Licytacja ruszyła
W 2001 roku ówczesny minister finansów Jarosław Bauc ogłosił publicznie, że zgłaszane przez polityków obozu rządowego (po wyjściu z koalicji Unii Wolności władzę sprawowała samodzielnie Akcja Wyborcza Solidarność) przedwyborcze propozycje nowych wydatków wraz z tymi, które już wynikają z obowiązujących ustaw, będą kosztowały budżet państwa prawie 90 mld zł. Szacunki te w pełni potwierdziła specjalna komisja powołana przez wicepremiera Janusza Steinhoffa. Premier Jerzy Buzek zachował się w sposób tradycyjny dla despotycznych władców – zdymisjonował posłańca złych wieści. Szok wywołany ujawnieniem prawdziwego stanu finansów państwa doprowadził do lawinowego spadku notowań rządzącego ugrupowania, co doprowadziło do jego rozpadu i wyborczej klęski (powstała na gruzach AWS-u Akcja Wyborcza Solidarność Prawicy uzyskała jedynie 5,6% głosów, a ponieważ startowała w wyborach jako koalicja, nie tylko nie dostała się Sejmu, ale nawet nie „załapała się” na coroczną subwencje z budżetu państwa). Kilka lat później z politycznego niebytu wyciągnął Jerzego Buzka Donald Tusk.
Zgłoszone (lub poparte) w ostatnich tygodniach przez lidera Platformy Obywatelskiej propozycje nowych wydatków budżetowych nominalnie kosztować będą budżet państwa jeszcze więcej. 24 mld zł. ma pochłonąć poparte przez PO podwyższenie z 500 do 800 zł wsparcia dla niepełnoletnich dzieci. Podwojona do 60 tys. zł kwota wolna od podatku to ubytek rzędu 35 mld zł. (połowę tej kwoty stracą samorządy terytorialne rządzone najczęściej przez polityków opozycji, którzy do tej pory głośno protestowali przeciw podobnym działaniom Prawa i Sprawiedliwości, a teraz jakoś dziwnie nabrali wody w usta). Podwyżka uposażeń dla sfery budżetowej o 20% (od roku nie wiadomo dlaczego w propozycjach opozycji to ciągle jest 20%) kosztować będzie około 30 mld zł. Trudne do precyzyjnego oszacowania są koszty „babciowego” i zerowej stawki kredytu mieszkaniowego. Oczywiście obecna wartość naszego PKB i wysokość dochodów budżetu państwa są około cztery razy wyższe niż na początku wieku, ale przecież do wyborów jeszcze szmat czasu. A Platforma Obywatelska to przecież nie jedyne ugrupowanie, które być może znajdzie się w przyszłym rządzie. I każde ma swoje własne pomysły uszczęśliwienia Polaków.
O dziwo w rozdawniczych pomysłach wcale nie dominuje Lewica. Jej program mieszkaniowy ma kosztować „zaledwie” 20 mld zł. rocznie, a i inne propozycje nie wyróżniają się szczególna „hojnością” dla wyborców. W miarę umiarkowane jest także Polskie Stronnictwo Ludowe, chociaż propozycja likwidacji obowiązkowych składek ubezpieczeniowych dla przedsiębiorców oznaczać będzie konieczność uzupełnienia deficytu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych o kolejne miliardy złotych. Najbardziej „oszczędna” jest na razie Polska 2050, ale wzrost nakładów na opiekę zdrowotną (jak najbardziej zresztą zasadny), o ile nie zostanie pokryty zwiększonymi składkami płaconymi przez pracowników (to raczej mało prawdopodobne), również będzie wymagał zwiększenia bezpośrednich nakładów z budżetu państwa.
Hasło rozpoczęcia przedwyborczej licytacji rzucił prezes Jarosław Kaczyński, Jego zgłoszone niespodziewanie na sam koniec konwencji Prawa i Sprawiedliwości obietnice – 300 zł więcej na każde dziecko, darmowe autostrady (na dokładnie przeciwne posunięcia polski rząd zgodził się w Krajowym Planie Odbudowy podpisanym rok temu z Komisją Europejską) i darmowe leki dla osób mających co najmniej 65 lat (do tej pory granica była o dziesięć lat wyższa) oraz dzieci i młodzieży do 18 roku życia – musiały wywołać reakcję opozycji. Prawdopodobnie stratedzy partii rządzącej liczyli, że Platforma zachowa się odpowiedzialnie i skrytykuje rozpasane rozdawnictwo. Tymczasem Donald Tusk błyskawicznie włączył się do licytacji przebijając ofertę swojego politycznego konkurenta. Nie przeszkadzało mu nawet to, że zaledwie kilka dni wcześniej programy socjalne Prawa i Sprawiedliwości uznał za finansowanie patologii, która potem głosuje na partię rządzącą. Rozumując logicznie, propozycja lidera PO wcześniejszego podwyższenia kwoty wypłacanej na każde dziecko oznaczałaby chęć jeszcze większego wsparcia patologicznych wyborców Prawa i Sprawiedliwości i to na dodatek przed decydującymi o losach Polski wyborami. Zupełny brak logiki? Ależ skąd. Tyle, że to logika polityczna, która niewiele ma wspólnego z tą tradycyjną.
Wiele wskazuje, że obietnice złożone przez Jarosława Kaczyńskiego miały być ogłoszone dopiero jesienią i tym samym przypieczętować kolejne wyborcze zwycięstwo. Sytuacja zmusiła go jednak do zmiany planów – prezes chciał odwrócić niekorzystny dla jego partii trend sondażowy, który widoczny jest od pewnego czasu. Po nadspodziewanie dobrym początku roku, gdy notowania Prawa i Sprawiedliwości lekko się poprawiły, a opozycja (zwłaszcza Polska 2050, ale i Koalicja Obywatelska) zanotowała spore spadki, trend niespodziewanie znowu uległ odwróceniu. Co więcej, gorsze notowania zaczęła też notować Konfederacja – jedyny potencjalny koalicjant Prawa i Sprawiedliwości w przyszłym Sejmie, a przynajmniej gwarant, że opozycja nie będzie miała w nim większości. Na dodatek o samodzielnym starcie w wyborach zaczął mówić Zbigniew Ziobro, co zapewne jest elementem wzmacniania jego pozycji negocjacyjnej, ale emocjonalne wzmożenie, do którego doprowadził, może się zakończyć ostatecznym rozstaniem z partią Jarosława Kaczyńskiego. Pozbawiłoby to Zjednoczoną Prawicę być może nawet kilkuset tysięcy głosów, a przede wszystkim naraziło na bezpardonowy atak od prawej flanki ze strony Suwerennej Polski w trakcie kampanii wyborczej.
Sondażowe kłopoty partii rządzącej prawdopodobnie są efektem problemów polskich rolników (do tej pory żelazny elektorat Prawa i Sprawiedliwości), które mimo starań w dalszym ciągu pozostają nie do końca rozwiązane, a także kompromitacja ministra Błaszczaka. Zwłaszcza ta druga sprawa może mieć poważniejsze następstwa niż to się na pierwszy rzut oka wydaje. Bezpieczeństwo Polski od wielu miesięcy było kluczowym atutem wyborczym Prawa i Sprawiedliwości, a twarzą ogromnych wydatków na zbrojenia był właśnie minister obrony. Tymczasem okazało się, że wbrew jego zapewnieniom, polska armia nie jest w stanie zestrzelić lecącej przez wiele minut nad naszym krajem rakiety, o której informacje wcześniej przekazali nam Ukraińcy. Co więcej, nie potrafi zlokalizować miejsca jej upadku, a na dodatek nawet nie próbowała jej odnaleźć. Tłumaczenia, że padał śnieg i widoczność była niewielka, a wskazania radarów mogły być błędem wynikającym z fatalnych warunków atmosferycznych, dopełniają ogromu tej kompromitacji polskiego systemu obrony przeciwlotniczej.
Skuteczność składanych przez Jarosława Kaczyńskiego obietnic stoi pod znakiem zapytania. Dzięki programowi 500+ Zjednoczona Prawica wygrała wybory, tyle że w 2019 roku. Cztery lata wcześniej mało kto wierzył, że ta obietnica zostanie zrealizowana. Większe znaczenie miały zapowiedzi cofnięcia podwyższenia wieku emerytalnego i likwidacji gimnazjów. Gdy jednak program 500+ w 2016 roku wszedł w życie, a dwa lata później został rozszerzony na każde pierwsze dziecko, ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego zyskało coś, co w polityce jest bezcenne i czego za grosz nie miała i nie ma Platforma Obywatelska – wiarygodność. To pozwoliło uzyskać w 2019 roku najlepsze w polskiej historii wyniki – najpierw w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a potem do Sejmu. Wydawałoby się więc, że jeżeli Jarosław Kaczyński zapowiada, że coś wejdzie w życie po wyborach, to można mu wierzyć. Tak było w roku 2019, ale już nie teraz. Blamaż związany z Polskim Ładem i kolejne niezrealizowane zapowiedzi Mateusza Morawieckiego (ostatnio zakończony został drugi sztandarowy program Zjednoczonej Prawicy – Mieszkanie+, który, jak przyznał sam minister rozwoju i technologii Waldemar Buda, nie spełnił pokładanych w nim nadziei) oraz Adama Glapińskiego (ach ta inflacja), mocno nadwyrężyły zaufanie wyborców do składanych przez polityków Zjednoczonej Prawicy obietnic. Chociaż i tak jest ono znacznie wyższe niż w przypadku działaczy opozycji.
Riposta Donalda Tuska zaskoczyła polityków Prawa i Sprawiedliwości, którzy zareagowali histerycznie. Jak zwykle szczególnym wyczuciem wykazał się Mateusz Morawiecki, który otwarcie nazwał lidera PO oszustem. „Zapomniał” tylko, że przez kilka lat temu „oszustowi” doradzał. Swoją drogą, ciekawe kiedy Jarosław Kaczyński poinformował premiera o podwyższeniu 500+. Przez wiele poprzednich miesięcy członkowie rządu zapewniali, że nie ma żadnych planów waloryzacji wypłacanej obecnie kwoty. Zresztą to samo jeszcze niedawno twierdził sam Jarosław Kaczyński. Oczywiście nie można mu zarzucić kłamstwa. W końcu mówił o podwyższeniu świadczenia do kwoty 700 zł. A podwyższa do 800 zł.
Zdezorientowani byli też początkowo liderzy innych partii opozycyjnych. Politycy Lewicy zaczęli przypominać, że już rok temu zgłosili projekt waloryzacji programu 500+. To prawda, tyle że zgłosili i … przestali o tym mówić. Podobnie jak o propozycji renty wdowiej. To zresztą częsty przypadek wśród polityków opozycji, którzy potrafią co jakiś czas wyskakiwać z jakimiś pomysłami, a po chwili tracą nimi zainteresowanie (Grzegorz Schetyna zapomniał nawet co było w „sześciopaku Schetyny”) albo nie próbują jej przypominać wyborcom. Tak jakby byli przekonani, że już wszyscy Polacy o tym wiedzą. Tymczasem, żeby propozycja utrwaliła się w społecznej świadomości, trzeba ją ciągle powtarzać. Jak mantrę.
Początkowo wydawało się, że nowo powstała koalicja wyborcza Polskiego Stronnictwa Ludowego i Polski 2050 poparła pomysł wcześniejszego podwyższenia świadczeń na dzieci. Dość szybko jednak jej liderzy przypomnieli sobie, że nazwali się Trzecią Drogą. A to zobowiązuje do odróżniania się od innych. Stąd już następnego dnia zreflektowani Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz ogłosili, że są przeciwni pomysłom Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej. Tyle, że wcale nie mają wspólnego stanowiska. Polska 2050 chciałaby wprowadzić kryterium dochodowe uprawniające do zwiększonego świadczenia, co prawdopodobnie przyniosłoby niewielkie oszczędności (wszystko zależy od wysokości progu dochodowego) i całą masę kłopotów – konieczność weryfikacji dochodów rodziców, spory co do ich wyliczania, a zapewne też próby oszukiwania systemu. Polskie Stronnictwo Ludowe opowiada się za zwiększeniem świadczeń tylko dla pracujących rodziców, co zaowocowałoby jeszcze większymi kontrowersjami i komplikacjami. Lepsze często jest wrogiem dobrego.
Nowe stanowisko (a w zasadzie stanowiska) „Trzeciej Drogi” jest o tyle korzystne z punktu widzenia całej opozycji, że być może pozwoli zagospodarować wyborców Koalicji Obywatelskiej rozczarowanych narastającym populizmem ich ugrupowania. W przeciwnym razie poszliby oni do Konfederacji, która zapewne i tak będzie beneficjentem przedwyborczej licytacji. Ta bowiem reprezentuje inny rodzaj populizmu – żąda likwidacji piętnastu różnych podatków i zmniejszenia większości pozostałych, ale nie postuluje zwiększenia wydatków socjalnych. Wręcz przeciwnie, jej politycy najchętniej wiele z nich ograniczyliby albo całkowicie zlikwidowali. Polaku, radź sobie sam.
Fala populizmu, która zalewa Polskę przed zbliżającymi się wyborami nie jest zaskoczeniem. To, że kampania wyborcza będzie licytacją rozdawniczych obietnic, a nie realnych propozycji rozwiązania nurtujących polskie społeczeństwo problemów, było oczywistą oczywistością. Zaskakujące i niepokojące jest coś innego. Do tej pory wszyscy politycy stanowczo zaprzeczali oskarżeniom o populizm. Nawet gdy obiecywali wyborcom cuda niewidy, starali się w sposób mniej lub bardziej sensowny wytłumaczyć i zracjonalizować swoje propozycje. Teraz coraz częściej otwarcie przyznają, że bez populizmu nie da się wygrać wyborów – Donald Tusk twierdzi, że nie interesuje go moralne zwycięstwo (ciekawe czy zadowoli go pyrrusowe). Wtórują im sprzyjający opozycji komentatorzy. I jedni, i drudzy nie wyciągają jednak z tych przemyśleń dość oczywistych konsekwencji. Jeżeli bez populistycznych propozycji nie da się wygrać wyborów i utrzymać zdobytej władzy, a jednocześnie wiadomo, że przyniosą one w dłuższej perspektywie katastrofalne skutki, to wniosek może być tylko jeden – demokracja w obecnym kształcie (powszechne prawo wyborcze dla wszystkich pełnoletnich obywateli) jest ustrojem szkodliwym, prowadzącym do katastrofy i powinna zostać jak najszybciej radykalnie zreformowana. No chyba, że jednak się mylą i jesienią racjonalnie myślący wyborcy odeślą populistów na śmietnik historii.
Karol Winiarski