Minęło ćwierć wieku
2 kwietnia 1997 roku Zgromadzenie Narodowe uchwaliło Konstytucję III RP. Data nie była najszczęśliwsza, ponieważ zgodnie z polską tradycją ustawy zasadnicze określa się od nazwy miesięcy, w których zostały przegłosowane w parlamencie lub podpisane przez Prezydenta RP (konstytucje oktrojowane, czyli nadane przez władców, jak to było w przypadku konstytucji Księstwa Warszawskiego czy Królestwa Polskiego, nie są brane pod uwagę). Stąd mamy konstytucje: majową (uchwaloną 3 maja 1791 roku), marcową (przegłosowaną 17 marca 2021 roku), kwietniową (23 kwietnia 1935 roku – tu akurat przyjęto dzień jej podpisania przez Prezydenta Mościckiego), a nawet lipcową (uchwaloną przez Sejm Ustawodawczy 22 lipca 1952 roku, a podpisaną przez Bolesława Bieruta dzień później). W przypadku obecnej konstytucji można oczywiście było przyjąć inne daty – maj, ponieważ w tym miesiącu odbyło się zatwierdzające ją ogólnonarodowe referendum albo lipiec, gdyż po uznaniu wspomnianego referendum za ważne przez Sąd Najwyższy, nowa ustawa zasadnicza została podpisana przez Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Tyle, że maj i lipiec i tak już były „zajęte”.
Droga do nowej konstytucji była długa i wyboista. Zmiany ustrojowe, które nastąpiły w 1989 roku, przyniosły dwie nowelizacje Konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Pierwsza, w kwietniu tegoż roku, wprowadzała postanowienia podpisanej właśnie umowy okrągłostołowej reaktywując między innymi Senat i urząd Prezydenta RP. Druga, pod sam koniec roku, miała bardziej symboliczne znaczenie zmieniając nazwę państwa polskiego, nakładając orłu koronę i likwidując zapisy o przewodniej roli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w budowaniu socjalizmu oraz sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Od początku jednak było oczywistym, że suwerenne państwo polskie nie może mieć konstytucji uchwalonej w okresie stalinizmu. Tym bardziej, że wkrótce znaleziono oryginalny tekst jej projektu (po rosyjsku) z osobistymi poprawkami Józefa Stalina (notabene łagodzącymi najbardziej ideologiczne zapisy wprowadzone przez nadgorliwych towarzyszy w Warszawie), które oczywiście zostały w całości uwzględnione.
Przeszkodą uniemożliwiającą szybkie uchwalenie nowej konstytucji był nie w pełni demokratyczny charakter nowego polskiego parlamentu. Co prawda Senat, reaktywowany po prawie 50 latach, został wybrany w całkowicie wolnych wyborach, ale już Sejm (zwany kontaktowym) obciążony był piętnem porozumień okrągłostołowych i trudno było go uznać za organ w pełni odzwierciedlający wolę narodu (tylko 35% posłów wybranych było w wolnych wyborach). Stąd też trzeba było czekać do nowych wyborów parlamentarnych, a te miały miejsce dopiero w październiku 1991 roku. Tym razem parlament okazał się aż nadto reprezentatywny – w Sejmie znalazło się 29 ugrupowań, co było wynikiem braku progów wyborczych i przyjęcia formuły Hare`a-Niemeyera jako metody podziału mandatów. Mimo wszystko udało się uchwalić dwie ustawy konstytucyjne – 23 kwietnia 1992 roku „o trybie przygotowania i uchwalenia Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej” oraz 17 października 1992 roku „o wzajemnych stosunkach między władzą ustawodawczą i wykonawczą Rzeczpospolitej Polskiej oraz o samorządzie terytorialnym” zwaną potocznie Małą Konstytucją. Można jednak przypuszczać, że gdyby próbowano znaleźć konsensus dotyczący światopoglądowych sformułowań, które dotyczyłyby np. kwestii rozdziału Kościoła od państwa, ochrony życia poczętego czy problemów lustracyjno-dekomunizacyjnych, takiej zgodności poglądów mogłoby już nie być. Tym bardziej, że przewodniczącym Komisji Konstytucyjnej mającej opracować projekt nowej ustawy zasadniczej został senator Walerian Piotrowski – jeden z autorów ustawy delegalizującej aborcję. Prace nad nową konstytucją nawet nie ruszyły z miejsca, ponieważ w maju 1993 roku po przegłosowaniu jednym głosem votum nieufności wobec rządu Hanny Suchockiej, Lech Wałęsa rozwiązał parlament.
W nowym Sejmie, wybranym dopiero we wrześniu 1993 roku, znalazło się tylko 6 ugrupowań. Była to konsekwencja nowej ordynacji wyborczej, która wprowadzała 5-procentowy próg dla partii politycznych i niepartyjnych komitetów wyborczych oraz 8-procentowy dla koalicji. W efekcie większość startujących ugrupowań, głownie centroprawicowych, znalazła się poza Sejmem. Znacznie powiększało to szanse na uchwalenie nowej konstytucji, ale stawiało pod znakiem zapytania prawo tak bardzo niereprezentatywnego parlamentu (ponad 30% wyborców nie miało w nim swoich reprezentantów) do uchwalenia ustawy zasadniczej. Z drugiej jednak strony nie było pewności, że po kolejnych wyborach sytuacja będzie inna, a na dodatek stworzyłoby to niebezpieczny precedens kwestionowania legalności każdej nowej konstytucji – zawsze ktoś przecież do Sejmu by się nie dostał. Alternatywą byłaby zmiana sposobu przygotowania projektu ustawy zasadniczej, np. poprzez powierzenie tego zadania wybieranej bez żadnych progów wyborczych konstytuancie, ale na to nie chciała się zgodzić większość partii zasiadających w nowym Sejmie – tzw. koalicja konstytucyjna złożona z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Unii Demokratycznej (wkrótce Unii Wolności – po połączeniu z Kongresem Liberalno-Demokratycznym) i Unii Pracy. Przeważył argument, że uchwalona przez Zgromadzenie Narodowe konstytucja i tak musi być zatwierdzona przez społeczeństwo w ogólnonarodowym referendum, a więc przeciwnicy znajdujących się w niej rozwiązań będą mieli możliwość przekonania do swoich racji większości Polaków.
Idąc na pewne ustępstwo partie sejmowe zgodziły się włączenie do prac nad nową konstytucją tzw. projektu obywatelskiego pod warunkiem jego podpisania przez co najmniej pół miliona wyborców. Pozaparlamentarne ugrupowania prawicowe nie byłyby w stanie zebrać takiej ilości podpisów, gdyby nie zaangażowanie NSZZ „Solidarność” z jej przewodniczącym Marianem Krzaklewskim. Liczący jeszcze wówczas około miliona członków związek bez problemu zorganizował akcję poparcia dla projektu obywatelskiego, co pozwoliło dołączyć go do sześciu innych zgłoszonych przez ugrupowania parlamentarne. Nie miało to większego znaczenia z punktu widzenia kształtu ustawy zasadniczej (niewiele jej zapisów znalazło się w ostatecznym tekście konstytucji), ale pozwoliło skonsolidować ugrupowania opozycyjne pod przewodnictwem Mariana Krzaklewskiego, co zaowocowało utworzeniem w 1996 roku Akcji Wyborczej „Solidarność”, która w roku następnym wygrała wybory parlamentarne.
Pracom nad nową konstytucją nie służył kalendarz wyborczy i wydarzenia polityczne. Pierwszy przewodniczący Komisji Konstytucyjnej, Aleksander Kwaśniewski, wkrótce po objęciu tego stanowiska zaangażował się w kampanię wyborczą przed wyborami prezydenckimi zakończonymi jego zwycięstwem nad Lechem Wałęsą. Włodzimierz Cimoszewicz, który objął po nim to stanowisko, rychło musiał się przenieść na fotel premiera, gdy Józef Oleksy oskarżony o współpracę z rosyjskim wywiadem, podał się do dymisji. Dopiero trzeci z kolei przewodniczący, Marek Mazurkiewicz, poprowadził prace Komisji Konstytucyjnej do szczęśliwego końca. W jej trakcie niejednokrotnie dochodziło do sporów dotyczących poszczególnych zapisów, chociaż co symptomatyczne, największe kontrowersje wzbudziła kwestia preambuły. Wydawało się nawet, że może się ona okazać przeszkodą nie do pokonania i spowoduje fiasko całego przedsięwzięcia. Na szczęście problem rozwiązała propozycja opracowana przez działacza Klubu Inteligencji Katolickiej i wieloletniego redaktora naczelnego miesięcznika Znak Stefana Wilkanowicza, a formalnie zaproponowana przez Tadeusza Mazowieckiego.
Merytoryczne zapisy nowej konstytucji dyskutowane w Komisji Konstytucyjnej nie wzbudzały większych emocji społecznych. Szerszym echem odbiło się jedynie wystąpienie Mariana Krzaklewskiego w trakcie debaty konstytucyjnej na forum parlamentu, w trakcie której nazwał wywodzących się z demokratycznej opozycji zwolenników przygotowanego już projektu nowej konstytucji targowiczanami. Ostatecznie, 2 kwietnia 1997 roku Zgromadzenie Narodowe przegłosowało nową Konstytucję większością 451 głosów przy 40 przeciw i 6 wstrzymujących. 25 maja tegoż samego roku została ona zatwierdzona w ogólnonarodowym referendum, chociaż frekwencja nie przekroczyła 43%, a ilość głosujących za (53,45%) była znacznie mniejsza niż przewidywano na podstawie przedreferendalnych sondaży. 16 lipca po stwierdzeniu ważności referendum przez Sąd Najwyższy, Aleksander Kwaśniewski podpisał tekst konstytucji, który tego samego dnia został opublikowany w Dzienniku Ustaw. Trzy miesiące później, 17 października 1997 roku, Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej weszła w życie.
Dyskusje nad obecnie obowiązującą ustawą zasadniczą z mniejszym lub większym natężeniem trwają cały czas, a opinie na jej temat są mocno rozbieżne. Co ciekawe, sporo osób zmieniło w ciągu minionego ćwierćwiecza swoje pierwotne oceny. Wielu jej ówczesnych zdeklarowanych przeciwników deklaruje się obecnie zdecydowanie po stronie obrońców – najbardziej spektakularnym przykładem jest oczywiście Lech Wałęsa. Z drugiej jednak strony, coraz częściej wypowiadają się osoby, które wyrażają narastające rozczarowanie widocznym brakiem jej skuteczności w obronie praworządności i demokratycznego ładu. Istota problemu leży jednak zupełnie gdzie indziej.
Nie ma konstytucji, która zapobiegłaby dążeniom autokratów do zmonopolizowania władzy, zwłaszcza jeżeli są oni popierani przez większość społeczeństwa. Nie inaczej jest i w Polsce. Wystarczy mieć większość w Sejmie (veto Senatu zawsze można odrzucić), sprzyjającego rządzącym Prezydenta, a konstytucja przestaje być przeszkodą na drodze do zdobycia nieograniczonej władzy. Nawet Trybunał Konstytucyjny nie jest niezbędnie konieczny, ponieważ jego wyroków można nie publikować, można je ignorować, a w ostateczności uchwalić nowe prawo w podobnym kształcie i zyskać co najmniej kilka miesięcy zanim zostaną one ponownie uznane za niekonstytucyjne. A jeśli jeszcze uda się podporządkować Trybunał Konstytucyjny, to ma się już zapewniony pełny komfort rządzenia. Na dodatek można też unieważniać wyroki europejskich trybunałów. Ale problem jest jeszcze poważniejszy.
Każda konstytucja, a nasza nie jest wyjątkiem, zawiera zapisy, które ze względu na ich ogólnikowość, można bardzo różnie interpretować. Od wielu lat stało się to często wykorzystywaną drogą zmian rzeczywistości ustrojowej bez konieczności poprawiania treści konstytucyjnych przepisów. Nowelizacja ustaw zasadniczych najczęściej nie jest sprawa prostą, a przy narastającej polaryzacji wielu społeczeństw, uzyskanie konsensusu koniecznego do przegłosowania nowych zapisów, często okazuje się niemożliwością. Jednocześnie zmiany społeczne postępują i niektóre przepisy stają się anachroniczne. W tej sytuacji najłatwiej dokonać zmiany dotychczasowej interpretacji bez ingerowania w ich treść. Zniesienie niewolnictwa w USA w XIX wieku odbyło się poprzez uchwalenie 13 poprawki do amerykańskiej Konstytucji. Sto lat później likwidacja segregacji rasowej nastąpiła poprzez kolejne wyroki Sądu Najwyższego uznające istniejące w stanach południowych przepisy za niekonstytucyjne. A przecież przez poprzednie kilkadziesiąt lat nikt ich zgodności z Konstytucją USA nie kwestionował.
Ta prosta i dość powszechnie stosowana metoda niesie jednak za sobą fundamentalne zagrożenie. Po pierwsze, zmiana wykładni może iść w różnych kierunkach i niekoniecznie odzwierciedlać poglądy większości społeczeństwa. Są one zresztą zmienne, a co gorsze mogą się okazać równie niebezpieczne dla różnego rodzaju mniejszości (narodowych, religijnych, seksualnych), jak rządy najbardziej krwawych dyktatorów. Po drugie, maleje rola parlamentu jako ciała ustrojodawczego, a rośnie władzy sądowniczej, której społeczna legitymizacja jest zdecydowanie mniejsza. Sędziów sądów konstytucyjnych nigdzie przecież nie wybiera się w wyborach powszechnych. I w końcu po trzecie, tracą na znaczeniu konstytucje jako fundamenty ustrojowe współczesnych państw. Skoro każdy zapis można zinterpretować zgodnie z aktualną potrzebą polityczną, to treść konkretnych przepisów nie ma większego znaczenia.
Trochę to zresztą przypomina sytuację tych religii, które oparte są na zapisach świętych ksiąg, powstałych przed tysiącami lat w konkretnych warunkach historycznych i społecznych. Wiele ze znajdujących się w nich nakazów i zakazów obecnie jest całkowicie anachronicznych. Tyle, że to przecież słowa przekazane przez tego czy innego boga, a więc zmienić ich nie można. Stąd nadaje się im nową interpretację, co zresztą po raz pierwszy zrobił sam Chrystus, a potem św. Paweł ze Starym Testamentem. Tylko kto współczesnym interpretatorom dał prawo nowego tłumaczenia boskim przykazań? Jak wielkie powoduje to komplikacje pokazuje chociażby przykład sprzed kilku lat, gdy pracownik IKEI odmówił powstrzymania się od homofonicznych zachowań powołując się na konkretne zapisy Starego Testamentu.
W przypadku ustaw zasadniczych pozornie nie jest tak źle. Ich treść jest jak najbardziej ludzka, a nie boska, chociaż coraz częściej okazuje się, że pewnych uregulowań nie można wprowadzić ze względu na obowiązujące konwencje. Jest to jednak droga trudna i długa. Dlatego wybierana coraz rzadziej – Konstytucja III RP doczekała się jedynie dwóch nowelizacji. O wiele prościej jest uznać, że jakiś zapis znaczy dzisiaj zupełnie co innego niż znaczył wczoraj. A to oznacza, że oświeceniowy pomysł zorganizowania życia społecznego dla dobra wszystkich na gruncie fundamentalnych zasad zawartych w konstytucji, powoli przechodzi do historii. Dom bez fundamentów długo nie postoi.
Karol Winiarski