Szanowny Panie Winiarski,
Mam nadzieję, że wolno mi, jako osobie nie piastującej żadnego publicznego stanowiska, odnieść się do publikowanych przez Pana opinii na temat strajku nauczycieli. Na wstępie chciałabym tylko zaznaczyć, że polityczne przepychanki są mi zupełnie obce i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nie jestem również specjalistą w sprawach prawnych. Piszę wyłącznie z punktu widzenia osoby zaniepokojonej sytuacją społeczną.
Jak słusznie Pan zauważył reforma programowa weszła już do szkół i sprowadza na nauczycieli konieczność wykonywania absurdalnych biurokratycznych obowiązków, albowiem reformy edukacji stały się ostatnio popularną formą rozrywki wśród rządzących. Kolejne decyzje rządów i samorządów doprowadziły do sytuacji, w której sukces szkoły i zapewnienie etatów dla nauczycieli są zdeterminowane przez nabór, jaki danej placówce uda się uzyskać na kolejny rok. Szkoły starają się więc, oczywiście, mieć jak najwięcej uczniów. Doprowadza to do sytuacji stopniowego obniżania poziomu nauczania w niektórych szkołach, przyjmuje się uczniów słabszych, czyli zaczyna się z niższego poziomu. Jednocześnie nauczyciele zmuszeni są przygotowywać do egzaminów maturalnych klasy liczące ponad 30 osób. Nie stanowi to żadnego problemu w IV LO im. Stanisława Staszica w Sosnowcu, gdzie wyselekcjonowana młodzież zachowuje się kulturalnie i z reguły nawet sama chce się uczyć. Niestety, prawo przewiduje obowiązek nauki do 18 roku życia dla wszystkich, uprzejmie więc proszę, żeby zapoznał się Pan z sytuacją nauczycieli w innych placówkach. Można w tym miejscu zacząć rozwodzić się nad obecną sytuacją szkół technicznych i zawodowych, które z pewnością powinny przejąć tę część uczniów, którzy w obecnych warunkach nie są w stanie zdać egzaminów maturalnych. To jednak leży w kompetencjach rządu i samorządów, nie zaś nauczycieli, którzy są w tej sytuacji po prostu bezsilni i od dawna traktują tę sytuację jako kolejną paranoję życia codziennego.
Kolejną krzywdą wyrządzaną nauczycielom przez polityków jest ciągłe zmienianie programów nauczania w sposób absolutnie bezsensowny. Patrząc na treści zawarte w używanych obecnie podręcznikach matematyki zastanawiam się, czy osobom, które spowodowały ten zamęt kiedykolwiek udało się opanować matematykę na poziomie szkoły podstawowej. Na ten temat również można prowadzić długie dywagacje i znowu, sytuacja nie jest winą nauczycieli ale to oni w niej tkwią, razem z uczniami.
Tutaj pozwolę sobie zacytować: „Strajk zupełnie nie dotyczy tych spraw. Chodzi wyłącznie o postulaty płacowe.” Proszę mnie poprawić jeśli się mylę, ale zgodnie ze znalezioną przeze mnie prawną definicją
„Spór zbiorowy pracowników z pracodawcą lub pracodawcami może dotyczyć warunków pracy, płacy lub świadczeń socjalnych oraz praw i wolności związkowych pracowników lub innych grup, którym przysługuje prawo zrzeszania się w związkach zawodowych (art. 1 ustawy z 23 maja 1991 r. o rozwiązywaniu sporów zbiorowych – DzU z 1991 r. nr 55, poz. 236 ze zm.)”
Czy zatem jest możliwy, zgodnie z polskim prawem, strajk przeciwko absurdalnym decyzjom kolejnych rządów, roznoszących w pył system edukacji?
Postulatem strajku są płace, bo na to pozwala prawodawstwo. Nawet jeżeli nie do końca poprawnie zinterpretowałam literę prawa, to takie panuje przekonanie wśród strajkujących nauczycieli: „Możemy strajkować wyłącznie o wynagrodzenia, inaczej strajk nie byłby legalny”. Protest jest jednak rozpaczliwą próbą zwrócenia uwagi na sytuację nauczycieli, którzy zmuszeni są patrzeć z bliska jak z powodu politycznych wojen wali się system edukacji. Oczywiście strajk jest rozwiązaniem desperackim, ale nie należy się dziwić, że został podjęty. Ponadto poprawienie sytuacji płacowej, szczególnie nauczycieli stażystów mogłoby sprawić, że pojawią się osoby, które skończywszy studia będą chciały zostać nauczycielami. Jakoś nikt nie ma ochoty kończyć studiów pedagogicznych, żeby umierać z głodu w imię niesienia kaganka oświaty, ciekawe dlaczego? Ostatnio w tramwaju słyszałam nawet opinię, że nauczyciele w tym kraju do niczego się nie nadają, bo „wszyscy to dinozaury”.
Ofiarami są również uczniowie i rodzice, nie ulega wątpliwości, że sytuacja, w której nie wiadomo czy odbędą się egzaminy jest denerwująca, czasem traumatyczna. Proszę zauważyć, że odbył się strajk ostrzegawczy w normalny dzień lekcyjny. Nie miał absolutnie żadnych konsekwencji i reakcja na niego była zerowa. Jakim cudem oczekuje Pan, że nauczyciele powtórzą ten bezcelowy krok? Powtórzę: strajk jest rozwiązaniem desperackim. Strajk jest po to, żeby zwrócić uwagę na sytuację nauczycieli i paranoję w systemie oświaty. Jakie będą jego skutki, to zależy obecnie od rządu i osób takich jak Pan, które mają wpływ na decyzje samorządów. Nauczyciele już od dawna nie mogą zrobić nic sensownego i jest to skutkiem polityki. Zrobili więc cokolwiek, żeby zwrócić uwagę na sytuację. Ten strajk to niewątpliwie dramatyczne, ale jednak wołanie o pomoc. Wołanie skierowane do polityków, którzy zanurzają nas wszystkich w wielkim oceanie absurdu już od dawna, ale ostatnio sięgnęli do kapelusza pełnego nowych pomysłów. Rządy i samorządy nie musiałyby sobie radzić z tą sytuacją, gdyby do niej pracowicie nie doprowadziły. I niestety mam przeczucie, że nic się nie zmieni, dopóki o losie nas wszystkich będą decydować politycy, bo niemożliwym jest wierzyć, że zależy Wam na dobru społeczeństwa.
Patrycja Taborowska,
absolwentka IV LO im. St. Staszica w Sosnowcu
Replika Karola Winiarskiego
Po pierwsze, nie jestem już radnym i żadnego wpływu nie mam. Ludzie woleli nowy stadion niż program, w którym proponowałem znaczące zwiększenie wydatków na sosnowiecką oświatę. Sosnowiecki ZNP na czele z jej przewodniczącą jest w doskonałych układach z władzami miasta. Dlatego od wielu lat nie podnoszono wysokości dodatków wychowawczych i motywacyjnych, co jest w gestii władz miasta, a ZNP nie protestowało.
Po drugie, skoro spór zbiorowy może dotyczyć warunków pracy, to w grę wchodzą również obowiązki biurokratyczne, które zresztą nie zawsze wynikają z decyzji władz zwierzchnich, a także problem liczebności klas i wyposażenia szkół. Nie słyszałem zresztą nigdy ze strony związków zawodowych jakichkolwiek propozycji w tej sprawie.
Po trzecie, przeznaczenie kilkunastu miliardów na wzrost wynagrodzeń oznacza pogorszenie warunków nauki. Jak zwykle zapewne część kosztów zostanie przerzucona na samorząd, a ten będzie się starał znaleźć oszczędności zwiększając liczebność klas, ograniczając podział na grupy czy likwidując zajęcia dodatkowe.
Po czwarte, pełna zgoda, że poziom nauczania się obniża i jest to wynik złego systemu. Ale czy tylko? Ile osób jest przepuszczanych przez nauczycieli do następnych klas, żeby tylko jak najszybciej pozbyć się problemu? Ile jest egzaminów poprawkowych? Tak naprawdę mało komu zależy na poziomie, bo za uczniem i do niedawna za studentem idzie kasa. Dlatego też zamiast solidnej nauki coraz więcej szkół stawia na „festyniasrstwo”, które się dobrze sprzedaje i przyciąga uczniów, którzy nie zamierzają się w szkole przemęczać. A takich niestety jest większość.
Po piąte, poprawienie sytuacji nauczycieli rzeczywiście może zwiększyć zainteresowanie zawodem. Ale czy rzeczywiście trafią do szkół najlepsi? Nie ma żadnego systemu zatrudniania nowych nauczycieli, który brałby pod uwagę ich kwalifikacje. To decyzja dyrektora, który bardzo często jest pod presją z zewnątrz. Także związków zawodowych, ponieważ zawsze znajdzie się jakiś działacz związkowy albo po prostu pociotek prezesa, którego trzeba gdzieś wcisnąć. A ze związkami każdy chce dobrze żyć. Z władzą samorządową i kuratorium też.
Po szóste, strajk nie jest wołaniem o pomoc, a żądaniem pieniędzy. Żeby było tak jak jest i nic się nie zmieniło, a tylko więcej zapłacili. Bo każda zmiana powoduje zagrożenie i budzi sprzeciw. Poprzedni strajk był protestem wobec likwidacji gimnazjów. Zasięg miał niezbyt wielki. Dlaczego? Ano dlatego, że nauczyciele podstawówek i szkół średnich nie byli zainteresowani jego gremialnym poparciem. Oni na tej pseudoreformie zyskiwali dodatkowe godziny. Gdyby teraz protest dotyczył kumulacji roczników w szkołach średnich, to też nie przybrałby większych rozmiarów. Dlaczego? Bo dla wielu upadających szkół średnich to nadzieja na przetrwanie. A absurdalna podstawa programowa mało kogo obchodzi.
Po siódme, są nauczyciele bardzo dobrzy i tacy którzy już dawno powinni zmienić zawód. W obecnym systemie zarabiaja tyle samo. A czasami ci bardziej zaangażowani i kreatywni dostaja mniej od tych, którzy odrabiają przysłowiową pańszczyznę, ale mają więcej godzin. I to jest prawdziwy problem istniejącego systemu wynagrodzeni, a nie wysokość pensji zwłaszcza nauczycieli dyplomowanych.
Reasumując, zawsze o losach oświaty, jak i o innych sprawach będą decydowali politycy. Bo ktoś musi decydować. A politycy to emanacja tego społeczeństwa. Ktoś ich popiera, ktoś ich wybiera i w czyjeś oczekiwania się wsłuchują. I nic się w tej sprawie nie zmieni, niezależnie kto wygra wybory za pół roku. Upolitycznienie strajku, które nastąpiło w ostatnich tygodniach (bo też musiało nastąpić – przecież opozycja zawsze musi być przeciw rządowi), z pewnością podwyżkom nie służy. I żadnych ustępstw ze strony rządu nie będzie, bo politycznie mogliby tylko na tym stracić. I przez wiele kolejnych lat nic się nie będzie w oświacie zmieniało.
Karol Winiarski