Młodzi publicyści – „Nasze obozy, nasze pismaki”
Nie widać końca burzy wywołanej przyjęciem przez polski parlament nowelizacji ustawy o IPN, która wprowadza do niej artykuł przewidujący kary, do pozbawienia wolności włącznie, za „przypisywanie państwu i narodowi polskiemu wbrew faktom odpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy”. Chodzi tu oczywiście przede wszystkim o pojawiający się od czasu do czasu w zagranicznych mediach zwrot „polskie obozy śmierci”. W tym kontekście nowelizacja ma wymiar wyłącznie symboliczny, bo taki, dajmy na to, niemiecki publicysta używający wspomnianego zwrotu podlega prawu niemieckiemu, a nie polskiemu, toteż polska ustawa nie stanowi żadnej podstawy do podjęcia przeciw niemu środków prawnych. Ponadto penalizacja obejmuje wyłącznie oskarżenia pod adresem całego narodu lub państwa, a więc rozważania o odpowiedzialności pojedynczych obywateli polskich za zbrodnie na Żydach również nie byłyby karane. Wreszcie przypadki nazywania nazistowskich obozów zagłady „polskimi”, biorąc pod uwagę ogromną liczbę ukazujących się rokrocznie publikacji na temat holokaustu, nie były aż tak częste i z reguły ich następstwem były przeprosiny pod adresem strony polskiej. Przypuszczam zresztą, że zwrotu tego używano zazwyczaj nie w znaczeniu „obozów zbudowanych przez Polaków”, ale „obozów znajdujących się w Polsce”, wobec czego należałoby go uważać raczej za nieelegancki i krzywdzący skrót myślowy, a nie oskarżenie naszego państwa o czynny udział w zagładzie Żydów.
Mając to wszystko na uwadze, nie sposób było przewidzieć, że przyjęcie projektu nowelizacji przez Sejm otworzy istną puszkę Pandory. Izraelscy politycy jeden przez drugiego zaczęli miotać w naszym kierunku najróżniejsze inwektywy. W ich oczach zostaliśmy nagle (czy na pewno nagle?) współwinnymi holokaustu na równi z Niemcami, a właściwie to nawet w większej mierze niż Niemcy, gdyż oni mordowali Żydów z przymusu, z polecenia złowrogich nazistów, podczas gdy Polacy – z własnej woli, motywowani chęcią zarobku i uciechy. Wszystkich przelicytował niejaki Jair Lapid, który oświadczył, że „polskie obozy śmierci istniały i żadne prawo tego nie zmieni”. Ten sam osobnik napisał też, że jego babcię zabili Polacy, „nim jeszcze ujrzała na oczy niemiecki mundur”, mimo że, jak twierdził we wszystkich wcześniejszych wypowiedziach, obie jego babcie przeżyły wojnę, a w ogóle to jego rodzina wywodzi się z Serbii i Węgier. Nawet izraelski premier Netanjahu w rozmowie z Mateuszem Morawieckim powiedział, że zabijanie Żydów przez Polaków miało wymiar systemowy. Na domiar złego głos w sprawie zabrał także amerykański Departament Stanu, „zachęcając” polskie władze do ponownego pochylenia się nad tekstem ustawy.
Pierwszą reakcją komentatorów w Polsce było zdziwienie, czy wręcz zgoła niedowierzanie. Przywykliśmy do tego, że zachodnim politykom albo dziennikarzom coś się czasem „omsknie” w sprawie polskiego udziału w II wojnie światowej, ale uznawaliśmy to raczej za zjawisko marginalne. Tak było na przykład w roku 2015, kiedy to dyrektor FBI James Comey oznajmił, że winni zagłady Żydów są niemieccy naziści i ich poplecznicy z Polski, Węgier i innych krajów. Po proteście polskiej ambasady dyrektor przeprosił, chociaż w sposób dość wymijający, napisał bowiem, że owszem, Polacy byli ofiarami wojny, ale oskarżeń o udział naszych rodaków w holokauście jednoznacznie nie wycofał. Nieco wcześniej nasza telewizja wyemitowała niemiecki serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym to znalazła się taka oto scena (przytaczam z pamięci): polscy partyzanci dokonali zasadzki na pociąg. Po akcji ich dowódca wybrał się na inspekcję unieruchomionych wagonów. Otwarłszy jeden z nich, zobaczył stłoczonych w nim Żydów, wiezionych najwyraźniej do któregoś z obozów w celu zagazowania. Dowódca natychmiast zamknął wrota wagonu i powiedział z obrzydzeniem: „To tylko Żydzi”. Oni są równie parszywi jak komuniści, lepsi martwi niż żywi.” Wtedy także resortowe media uspokajały nas, wmawiając opinii publicznej, że to tylko pomyłka, niegroźny bubel, że trwa historyczny dialog i tak naprawdę nikt nas żadną odpowiedzialnością nie chce obarczać.
Tymczasem może nie powinniśmy się tak bardzo dziwić oburzeniu izraelskich polityków. Niektórzy pewnie pamiętają, jak to w 2011 roku, podczas obchodów 70. rocznicy mordu w Jedwabnem odczytano oficjalny list prezydenta Komorowskiego do uczestników uroczystości. Znalazła się w nim opinia, że „naród polski musi przywyknąć do myśli, że on także bywał sprawcą”. Tak brzmiały słowa demokratycznie wybranej głowy państwa polskiego, człowieka, który przysięgał przed parlamentem i całym społeczeństwem, że będzie „strzegł niezłomnie godności Narodu”. Warto może przy okazji porównać wypowiedź polskiego prezydenta ze wspomnianymi słowami dyrektora FBI. James Comey stwierdził, że „polscy poplecznicy” jedynie pomagali Niemcom, byli zatem co najwyżej współsprawcami, a nie sprawcami samodzielnymi, tak jak ich nazwał Bronisław Komorowski. Poza tym amerykański urzędnik wspomniał tylko o pojedynczych poplecznikach nazistów, podczas gdy polski prezydent nie żałował sobie i mianem sprawcy zbrodni określił cały naród. Dlaczego mielibyśmy zatem mieć pretensje do zagranicznych polityków o to, że cytują polskiego prezydenta? Szczęśliwie dla nas zachodnie media w większości zajęły wobec sporu stanowisko neutralne, a w opiniach komentatorów można wyczuć niezrozumienie izraelskich intencji. Warto zachować zimną głowę i pamiętać, że na każdą polską rodzinę zabitą za ukrywanie Żydów przypadał Polak, który tą rodzinę wydał Niemcom. Nie brakowało też Polaków żerujących na tragedii Żydów; zachowały się na przykład relacje mówiące o tym, że podczas postojów „pociągów śmierci” na stacjach, Polacy ofiarowali wiezionym nimi, zmaltretowanym Żydom odrobinę wody w zamian za kosztowności. Jednak te niegodziwe praktyki, a nawet przypominane wciąż Jedwabne, absolutnie nie wyróżniają nas spośród innych narodów okupowanej Europy, a oskarżenia o systemowy udział w zbrodniach holokaustu są niczym więcej jak obelżywym kłamstwem, w które zresztą nie wierzy nawet większość Żydów.
Problem leży głębiej. Otóż patrząc na zagraniczne portale i czytając między wierszami, można wysnuć wniosek, że w głowach wielu zachodnich czytelników funkcjonuje pogląd, jakoby Polacy co prawda nie budowali obozów i nie mordowali Żydów, ale i tak byli (i są nadal) zgrają zacofanych, podłych antysemitów, którzy jeśli do holokaustu się nie przyłączyli, to chyba tylko z tchórzostwa. Tezy o „tradycyjnym polskim antysemityzmie” widać tam na każdym kroku. I może należy zadać sobie pytanie: kto za taki obraz Polaków odpowiada? Wyobraźmy sobie na chwilę, że jesteśmy, dla ustalenia uwagi, Hiszpanami. Niezbyt interesuje nas polityka, ale mimo to codziennie przeglądamy jakiś portal informacyjny. I cóż byśmy tam przeczytali? Wspomnienia Ireny Sendlerowej albo powstańców warszawskich, czy raczej artykuły o wzbierającej w Polsce fali faszyzmu, informacje o tysiącach nazistów maszerujących przez Warszawę i wołania o pomoc okrutnie prześladowanych przez tyranię „poprawnych” dziennikarzy? Potem może chcielibyśmy pójść do kina i obejrzeć jakiś polski film, w końcu nie mieliśmy dotąd styczności z tamtejszym kinem. Idziemy na „Idę” Pawła Pawlikowskiego i co tam widzimy: dwie Żydówki wędrują po polskiej prowincji w poszukiwaniu szczątków ich krewnych zabitych przez szmalcowników. Niezbyt orientujemy się w historii, myślimy, że takie zachowania były normą wśród tej nadwiślańskiej dziczy. A potem nagle polskie władze usiłują wprowadzić kary za wspominanie o udziale Polaków w holokauście – czy nie bylibyśmy skonfundowani? Niebywałe, jak wiele wysiłku niektóre media wkładają w udowodnienie Polakom – i przy okazji zagranicy – że drzemie w nas głęboko zakorzeniony, zwierzęcy antysemityzm, którego owe media straszliwie się w naszym imieniu wstydzą. I to zazwyczaj te same media, które w innych przypadkach pierwsze sprzeciwiają się generalizowaniu, ocenianiu czynów jednostek pod kątem ich narodowości i wyznania, czy wreszcie obarczania ich odpowiedzialnością za czyny ich przodków. Dla nas jednakże robią wyjątek.
I oto na naszych oczach, w dniach kiedy Polacy nie znajdują słów oburzenia na dotykające ich kraj potwarze, Tomasz Lis na okładce „Newsweeka” umieszcza Jana Tomasza Grossa, autora bulwersującej książki „Sąsiedzi”, w której twierdził, że Polacy widłami i siekierami zarąbali bez mała 70 tysięcy Żydów. „Gazeta Wyborcza” swego czasu oklaskiwała autora za to, jak wspaniale dopiekł tym wstrętnym Polakom, obwołała go przy okazji „światowej sławy historykiem”. To bzdura, Gross z wykształcenia jest socjologiem, a elementarne błędy warsztatowe jego książki wytykali mu wszyscy historycy od Los Angeles po Władywostok; również liczba 70 tys. zabitych Żydów jest wyssana z palca. Mamy posła PO Marcina Święcickiego, który powiedział na antenie Polsatu, że „mordowaliśmy, tylko nie zakładaliśmy obozów śmierci” i że „takich miejscowości jak Jedwabne były dziesiątki”. Mamy TVN, które publikuje materiał z kilkoma wyrostkami obchodzącymi w lesie urodziny Hitlera i na tej podstawie wszczyna kampanię piętnującą kiełkujący w Polsce neonazizm, pomimo że w Niemczech co rusz odbywają się publiczne przemarsze nazistów, w których bierze udział po kilkaset osób. Mamy Marcina Gołaszewskiego, lidera łódzkiej Nowoczesnej, mówiącego, chyba niestety na trzeźwo, że Polska jest na drodze do powtórzenia holokaustu. Oni sieją wiatr, my wszyscy zbieramy burzę.
Na koniec przykład z innej beczki: w ostatnim czasie polscy himalaiści po brawurowej akcji uratowali uwięzioną na stokach Himalajów francuską wspinaczkę, nie podejmując próby ocalenia jej polskiego towarzysza. Myślicie może państwo, że nie stanowi to okazji do oplucia Polaków i pokazania nam wszystkim, gdzie nasze miejsce? Nic bardziej mylnego! Na stronie gazeta.pl ukazał się niedawno tekst zatytułowany „Przykro mi, Elisabeth. Nie wybaczymy ci, że przeżyłaś w górach.” Nie trzeba zagłębiać się w ten paszkwil, aby domyślić się, jak powstał. Otóż publicystka weszła w sekcję komentarzy na jednym z informacyjnych portali (kto do tych sekcji zagląda, ten sam sobie szkodzi), tam przeczytała wypociny jakiegoś trolla albo idioty, przed oczyma stanął jej tłum śmierdzących cebulą Polaków z widłami i pochodniami, wskutek czego postanowiła napisać oszczerczy artykuł. Ale zamiast udowodnić, że wszyscy Polacy trzęsąc się od gniewu życzyli Francuzce śmierci, wykazała tylko, że taki rodzaj publicystyki jest doprawdy jedyną rzeczą gorszą od ciągłego ukazywania Polaków jako prześladowanych przez historię męczenników.
Łukasz Marczak
Fot. germandeathcamps.org