Mimo wszystko
Powoli zbliżamy się do Nowego Roku. Kto ma wszystkie palce, bo nigdy nie pracował na przykład w tartaku, może sobie odliczać, uwzględniając jeszcze przy tym palec u stopy, ale już niedługo. Jak to bywa w końcu grudnia robimy podsumowania, liczymy sukcesy i wpadki, wspominamy wspaniałe (albo fatalne) wakacje i tak dalej. Obiecałem w zeszłym tygodniu pogodniejszy ton swego felietonu. Staram się, choć z góry zastrzegam, że w nastroju jestem podłym. Rok nie należał do najlepszych, a co gorsza, następny zapowiada się tylko gorzej, także z tego względu, że młodszy nie będę, ale nie tylko. Atmosfera na świecie, w kraju i w mieście robi się duszna, straszą nas politycy, straszą dziennikarze, straszą eksperci od różnych spraw, od klimatu przez ekonomię, ekologię, edukację, psychologię po prawo i militaria. Wiedzą, co mówią.
My tymczasem zafundowaliśmy sobie gigantyczną pyskówkę. Kraj, od Trakiszek po Bogatynię, podzielił się na tych, co to są za i tych co to bardziej przeciw. A w pyskówce, jak to w pyskówce nie liczą się argumenty tylko głośny krzyk i inwektywy. Piszę „my”, żeby wszystkiego na polityków nie zwalać, bo jak się poczyta komentarze, tak zwanych, zwykłych ludzi, to gołym okiem widać, że do niczego dobrego to nie doprowadzi. Skłócimy się tylko do granic wojenki – jeszcze słownej, chociaż cholera wie jak długo to wytrzyma, zanim ktoś chwyci za kij. Precedensy już przecież są, nie tylko za granicami. Może los łaskawy jednak nie pozwoli. Oby! Tymczasem bijmy się w piersi i żałujmy za grzech zaniechania popełniony w maju i w październiku. Tak, piszę o wyborach. Ci co to nie pofatygowali się wówczas do urn taki los nam zgotowali. Z lenistwa, głupoty, braku wyobraźni. Jaki wyborca taki wybraniec.
Mnie osobiście, prywatnie, w mijającym roku tak całkiem źle nie było. Chorób uniknąłem, karku nie skręciłem, za to wydałem książkę, a drugą skończyłem pisać. Ta nowa ma być w styczniu. Uwolniłem się też od znoju związanego z byłym miesięcznikiem, już tym przynajmniej nie muszę się przejmować i choć złości mnie zablokowanie, zupełnie niezrozumiałe, archiwum pisma w Internecie, to jednak złości umiarkowanie. Dzieciom powodzi się też nie najgorzej, wnuki rosną, niby fajnie jest. Pewnie, że honoraria mogły by być obfitsze, ale co tam, daję radę. Tylko ta sfera publiczna lękiem napawa. Właśnie wysłuchałem audycji poświęconej rocznicy zamachu na I Prezydenta Najjaśniejszej (czasowo mieszkam przy ulicy Jego imienia) i doszedłem do konkluzji, że atmosfera poprzedzająca zamach żywo przypomina dzisiejszą. Kto cokolwiek wie na ten temat, a powinien, bo w szkołach o tym uczono, pewnie to zauważy.
W mieście tymczasem zrobiło się już kolorowo i świątecznie, co ludziskom się raczej podoba. Pewnie mniej będzie się podobać miejski budżet na przyszły rok, ale to już wiedza dla wybranych. Pożyjemy – zobaczymy. Już szykuję się na noworoczną premierę w Teatrze. Szwejk to jeden z ulubionych bohaterów literackich starego toko, mam nadzieję, że także lubiany Wojciech Leśniak nie zawiedzie i rozśmieszy. Teraz już kończę, wieczór robi się późny, a przed nami wielkie otwarcie o północy. Lokal na „Patelni”, który przez z górą trzy lata stał pusty, wreszcie ożywa. Mam doń szczególny stosunek, bliscy mi wiedzą dlaczego. I choć ta najważniejsza część jest oddzielona i nadal zamknięta, to mimo wszystko wypada tam wpaść. Wszystkiego Najlepszego! Zdrowych i Wesołych Świąt! Mimo wszystko.
toko