zbigniew Sobotka skazany w aferze starachowickiej na 3,5 roku pozbawienia wolności, któremu zaraz po uprawomocnieniu się wyroku Aleksander Kwaśniewski obniżył karę do 1 roku pozbawienia wolności z jej warunkowym zawieszeniem na 2 lata) Ale nigdzie w przepisach prawnych nie zostało to precyzyjnie określone.
Ułaskawienie dokonane przez Andrzeja Dudę przez kilka lat pozostawało w zawieszeniu. Co prawda w marcu 2016 roku Sąd Okręgowy na podstawie decyzji Prezydenta uchylił wyrok Sądu Rejonowego i prawomocnie umorzył postępowanie, ale kasację do Sądu Najwyższego złożyli członkowie rodziny Andrzeja Leppera, którzy występowali w procesie jako oskarżyciele posiłkowi. Trzyosobowy skład orzekający Izby Karnej Sądu Najwyższego zwrócił się w lutym 2017 roku do prezesa Izby Karnej SN o przekazanie spawy poszerzonemu składowi orzekającemu w celu wydania uchwały rozstrzygającej to zagadnienie prawne. Kilka miesięcy później siedmioosobowy skład Izby Karnej Sądu Najwyższego orzekł, że Prezydent nie ma prawa ułaskawiać kogokolwiek przed wydaniem prawomocnego wyroku. Zanim jednak kasacja została rozpatrzona, ówczesny Marszałek Sejmu Marek Kuchciński, zwrócił się z wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego między Prezydentem a Sądem Najwyższym. Co ciekawe, przez kilka lat prezes TK Julia Przyłębska zwlekała ze zwołaniem rozprawy w celu wydania wyroku, a gdy w końcu zdecydowała się to zrobić, okazało się że nie jest w stanie zebrać się pełny skład Trybunału Konstytucyjnego (co najmniej jedenastu członków TK), ponieważ pięciu sędziów kwestionuje jej przewodniczenie temu organowi. W tej sytuacji, nie mogąc się doczekać rozstrzygnięcia, Sąd Najwyższy wyznaczył termin rozprawy kasacyjnej na 6 czerwca 2023 roku. Dopiero wówczas, po jednorazowej zmianie stanowiska dwóch do tej pory bojkotujących posiedzenia sędziów, Trybunał Konstytucyjny w końcu się zebrał i uprzedzając orzeczenie SN orzekł, że prawo łaski stanowi wyłączną kompetencję Prezydenta, a Sąd Najwyższy nie ma prawa jego decyzji kwestionować. Mimo tego Sąd Najwyższy rozpatrzył kasację i zgadzając się w pełni z uchwałą siedmioosobowego składu orzekającego Izby Karnej SN z 2017 roku postanowił uchylić zaskarżony wyrok i skierować do Sądu Okręgowego wciąż aktualne odwołania oskarżonych złożone jeszcze przed ułaskawieniem przez Prezydenta. Konsekwencją było wznowienie procesu i prawomocny wyrok skazujący, który zresztą zmniejszał wymiar kary do dwóch lat pozbawienia wolności.
Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik wystąpili do sądu z wnioskiem o umorzenie postępowania wykonawczego w związku z ich ułaskawieniem przez Prezydenta. Jednocześnie też zaskarżyli decyzje Marszałka Sejmu Szymona Hołowni o wygaszeniu ich mandatów. I tu pojawia się kolejny problem. Zgodnie z ustawą o Sądzie Najwyższym ich odwołanie powinna rozpatrzyć Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, w skład której wchodzą wyłącznie tzw. neosędziowie. Tyle, że kilka tygodni temu Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że nie jest ona niezawisłym i bezstronnym sądem. Jeżeli więc sędziowie tej izby uznają, że wygaszenie mandatów jest bezzasadne, to Szymon Hołownia będzie miał potężny dylemat. Uznać to orzeczenie, a więc zakwestionować wyrok TSUE. Albo nie uznać, co oznaczać będzie kolejny konflikt prawny, ale i potężną polityczną awanturę. Gdyby jednak orzeczenie było inne, to panowie Kamiński i Wąsik spokojnie mogą się odwołać do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu i … otrzymać odszkodowanie z powodu naruszenia ich prawa do sądu. W końcu w ich sprawie orzekał „nielegalny” sąd, a innego nie było. Zdaniem niektórych prawników, Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego Marta Manowska (też neosędzia) mogłaby skierować sprawę do rozpatrzenia innej izbie, ale z oczywistych powodów tego nie zrobi.
Przed trudną decyzją stanął również Andrzej Duda. Mógłby oczywiście ponownie skorzystać z prawa łaski – tym razem już bez prawnych kontrowersji – i tym samym uwolnić panów Kamińskiego i Wąsika od konieczności odbycia kary pozbawienia wolności (mandatów oczywiście by nie odzyskali – tak rozumiane prawo łaski oznacza jedynie anulowanie lub skrócenie wysokości wymierzonej kary). To jednak oznaczałoby pośrednie przyznanie, że pierwsze ułaskawienie było nielegalne. Tymczasem Andrzej Duda znany jest z przywiązania do swoich prerogatyw – oczywiście rozumianych wedle jego własnej interpretacji. Dlatego, co zresztą już zapowiedział ustami szefa swojego gabinetu Marcina Mastalerka, będzie się upierał przy skuteczności pierwszego ułaskawienia, a nawet zamierza poruszyć całą sprawę na forum międzynarodowym. Z pewnością też będzie to jednym z motywów przewodnich zapowiedzianej na 11 stycznia przez Jarosława Kaczyńskiego wielkiej manifestacji w Warszawie. Czyli „ulica i zagranica” w klasycznej postaci. I po co było z tego powodu odsądzać poprzednią opozycję od czci i wiary?
Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik zostali przez Prawo i Sprawiedliwość nominowani na więźniów politycznych III RP. Jeżeli przyjąć, że każda pozaprawna działalność motywowana względami politycznymi kwalifikuje sprawcę do tej kategorii ukaranych, to oczywiście obaj panowie idealnie się w niej mieszczą. Akcja przeciw Andrzejowi Lepperowi była realizacją politycznego zlecenia Jarosława Kaczyńskiego, któremu nie udało się kilka miesięcy wcześniej kupić posłów Samoobrony (słynna rozmowa Adama Lipińskiego z Renatą Beger). Postanowił więc skompromitować szefa koalicyjnej partii i w ten sposób przejąć jego parlamentarzystów (udało się to jedynie z europosłem Ryszardem Czarneckim, ale to akurat nikogo nie zdziwiło). Tylko, że tak rozumiane pojęcie więźnia politycznego zaciera istotę sprawy. W demokratycznym państwie, w którym istnieją szeroko rozumiane swobody polityczne, łamanie prawa, nawet w najbardziej szlachetnym i szczytnym celu (oczywiście w rozumieniu sprawców) nie usprawiedliwia ich działań. Tym bardziej, jeżeli są to osoby sprawujące władzę. A już porównywanie Kamińskiego i Wąsika do więzionego przez reżim Łukaszenki Andrzeja Poczobuta, świadczy o całkowitym oderwaniu od rzeczywistości. I przyzwoitości.
Karol Winiarski