Migracyjne gierki
Problem migracji stał się głównym tematem kampanii wyborczej. Nie jest to może wielkie zaskoczenie zważywszy, że już w 2015 roku przyniósł on Zjednoczonej Prawicy kilka dodatkowych punktów procentowych, co umożliwiło jej zdobycie bezwględnej większości w Sejmie i sprawowanie samodzielnych rządów. Znalazł on także odzwierciedlenie w dwóch z czterech pytań referendalnych. Z drugiej jednak strony kilka poprzednich kampanii skoncentrowanych było na innych tematach, a jeszcze kilka tygodni temu problemy migracyjne tylko chwilowo skupiały uwagę rządowych propagandzistów. Oczywiście sprawa migracji traktowana jest zarówno przez rządzących, jak i przez opozycję, czysto instrumentalnie i służy wyłącznie do wzajemnej przedwyborczej nawalanki. Tymczasem jest to najpoważniejszy problem przed którym stoi Europa. Znacznie ważniejszy od kryzysu klimatycznego, chociaż jednocześnie częściowo będący jego skutkiem.
Zdominowanie kampanii wyborczej tematem migracji w ostatnich dwóch tygodniach spowodowane było kilkoma wydarzeniami. Na ekrany film wszedł właśnie film Agnieszki Holland „Zielona granica”, którego tematem są niedawne wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej, ale przedstawiane w szerszym kontekście kryzysu migracyjnego z jednoznaczną zresztą krytyką hipokryzji polityki Unii Europejskiej. Spotkał się on z bezprecedensowym atakiem ze strony polityków Zjednoczonej Prawicy i wiernie sekundujących im dziennikarzy mediów rządowych. Większość z nich otwarcie się zresztą przyznawała, że filmu nie widziała i nie zamierza go oglądać. Nagonka na reżyserkę i aktorów grających w filmie, w której używano argumentum ad Hitlerum, z pewnością doprowadzi do sukcesu frekwencyjnego tej produkcji. Ale ci, którzy pójdą na film raczej na Prawo i Sprawiedliwość nie mieli zamiaru głosować. Propagandowa ofensywa rządzących ma wyłącznie na celu mobilizację własnego elektoratu pod absurdalnym hasłem „murem za polskim mundurem”. W praktyce oznacza ono przyzwolenie na całkowitą bezkarność żołnierzy, funkcjonariuszy policji i Straży Granicznej niezależnie od działań, które podejmują. Nawet jeżeli łamią obowiązujące prawo. A film, oparty w dużym stopniu na relacjach świadków, takie przypadki pokazuje.
Dość przypadkowo czas poprzedzający premierę filmu Agnieszki Holland zbiegł się z przybyciem kilku tysięcy mieszkańców Afryki z Tunezji na włoską wyspę Lampedusa. Napływ tej ogromnej fali migracyjnej nastąpił mimo porozumienia podpisanego z autorytarnym prezydentem Tunezji (kilkanaście miesięcy temu rozwiązał demokratycznie wybrany parlament likwidując tym samym ostatnią zdobycz Arabskiej Wiosny), które podobnie jak zawarty kilka lat temu układ z Prezydentem Turcji Recipem Erdoganem miało zatrzymać chcących się dostać do Europy mieszkańców Azji i Afryki. Pojawiały się zresztą sugestie, że władze Tunezji celowo dopuściły do nasilenia migracji, aby uzyskać jeszcze lepsze warunki od UE. TVP wysłało na Lampedusę kilku dziennikarzy, którzy na bieżąco mieli relacjonować tragedię tam się rozgrywającą. Sytuacja była rzeczywiście nadzwyczajna, skoro na wyspie pojawiła się przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Po kilku dniach sytuacja została jednak opanowana i „wstrząsające relacje w „Wiadomościach” przestały się pokazywać. Podobnie jak kilka miesięcy temu sprawa Polski zamordowanej na wyspie Kos i kilkudniowych zamieszek we francuskich miastach. A przecież na nieodległym przecież wybrzeżu Libii w tym samym czasie rozgrywała się największa w ostatnich latach tragedia spowodowana przez powódź, w której zginęło co najmniej kilka tysięcy osób. To jednak propagandzistów z TVP prawie w ogóle nie zainteresowało.
Ostatnim powodem wyeksponowania tematu emigracji była afera wizowa, która ukrywana miesiącami przez rządzących, wypłynęła na światło dzienne w najgorszym dla nich momencie. Dokładna analiza dokonana przez dziennikarzy oko.press (a nie jest portal sprzyjający obecnej władzy) pokazuje, że rozmiar afery nie jest aż tak duży, jak chcieliby to widzieć opozycyjni politycy i sprzyjający im dziennikarze. Nie zmienia to jednak faktu, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych przez wiele miesięcy działała przestępcza grupa, która czerpała korzyści finansowe z procedury wydawania polskich wiz. Jednocześnie zaś w całkiem legalny sposób corocznie co najmniej dziesiątki tysięcy mieszkańców Azji i Afryki otrzymuje wizy pracownicze umożliwiające podjęcie w Polsce legalnego zatrudnienia. Możliwość dokładnego zbadania ich przeszłości i rzeczywistych powodów przyjazdu do Europy jest znacznie mniejsza niż w przypadku migrantów, którzy mieli być relokowani w ramach UE. Nie ma też pewności, że po zakończeniu kontraktu wrócą do swojego kraju – z legalnych emigrantów mogą stać się nielegalnymi, tyle że już przebywających w „europejskim raju”. Uzasadnieniem tej sytuacji są oczywiście względy demograficzno-gospodarcze. Bardzo małe bezrobocie spowodowało deficyt rąk do pracy, co zresztą jest powtórzeniem sytuacji sprzed kilkudziesięciu lat mającej miejsce w państwach Europy Zachodniej. Z konsekwencjami nieprzemyślanej polityki migracyjnej kraje te borykają się do dnia dzisiejszego. Jak to się ma do propagandowej narracji przedstawiającej migrantów jako zarazę, która stanowi śmiertelne zagrożenie dla bezpieczeństwa Polaków?
Emigracja zarobkowa jest narastającym problemem wszystkich bogatych państw świata. Zasadniczym powodem są oczywiście różnice w poziomie życia, ale nie tłumaczy to tak gwałtownego nasilenia zjawiska migracji. Również kryzys klimatyczny, wojny czy konflikty wewnętrzne nie tłumaczą wszystkiego. Wszystkie te czynniki występowały już wcześniej i rzeczywiście niekiedy przyczyniały się do radykalnych przemian na politycznej mapie świata. Tyle, że w ostatnich latach nie doszło do ich radykalnego nasilenia. Nie zwiększyły się również świadczenia socjalne wypłacane w krajach docelowych, które są konsekwencją wprowadzania zasad welfare state po II wojnie światowej. A jednak miliony ludzi, ryzykując życiem, starają się pokonać wszelkie przeszkody, aby dotrzeć do „lepszego” świata.
Tylko, że wcześniej kraje Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej nie były taką bombą demograficzną jak w chwili obecnej – w niektórych liczba mieszkańców podwaja się co kilka lat. Nie wszystkie są w stanie „zagospodarować” miliony młodych mężczyzn nie mogących zrealizować swoich życiowych aspiracji. A te kształtowane są na podstawie wiedzy o warunków życia w bogatych krajach. Także dzięki rozwojowi internetu. Łatwiej też niż kiedyś przemieszczać się na duże odległości. W wielu krajach, dzięki wcześniejszej migracji, istnieją sieci społecznościowe, które wytworzyły się wskutek wcześniejszych migracji, a dzięki którym łatwiej zaaklimatyzować się w nowym środowisku. Jest w końcu powód, który wygląda na paradoksalny, ale wydaje się najważniejszą przyczyną kryzysu migracyjnego. Emigrantami nie są ludzie, którzy nic nie mają. Ich bowiem nie stać na zapłacenie przemytnikom za przerzut do Europy czy USA. Kilka tysięcy dolarów czy euro to suma na którą często składa się cała rodzina, ale możliwość jej zebrania świadczy jednak o względnej poprawie warunków ich życia.
Krytyka obecnej polityki migracyjnej UE jest powszechna. Tylko, że nawet najzagorzalsi krytycy nie są w stanie pokazać realnej alternatywy. Proponowane rozwiązania są albo półśrodkami, albo zbiorem pobożnych życzeń. I nie wynika to z ich ograniczonych możliwości intelektualnych. Po prostu, jak zresztą w wielu innych kwestiach, nie ma prostych rozwiązań, które w krótkim czasie przyniosą radykalną poprawę sytuacji.
Można zbudować na granicach mury uzupełnione przez systemy elektroniczne, ale i tak nie powstrzyma to osób, które będą starały się je przekroczyć. Na terenach bagnistych oraz tam gdzie są rzeki i jeziora ich budowa jest zresztą niemożliwa. A już kompletnie taki system nie jest możliwy do zastosowania w przypadku granicy przebiegającej na morzu. W pełni skuteczną metodą byłoby oczywiście zaminowanie obszaru przygranicznego, zamontowanie samostrzelających karabinów (jak na murze berlińskim, co zresztą też nie zapobiegło w pełni próbom ucieczek do Berlina Zachodniego) i zatapianie łodzi z migrantami. Oczywiście nikt takich metod nie zastosuje. Przynajmniej oficjalnie, ponieważ niektóre działania podejmowane już teraz (pushbacki, spychanie łodzi poza granice wód terytorialnych, nieudzielanie pomocy tonącym jednostkom), co odbywa się za cichym przyzwoleniem polityków europejskich potrafiących tak pięknie mówić o wartościach którymi się kierują, coraz bardziej ich do nich przybliża.
Nierealne jest też odsyłanie migrantów do krajów ich pochodzenia. W wielu z nich (w Erytrei, Sudanie czy Afganistanie) grozi im rzeczywiste niebezpieczeństwo. Niektórzy „zgubili” dokumenty, a więc identyfikacja kraju, z którego przybyli, jest co najmniej utrudniona. Oczywiście można relokować ich do państw, z których wyruszyli do Europy, ale zgodę musiałyby one wyrazić na to zgodę. Nawet jeżeliby udałoby się uzyskać ich akceptację na takie działanie za dotacje finansowe, to, pomijając już koszty, nie ma pewności, że po jakimś czasie odesłani w ten sposób migranci nie podejmą kolejnej próby. Tak jak wielokrotnie praktykowali to migranci na granicy polsko-białoruskiej, którzy zresztą dążą do Europy Zachodniej, a Polskę traktują wyłącznie jako kraj tranzytowy.
Jest jeszcze jeden „genialny” pomysł położenia kresu nielegalnej migracji, o którym często wspominają rządowe media. Wystarczy przecież pozamykać przemytników, a problem się skończy. Podobnie rozumowali kilkadziesiąt lat temu politycy, którzy postanowili w ten sposób rozprawić się z problemem zażywania narkotyków. Od czasu do czasu udaje się nawet schwytać handlarzy śmiercią. Tyle, że na ich miejsce pojawiają się nowi, często znacznie bezwzględniejsi niż ich poprzednicy. Dopóki istnieje popyt na jakieś usługi, będzie też i podaż.
Można oczywiście też próbować wyeliminować zasadniczą przyczynę migracji – różnice w poziomach życia. Nie da się jednak tego osiągnąć z dnia na dzień, ani nawet z roku na rok, o ile w ogóle byłoby to możliwe nawet w wieloletniej perspektywie. Wymagałoby również ogromnych nakładów finansowych bez żadnych gwarantowanych efektów. Już widzę jak wyborcy zgadzają się przekazać znaczącą część swoich podatków na rozwój krajów afrykańskich czy azjatyckich.
Problem migracji pozostanie z nami na stałe. Możemy próbować go ograniczyć, a samo zjawisko częściowo ucywilizować. Ale powrót do dawnej, bezpiecznej Europy nie jest w pełni możliwy. Zresztą migranci są niezbędni do utrzymania wzrostu gospodarczego, a nawet utrzymania naszego poziomu życia. Najprostsze i najgorzej płatne zajęcia nie znajdą w bogatych krajach zbyt wielu potencjalnych pracowników. Czasami nawet nie zdajemy sobie sprawy, że dzięki przybyszom z dalekich krajów działa w Polsce i innych krajach wiele podstawowych usług publicznych. I raczej nie chcielibyśmy z tego rezygnować. Warto o tym pamiętać, gdy słuchamy cudownych recept populistów, dla których jedynym celem jest wykorzystanie naszego naturalnego strachu przed obcymi do osiągnięcia przyziemnych, politycznych celów.
Karol Winiarski