Nieład
Polski Ład miał być sztandarowym pomysłem rządu Mateusza Morawieckiego prowadzącym do przywrócenia notowań Zjednoczonej Prawicy z 2019 roku i zapewnienia jej kolejny wyborczego sukcesu. Tymczasem dotychczasowy bilans wdrażania programu jest katastrofalny. Najpierw doprowadził do sporu w koalicji, który zakończył się zdymisjonowaniem Jarosława Gowina i opuszczeniem koalicji przez jego ugrupowanie. Potem nastąpiła seria zmian w projektach ustaw, które były wprowadzane jeszcze przez cały okres procesu legislacyjnego. Często była to zresztą realizacja postulatów Jarosława Gowina, za forsowanie których musiał opuścić obóz rządowy. Teraz, już po wejściu całego pakietu w życie, okazało się, że zawiera on błędy i nieścisłości, a interpretacja niektórych przepisów nie jest jednoznaczna. Na dodatek wprowadzane są kolejne zmiany (objęcie ulgą dla klasy średniej także najbogatszych emerytów – w tym Jarosława Kaczyńskiego), które przeczą pierwotnym założeniom programu – wprowadzeniu większej progresywności systemu podatkowego.
Wyliczenia rządowych analityków (niekwestionowane nawet przez polityków opozycji) jednoznacznie wskazują, że dla 90% podatników zmiany będą korzystne lub neutralne. I tak prawdopodobnie będzie, co w pełni okaże się po ostatecznym rozliczeniu podatkowym w początkach przyszłego roku. Tyle, że nie będzie to miało aż tak dużego znaczenia z politycznego punktu widzenia, a przecież o ten efekt chodziło inicjatorom projektu. Ewentualne korzyści znikną w inflacyjnym potoku, który zalewa kraj, a wrażenie powszechnego bałaganu i improwizacji, na długo pozostaną w pamięci. Doszło nawet do tego, że pracownicy urzędów skarbowych zaprotestowali przeciw przerzuceniu na nich obowiązku informowania podatników o szczegółach wprowadzanych właśnie poprawek w sposobach wyliczania należnych zaliczek na podatek dochodowy, ponieważ sami nie mają o nich większego pojęcia.
Najgorszy jednak będzie mentalny efekt Polskiego Ładu. Od wielu lat wszystkie ugrupowania (ostatnio nawet Lewica), niezależnie od deklarowanej orientacji programowej, wmawiają wszystkim, że podatki powinny być obniżane. O ile kilkanaście lat temu miało to być związane z jednoczesnymi ograniczeniami w wydatkach („tanie państwo”), to obecnie wszyscy głoszą konieczność ich zwiększenia – na wojsko, na służbę zdrowia, na edukację. A jednocześnie oczywiście nie powinno to powodować wzrostu zadłużenia państwa. Ostatnie sześć lat przyniosło pozorne potwierdzenie tych założeń. Dzięki powściągliwości w powiększaniu wydatków państwowych poprzednich rządów, uszczelnieniu systemu podatkowego i korzystnej koniunkturze gospodarczej, to ekonomiczne perpetuum mobile zdawało się działać. Ale ten stan nie może wiecznie trwać. Rezerw już nie ma, zmniejszanie luki podatkowej jest coraz trudniejsze, a koniunktura coraz bardziej niepewna. Na dodatek ten korzystny okres nie został wykorzystany na wzmocnienie sektora usług publicznych i nic nie zapowiada, żeby miało coś się zmienić w najbliższych latach – priorytetem jest bezpieczeństwo i socjalne rozdawnictwo. Zawirowania gospodarcze wywołane najpierw pandemią, a potem histeryczną reakcją większości rządów, lekką ręką rozdających pożyczone lub po prostu wydrukowane pieniądze, zaowocowały największą od lat inflacją, a wkrótce mogą skutkować potężnym kryzysem finansowym lub w najlepszym razie stagflacją. Zderzenie z twardymi prawami ekonomii może być bardzo bolesne.
Chaos w zarządzaniu gospodarką widać również w reakcji na inflację. Najpierw prezes NBP Adam Glapiński żył w świecie własnych oczekiwań zapewniając, że inflacja jest zjawiskiem przejściowym. Teraz to „przejściowe” zjawisko ma przynieść w tym roku średnioroczny wzrost cen na poziomie 7,6%, (chociaż w budżecie zapisano zaledwie 3,3%). Równie biernie zachowywał się premier Morawiecki, który dopiero pod koniec roku zdecydował się na obniżenie podatków od prądu, gazu i paliw oraz dopłaty dla najbiedniejszych. Początek nowego roku to już panika związana z ogromnymi podwyżkami cen energii, zwłaszcza dla odbiorców instytucjonalnych i niektórych indywidualnych. Trudno zresztą zrozumieć decyzję premiera o radykalnej redukcji VAT-u na paliwa (z 23% do 8%). Ceny tego źródła energii nie wzrosły aż tak drastycznie w ciągu ostatnich tygodni jak prądu czy gazu, a po grudniowej redukcji akcyzy nawet spadły o kilkadziesiąt groszy na litrze. Trudno nie traktować tego kroku inaczej jak chęci przypodobania się kierowcom i medialnego pokrycia innych podwyżek kosztem oczywiście kolejnego zubożenia budżetu państwa. Na dodatek wszystkie te posunięcia i kolejne transfery socjalne wynikające z Polskiego Ładu w dłuższej perspektywie będą utrudniać sprowadzenie inflacji do akceptowalnego poziomu.
Kolejne tarcze antyinflacyjne powodują również poważny problem na przyszłość. Wszystkie związane z nimi działania mają ograniczony czasokres obowiązywania. Oczywiście można je przedłużać, ale to oznaczałoby, że wycofanie się z nich nastąpiłoby jeszcze bliżej wyborów. A im dłużej będą obowiązywały, tym bardziej powrót do poprzednich stawek podatkowych byłby odbierany w powszechnej świadomości jako ich podwyżka, co z pewnością nie omieszkałaby wykorzystać opozycja. Bardzo prawdopodobne więc, że większość z nich zostanie utrzymana aż do wyborów. Tym bardziej, że chociaż inflacja zacznie wkrótce spadać, to jednak w Polsce może w dalszym ciągu nawet w początkach 2023 utrzymywać się na poziomie 4-5%, na co wskazuje wskaźnik inflacji bazowej (bez cen energii i żywności), który w grudniu przekroczył 5%.
Brak koordynacji w zarządzaniu informacją widać nie tylko w kwestiach gospodarczych. Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego potwierdzająca korzystanie polskich służb z Pegasusa, ośmieszyła innych polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy wcześniej albo zapewniali, że to nieprawda, albo wręcz próbowali całą sprawę obrócić w żart. W tej sytuacji twierdzenia wicepremiera do spraw bezpieczeństwa (który zresztą sam jeszcze niedawno przekonywał o braku jakiejkolwiek wiedzy w tej sprawie), że politycy opozycji nie byli za pomocą tego systemu inwigilowani, nawet jeżeli jest zgodne z prawdą, nie brzmi zbyt wiarygodnie. Tym bardziej, że przypadek Krzysztofa Brejzy temu przeczy.
Dlaczego więc Jarosław Kaczyński ujawnił prawdę? Dlatego że mógł. Mógł, ponieważ wie, że żaden z ośmieszonych polityków nie uniesie się honorem (ciekawe czy w ogóle wiedzą co to takiego) i nie opuści pokładu rządowej łajby. Mógł również dlatego, ponieważ coś co powinno spowodować polityczne trzęsienie ziemi i załamanie sondaży partii rządzącej, nie spowodowało dla niej żadnych negatywnych konsekwencji – w niektórych badaniach opinii publicznej notowania Zjednoczonej Prawicy nawet lekko wzrosły. Po co więc brnąć w kłamstwa, zwłaszcza, że być może faktycznie poza Krzysztofem Brejzą, żaden polityk opozycji nie był inwigilowany. Zapowiedzi niektórych, że poproszą kanadyjską firmę o sprawdzenie ich telefonów, przynajmniej jak na razie nie przyniosły informacji o ujawnieniu kolejnych przypadków działania Pegasusa. Nie zmienia to oczywiście faktu, że sprawdzanie telefonu szefa sztabu wyborczego głównej partii opozycyjnej w trakcie trwającej kampanii wyborczej, nawet jeżeli zaczęło się dwa miesiące wcześniej, jest skandalem. A udostępnienie pozyskanych w ten sposób maili dziennikarzowi TVP po prostu przestępstwem.
Coraz większe turbulencje wstrząsające układem rządzącym nie oznaczają końca rządów Zjednoczonej Prawicy. Prawo i Sprawiedliwość wraz z sojusznikami w dalszym ciągu dysponuje niewielką przewagą w Sejmie. Nie jest co prawda już w stanie realizować poważniejszych projektów politycznych poza rozdawaniem kolejnych przedwyborczych prezentów, ale jego trwaniu przy władzy nic poważniejszego nie zagraża. Nie ma też widoków w tym roku na wcześniejsze wybory, ale być może następnej wiosny Jarosław Kaczyński podejmie próbę skrócenia kadencji parlamentu. Wiele wskazuje na to, że będzie to dla obozu rządzącego optymalny termin, zwłaszcza jeżeli niezborna opozycja w dalszym ciągu nie będzie do wyborów przygotowana, a lider największej opozycyjnej partii ciągle snuł rozważania czy przejęcie władzy jest dla niej korzystnym rozwiązaniem.
Karol Winiarski