„Niby jestem, niby nie”
Paweł Kukiz, antyestablishmentowy polityk, który doprowadził do przejęcia pełnej władzy przez Zjednoczoną Prawicę w roku 2015, został właśnie przez układ władzy z którym od lat walczył, ostatecznie skonsumowany. To nie pierwszy i zapewne nie ostatni przypadek klęski „projektu” (taka obecnie modna nowomowa), mającego na celu radykalnie uzdrowić polską scenę polityczną. Podpisanie porozumienia z Jarosławem Kaczyńskim wzbudziło u jednych krytykę, u innych gorzki śmiech, a u pozostałych wzruszenie ramion, co chyba z punktu widzenia ambicji Pawła Kukiza jest chyba najgorszą reakcją. A szkoda, ponieważ warto spojrzeć na to wydarzenie z innej strony.
W dość powszechnym przekonaniu, które zakorzeniło się w publicznej świadomości, Platforma Obywatelska utraciła władzę w wyniku afery podsłuchowej czyli słynnych ośmiorniczek. Nic bardziej mylnego. Tuż przed ujawnieniem nagrań z restauracji „Sowa i przyjaciele”, Platforma minimalnie wygrała wybory do Parlamentu Europejskiego, co wyraźnie pokazywało, że poparcie dla tej formacji zaczyna już słabnąć. Afera podsłuchowa spowodowała gwałtowny spadek notowań PO, które spadły o kilka punktów procentowych. Tyle, że trwało to kilka tygodni. Po wakacjach wróciły do poprzedniego stanu, a odbywające się jesienią wybory samorządowe zostały przez Platformę jedynie minimalnie przegrane (chodzi o wyniki wyborów do sejmików) i to tylko dlatego, że na listach Prawa i Sprawiedliwości znaleźli się już przedstawiciele Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry i Polski Razem Jarosława Gowina. Gdy niedługo później Donalda Tuska zastąpiła Ewa Kopacz poparcie dla partii rządzącej skoczyło do dawno niewidzianych poziomów. Wydawało się, że wybory prezydenckie umocnią pozycję Platformy Obywatelskiej na scenie politycznej. I tak by się zapewne stało, gdyby nie start Pawła Kukiza. Rozchodząca się pod koniec kampanii przez media społecznościowe fala poparcia dla znanego muzyka pozwoliła mu uzyskać ponad 20-procentowy wynik w pierwszej turze wyborów. Dynamika zmian, która została tym wywołana umożliwiła nie tylko zwycięstwo Andrzeja Dudy, ale też całkowite załamanie się notowań PO i w efekcie ciężką porażkę do tej pory rządzącej formacji w jesiennych wyborach parlamentarnych. Jarosław Kaczyński ma być za co wdzięczny Pawłowi Kukizowi.
Zmiany barw partyjnych i politycznych sojuszy to dość powszechna rzecz w polityce. Nie tylko polskiej – przykład nowego rządu w Izraelu jest tego najlepszym dowodem. Ale przypadek Pawła Kukiza jest jednak inny. Nie ma tu mowy o stanowiskach, zleceniach czy innych konfiturach, które zwykle są ceną za zmianę politycznych barw. Paweł Kukiz zawsze wolny był od tego rodzaju pokus. Od początku swojej politycznej działalności miał za to kilka postulatów, którym pozostał wierny i starał się doprowadzić do ich realizacji. Z kim mógłby to uczynić, nie miało dla niego większego znaczenia. To wyjątkowa postawa wśród polskich polityków. I raczej nie należy się spodziewać zbyt wielu naśladowców.
Problem z postawą i działalnością Pawła Kukiza jest inny. Większość jego postulatów albo nie przyniesie przewidywanych przez niego skutków, albo doprowadzi do wręcz całkowicie przeciwnych konsekwencji w stosunków do oczekiwań ich autora. Niestety, wszelkie racjonalne argumenty oparte na doświadczeniach Polski i innych krajów są całkowicie przez niego ignorowane. Paweł Kukiz jest odporny na wiedzę i po prostu wie lepiej.
Najbardziej znanym z postulatów Pawła Kukiza jest wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu. Pomijając już fakt konieczności zmiany konstytucji, która wyraźnie mówi o ich proporcjonalności (tu akurat Julia Przyłębska mogłaby się okazać bardzo pomocna, gdyby nie niechęć Jarosława Kaczyńskiego do tego rozwiązania), doprowadziłoby to do jeszcze większej polaryzacji i upartyjnienia polskiej sceny politycznej. Efekty takiego rozwiązania widać w Senacie, w którym w przeciwieństwie do Sejmu, jedno z ugrupowań miało bezwzględną większość już od 1997 roku, gdy Akcja wyborcza Solidarność zdobyła 51 mandatów, mimo że jej kandydaci otrzymali niewiele ponad 25% głosów. Wbrew oczekiwaniom Pawła Kukiza w wyborach większościowych rzadko mandaty zdobywają niezależni kandydaci cieszący się poparciem elektoratu. Nawet jeżeli uda im się sporadycznie odnieść sukces (w wyborach do Senatu praktycznie jedynie wówczas, gdy główne partie celowo nie wystawią w danym okręgu swoich kandydatów), to nie mają żadnego wpływu na wyniki głosowań, w których decydują partyjni nominaci karnie wykonujący polecenia swoich liderów, dobrze wiedząc komu zawdzięczają miejsce na listach wyborczych. A takich jest zdecydowana większość. Gdyby jednomandatowe okręgi wyborcze obowiązywały w wyborach do Sejmu, Paweł Kukiz miałby szansę zostać posłem tylko dzięki „adoptowaniu” go przez jedną z głównych partii politycznych naszego kraju.
Jeszcze gorsze konsekwencje miałaby realizacja postulatu konieczności ogłaszania referendum ogólnokrajowego w przypadku zebrania określonej liczby podpisów oraz zniesienia progu frekwencyjnego wymaganego do jego ważności. To ile podpisów zbierze się pod projektem ustawy nie wynika z jego treści, a siły organizacyjnej inicjującego go ugrupowania. Najlepszym przykładem jest sprawa przywrócenia poprzedniego wieku emerytalnego podniesionego przez rząd Donalda Tuska w 2012 roku. Wniosek NSZZ Solidarność uzyskał poparcie ponad 1,3 mln Polaków. Pod takim samym w treści projektem Sojuszu Lewicy Demokratycznej nie udało się zebrać nawet wymaganego pół miliona podpisów.
Z kolei konsekwencje braku progu frekwencyjnego dobrze widać na przykładzie referendum zarządzonego przez Prezydenta Bronisława Komorowskiego za zgodą Senatu po przegranej przez niego pierwszej turze wyborów prezydenckich. Czy decyzja podjęta przez kilka procent uprawnionych do głosowania rzeczywiście powinna być wiążąca? I kto mógłby dokonać jej zmiany – wyborcy w kolejnym referendum czy może jednak też Sejm i Senat? A jeśli parlament, to w jakim okresie po referendum?
Referendum jest dobrą instytucją, ale raczej w realiach samorządowych. Oczywiście wówczas, gdy zadawane pytanie jest dobrze sformułowane, poruszany problem rzeczywiście wzbudza społeczne zainteresowanie, a kampania przedreferendalna prowadzona przez władze samorządowe nie jest nastawiona na preferowanie tylko jednego rozwiązania. W przypadku całego kraju jedyną sensowną formą demokracji bezpośredniej jest stosowane np. w Szwajcarii veto ludowe – zebranie odpowiedniej ilości podpisów powoduje konieczność przeprowadzenia referendum zatwierdzającego pod uchwaloną już przez parlament ustawą. Tego pomysłu jednak Paweł Kukiz nie zgłaszał.
Kolejny sztandarowy projekt bohatera tego felietonu to sędziowie pokoju. Tu sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Z jednej strony pomysł ma racjonalne podstawy. Taka instytucja funkcjonuje w kilku demokratycznych krajach, chociaż raczej tych, które należą do anglosaskiej kultury prawnej. Istniała też na ziemiach polskich, ale w ograniczonej formie, a jeszcze przed wojną została ostatecznie zniesiona. W PRL-u (od 1951 roku) i pierwszych latach III RP (do 2001 roku) istniały kolegia do spraw wykroczeń, których członków wybierały najpierw rady narodowe, a potem rady gmin. Przejmując orzekanie w drobniejszych sprawach sądy pokoju mogłyby odciążyć sędziów sądów powszechnych, chociaż procentowa ilość tego typu spraw (według projektu Kukiza 70%), nijak się ma do czasu prowadzenia postępowania sądowego. Są jednak też negatywy. Sędzia pokoju, nawet jeżeli jak chce Kukiz (w przeciwieństwie do projektu Ministerstwa Sprawiedliwości) musiałby mieć wykształcenie prawnicze, nie ma takiej wiedzy i takiego doświadczenia zawodowego jak sędzia zawodowy. Wybór dokonywany przez mieszkańców mógłby doprowadzić do żenującego celebryctwa kandydatów, co mogłoby skompromitować całą instytucję. Trudno też kadencyjność pogodzić z zasadą niezawisłości sędziowskiej – czy przed kolejnymi wyborami sędzia pokoju nie kierowałby się przy wydawaniu wyroków bardziej głosem opinii publicznej niż obiektywną oceną okoliczności zdarzenia? Na koniec pojawia się pytanie o koszty całej reformy. Czy nie lepiej przeznaczyć te środki na wzmocnienie aparatu kancelaryjnego w polskich sądach, co może nawet w większym stopniu odciążyłoby sędziów?
Paweł Kukiz nie odegra już większej roli na polskiej scenie politycznej. Nawet jeżeli uda mu się przeprowadzić chociaż część ze swoich postulatów, pozostanie w społecznej świadomości jako przegrany polityk, który sprzedał swoje przekonania za miejsce na liście wyborczej. To niesprawiedliwy osąd. Nie oznacza to jednak, że ocena jego politycznej działalności powinna być w pełni pozytywna. Z pewnością muzykiem był znacznie lepszym niż jest politykiem.
Karol Winiarski