Nieudana kapitulacja
„Większego chaosu i kłopotów, niż mamy obecnie w sądownictwie, już chyba mieć nie możemy (…). Sądownictwo zostało doprowadzone do stanu półzapaści i myślę, że będzie wegetowało do momentu, gdy nastąpi jakaś poprawa, a może i szersza zgoda na zmiany.” Nie jest to kolejny cytat z wystąpienia Donalda Tuska czy innego działacza opozycji. To fragment wywiadu, którego Mateusz Morawiecki udzielił tygodnikowi „Sieci”. Trudno znaleźć w historii bardziej radykalną krytykę siebie samego. Chociaż bowiem bezpośrednim twórcą wprowadzanych zmian jest minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, to jest on przecież od pięciu lat członkiem rządu Mateusza Morawieckiego, który oficjalnie firmuje wszystkie działania podejmowane przez szefa Solidarnej Polski. Co więcej, w trakcie kolejnych sejmowych debat nad jego odwołaniem, broni go jak niepodległości, chociaż z coraz mniejszym emocjonalnym zaangażowaniem. Oczywiście najchętniej pozbyłby się swojego, coraz częściej krytykującego go, adwersarza (a przy okazji wszystkich wiceministrów Solidarnej Polski), ale na przeszkodzie stoi arytmetyka sejmowa i Jarosław Kaczyński. Dlatego Zbigniew Ziobro jest nietykalny, a przedstawiane przez niego projekty są w ciemno przegłosowywane przez posłów Prawa i Sprawiedliwości. A ci oczywiście głosowaliby nawet za własną egzekucją, gdyby takie dyspozycje przyszły z Nowogrodzkiej.
Po siedmiu latach majstrowania przy systemie wymiaru sprawiedliwości mamy kompletny chaos w sądownictwie. Nikt już nie może być pewien, który sędzia jest legalny, a który został powołany w sposób sprzeczny z prawem. Wyroki w sprawach z podtekstem politycznym budzą coraz większe wątpliwości i to nie zawsze z powodu podejrzeń o ich stronniczość na rzecz obecnej władzy (to jest za to oczywistością przy decyzjach prokuratury) – często można odnieść wrażenie, że sędziowie zadziwiająco łagodnie traktują polityków opozycji, co może być swego rodzaju odwetem za działania ministra sprawiedliwości i jego współpracowników. Coraz dłużej trwają postępowania sądowe, a przygotowawcze (prokuratorsko-policyjne), nawet w prostych wydawałoby się sprawach, trwają latami. A na dodatek ośli upór rządzących kosztował nad już prawie dwa miliardy złotych (kary naliczane z powodu niewykonania wyroku TSUE nakazującego likwidację Izby Dyscyplinarnej) i grozi jeszcze większymi stratami z powodu blokady środków z Krajowego Programu Odbudowy.
W tej ostatniej sprawie mamy prawdziwy rollercoaster. Przez wiele miesięcy rządzący deklarowali twardą postawę odmawiając jakichkolwiek ustępstw. Sytuacja zmieniła się na początku tego roku. Andrzej Duda, a potem Mateusz Morawiecki, uzgodnili z Urszulą von der Leyen porozumienie, które umożliwiło zatwierdzenie polskiego KPO. Tyle, że spotkało się ono z gwałtowną krytyką Parlamentu Europejskiego i niektórych komisarzy UE. W efekcie Przewodnicząca Komisji zaczęła rakiem wycofywać się z gentelman agrement, które właśnie zawarła i pod pretekstem zmian dokonanych w końcowym okresie prac parlamentarnych uznała, że zmiany są niewystarczające. W rezultacie Prezydent poczuł się obrażony, a Jarosław Kaczyński zapowiedział ponowną zmianę polityki i obronę polskiej suwerenności, której przecież nie można sprzedać za brukselskie euro. Ale gdy kilka miesięcy później Morawiecki w końcu musiał przyznać, że sytuacja finansowa państwa w roku wyborczym będzie bardzo trudna i nie będzie skąd brać pieniędzy na kolejne prezenty dla elektoratu, doszło do kolejnej wolty. Tym razem kapitulacja nastąpiła na całej linii. Pieniądze okazały się jednak ważniejsze od suwerenności.
Trudno jednak uznać że to, co nowy minister do spraw europejskich Szymon Szenkowski vel Sęk ustalił z unijnymi komisarzami, nie budzi wątpliwości. Pomysł, żeby postępowania dyscyplinarne sędziów i prokuratorów prowadził Naczelny Sąd Administracyjny (w przypadku pozostałych korporacyjnych zawodów prawniczych byłaby to z niewiadomych powodów w dalszym ciągu Izba Odpowiedzialności Zawodowej), jako stojący do tej pory z boku politycznych sporów, jest nie tylko kuriozalny, ale przede wszystkim nie mający oparcia w Konstytucji. Ta co prawda nic nie mówi na temat postępowania dyscyplinarnego, ale w ust. 2 art. 183 wskazuje, że „Sąd Najwyższy wykonuje także inne czynności określone w Konstytucji i ustawach”. W przypadku sądów administracyjnych, w tym NSA, mowa jest tylko o kontroli działalności administracji publicznej (bez odesłania w innych kwestiach do przepisów niższej rangi). A to nijak się ma do postępowań dyscyplinarnych. Czyżby unijni komisarze godzili się z tak ewidentnym pogwałceniem polskiej konstytucji?
Żeby było jeszcze zabawniej, zmiany w prawie miały być przeprowadzone w ekspresowym tempie przy wykorzystaniu możliwości pominięcia konsultacji, co jest dopuszczalne w przypadku projektów poselskich. Tymczasem wymóg zmiany tej patologicznej praktyki – projekty ustaw opracowane przez ministerstwa zgłaszają posłowie, którzy nawet pojęcia nie mają co się w nich znajduje – był jednym z kamieni milowych i miał zostać zrealizowany już kilka miesięcy temu. Czyżby unijni komisarze zapomnieli, co sami wymogli na polskim rządzie pół roku temu?
Tym razem rozsądnie zachowała się opozycja. Mimo wezwań niektórych obecnych i byłych polityków (Leszek Miller, Michał Kamiński, Roman Giertych), do głosowania przeciw wynegocjowanym z UE zmianom, co przy braku poparcia posłów Solidarnej Polski, miało doprowadzić do ich upadku i dalszej blokady środków z KPO (stara zasada: im gorzej, tym lepiej), uznano że należy zgłosić własne propozycje, ale nie odrzucać otwarcie tych uzgodnionych w Brukseli. Ustalone wspólnie poprawki też były sensowne – zakładały przeniesienie postępowań dyscyplinarnych do Izby Karnej Sądu Najwyższego i wyeliminowanie z orzekania w tych sprawach sędziów ze stażem mniejszym niż siedem lat. Pozwoliłoby to odsunąć na przyszłość rozwiązanie najbardziej kontrowersyjnej kwestii czyli statutu sędziów powołanych przez nową Krajową Radę Sadownictwa. Propozycje takie były już zgłaszane przez Polskie Stronnictwo Ludowe wiosną, gdy nowelizowano ustawę o Sądzie Najwyższym po pierwszym porozumieniu z Komisją Europejską, ale Prezydent i większość rządząca je odrzuciła. Przyjęcie tych poprawek pozwoliłoby na uruchomienie środków z KPO, a jednocześnie tzw. neo-sędziowie mogliby dalej zasiadać w Sądzie Najwyższym.
Gdy wydawało się, że do zaakceptowania wynegocjowanego (w dużym stopniu podyktowanego) w Brukseli porozumienia jest blisko, do akcji wkroczył Prezydent Andrzej Duda. Najpierw zablokował lex Czarnek 2.0, chociaż wcześniej jego współpracownicy sugerowali, że ustawę podpisze, a, jak ujawnił dzień później sam minister, jeszcze tydzień wcześniej w bezpośredniej z nim rozmowie nie zgłaszał do niej żadnych zastrzeżeń. Sugerowałoby to, że ustawa padła ofiarą okoliczności związanych z powstaniem projektu zmian w sądownictwie. Wbrew bowiem twierdzeniom przedstawicieli rządu, Andrzej Duda przekonuje, że nikt z nim nie konsultował planowanych zmian w trakcie rozmów z przedstawicielami Komisji Europejskiej i treścią wynegocjowanego porozumienia jest całkowicie zaskoczony. A ponieważ Pan Prezydent jest bardzo wrażliwy i alergicznie reaguje na wszelkie przejawy lekceważenia – zwłaszcza przez swój własny obóz polityczny – postanowił przypomnieć o swoim istnieniu i posiadanych przez niego kompetencjach – czyli prawie veta.
Te emocjonalne argumenty Andrzeja Dudy wzmocnione zostały zastrzeżeniami merytorycznymi. Zmiany przewidują rozszerzenie możliwości stosowania tzw. testu niezawisłości sędziowskiej. Do tej pory wniosek o jego przeprowadzenie mogły zgłaszać jedynie strony postępowania. Teraz prawo takie przysługiwałoby również członkom składu orzekającego, czyli sędziom (prawdopodobnie również ławnikom), o ile zostałyby poparte przez większość tego składu. Co więcej, podstawą wyłączenia sędziego mogłyby być również wyłącznie okoliczności związane z jego powołaniem, co przyjęte wiosną przepisy zdecydowanie wykluczały.
I właśnie ta druga kwestia rozsierdziła Andrzeja Dudę. O ile bowiem sprawdzanie ewentualnej możliwości braku obiektywizmu sędziego ze względu na jego powiązania ze stronami zawsze w polskim prawie istniało, o tyle uznanie takiej okoliczności jedynie z powodu wadliwego powołania (przez nową KRS) byłoby czymś zupełnie nowym, chociaż idącym po linii niektórych orzeczeń europejskich trybunałów i uchwały połączonych izb Sądu Najwyższego z 2019 roku. Ewentualny negatywny wynik testu stawiałby pod znakiem zapytania legalność sędziego nie tylko w tej konkretnej sprawie, w której zgłoszono wniosek o przeprowadzenie testu niezawisłości. Skoro bowiem powodem braku jego niezawisłości ma być wadliwe powołanie, to powinno ono skutkować w stosunku do wszystkich jego czynności jako sędziego. Tymczasem zdaniem naszego Andrzeja Dudy decyzja Prezydenta o powołaniu konkretnej osoby na stanowisko sędziego konwaliduje wszelkie ewentualne wcześniejsze nieprawidłowości. To mocno kontrowersyjna interpretacja, ponieważ idąc logiką takiego rozumowania, powołanie przez Prezydenta całkowicie przypadkowej osoby, nawet bez prawniczego wykształcenia, byłoby ważne.
Stanowisko Andrzeja Dudy kompletnie zaskoczyło obóz rządzący. Mateusz Morawiecki już witał się z unijnymi środkami (srebrnikami jakby to ujął zapewne poseł Janusz Kowalski), które można byłoby przeznaczyć na przedwyborcze prezenty (uwolniłyby środki krajowe już zaangażowane w finansowanie inwestycji publicznych). Harmonogram posiedzeń Sejmu przewidywał uchwalenie zmian jeszcze przed świętami. Optymistyczne założenie zakładało, że pierwsze przelewy mogą wpłynąć już w marcu. Premier i jego minister przekonywali, że w wynegocjowanym porozumieniu nie można już nic zmienić i opozycja nie powinna zgłaszać żadnych poprawek. Już następnego dnia okazało się, że ksywa premiera – Pinokio – ma swoje uzasadnienie. Przedstawiciele Komisji Europejskiej zapewnili, że porozumienie określa minimalne warunki, które Polska musi spełnić, ale zmiany idące w kierunku poszerzenia niezależności instytucji wymiaru sprawiedliwości są jak najbardziej dopuszczalne.
Zupełnie niespodziewanie do krytyków porozumienia dołączył Jarosław Kaczyński, który przecież musiał wiedzieć na czym polegać mają zmiany w polskim wymiarze sprawiedliwości. W dość niejasnej wypowiedzi uznał, że w przypadku przyjęcia tych rozwiązań „skutki w Polsce mogłyby być skrajnie destrukcyjne, nie tylko dla sądownictwa, lecz także całego aparatu państwowego i mogłyby zaszkodzić przyjmowaniu przez Polskę głównych środków z perspektywy budżetowej na lata 2021–2027″. Po tej wypowiedzi można jednak uznać, że próba wywieszenia białej flagi w Brukseli przez Mateusza Morawieckiego zakończyła się niepowodzeniem. Andrzej Duda wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim po prostu ją zdjęli. Zadziwiające, że nie zdejmują tego, który ją wywiesił.
Stanowisko Prezydenta najbardziej ucieszyło opozycję. I to zarówno tą, która od wielu miesięcy funkcjonuje wewnątrz rządu – czyli Solidarną Polskę, jak i parlamentarną, którą przygotowuje się do przejęcia władzy po przyszłorocznych wyborach. Dla Zbigniewa Ziobry każda porażka Mateusza Morawieckiego jest dobrą wiadomością przybliżającą moment upadku znienawidzonego premiera. Dla Koalicji Obywatelskiej i pozostałych ugrupowań opozycyjnych im gorzej, tym lepiej. I nie jest to żadna polska patologia.. Chociaż nikt nigdy się do tego nie przyzna, celem każdej opozycji jest przejęcie władzy, a nic tak tego nie przybliża, jak zła sytuacja gospodarcza, za którą zawsze w oczach wyborców odpowiadają rządzący. I to niezależnie od panującego systemu politycznego i rzeczywistych powodów ekonomicznego kryzysu. Opóźnienie napływu środków unijnych nie tylko wpłynie negatywnie na wyniki makroekonomiczne, ale przede wszystkim zmniejszy szanse na kolejne transfery socjalne, które mogłyby poprawić notowania Zjednoczonej Prawicy. O ile bowiem napływ miliardów euro na publiczne inwestycje nie ma dla Polaków większego znaczenia – nie mają one bezpośredniego przełożenia na stan ich kont – to uwolnienie krajowych środków, które można rozdać wyborcom, już zdecydowanie tak.
Zamieszanie związane z Krajowym Planem Odbudowy pokazuje wzrastającą dysfunkcjonalność obecnego układu władzy. Wydawałoby się, że z punktu widzenia decyzyjności nie ma lepszej sytuacji niż skupienie pełni władzy w rękach jednego obozu polityczne. Poza Senatem, który może jedynie opóźniać wprowadzenie niektórych rozwiązań ustawowych (veto izby wyższej Sejm może odrzucić i nie zdarzyło się jeszcze, żeby tak się nie stało), wszystkie inne organy władzy – Prezydent, Sejm, Rada Ministrów, Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, Narodowy Bank Polski – zostały w pełni przejęte przez Zjednoczoną Prawicę. Tymczasem okazuje się, że nawet w tak podstawowej kwestii jak uchwalenie zmian w wymiarze sprawiedliwości umożliwiających transfer unijnych środków, nie są oni w stanie dojść do porozumienia. To jednak jeszcze nie znaczy, że czas ich władzy się kończy. Nic tak nie jednoczy jak władza, a jeszcze bardziej groźba jej utraty. A ponieważ kolejne kompromitacje rządzących nie mają większego przełożenia na ich notowania, to wynik przyszłorocznych wyborów pozostaje sprawą otwartą. No chyba, że Komendantowi Głównemu Policji przyjdzie do głowy pokazać prezenty otrzymane od ukraińskich kolegów na Nowogrodzkiej. Do tej pory bawił się w Komendzie Głównej tylko jednym granatnikiem. Drugi ciągle jest możliwy do wykorzystania.
Karol Winiarski