Oderwanie od rzeczywistoci
Nocna zmiana w prawie wyborczym rozszerzająca możliwość głosowania korespondencyjnego dla osób powyżej 60 roku życia i przebywających na kwarantannie wzbudziła powszechne oburzenie opozycji i wstydliwe milczenie znacznej części polityków obozu rządowego. Pod adresem Jarosława Kaczyńskiego padło wiele krytycznych słów, z oskarżeniami o szafowanie życiem rodaków dla własnych korzyści politycznych włącznie. To oczywiście prawda. Ale czy można mieć do prezesa Prawa i Sprawiedliwości pretensje?
Jarosław Kaczyński jest politykiem. Celem każdego polityka, a zwłaszcza lidera potężnej partii politycznej, jest zdobycie i utrzymanie władzy. Najskuteczniejsi politycy w historii zawsze kierowali się zasadą „cel uświęca środki”. Moralność podejmowanych przez nich działań nigdy nie miała większego znaczenia. Ci, którzy obowiązujące w życiu prywatnym zasady etyczne próbowali stosować w życiu publicznym najczęściej ponosili porażki. Działający w sposób bezwzględny i bez moralnych zahamowań, o ile udało im się odnieść sukces, cieszyli się pełnym poparciem swoich poddanych i są pozytywnie oceniani przez potomnych. Od tysięcy lat nic się w tym względzie nie zmieniło.
Jarosław Kaczyński wie jak ważną sprawą dla realnego sprawowania władzy jest kontrolowanie wszystkich kluczowych urzędów centralnych. Jeżeli nie posiada się w Sejmie większości umożliwiającej odrzucanie prezydenckiego veta (co najmniej 60% głosów), to posiadanie „swojej” głowy państwa staje się sprawą kluczową. Wynik majowych wyborów nie jest oczywiście przesądzony. Obecny wzrost notowań rządzących (charakterystyczny dla wszystkich krajów objętych pandemią – mimo skandalicznej decyzji Emanuela Macrona o przeprowadzeniu pierwszej tury wyborów samorządowych, poparcie dla niego znacząco wzrosło), szybko może się skończyć – łaska wyborców na pstrym koniu jeździ. Wszystko wskazuje jednak na to, że w następnych miesiącach gospodarcze konsekwencje przyjętej metody walki z zarazą mogą radykalnie pogorszyć nastroje społeczne, co odbije się na poparciu dla Andrzeja Dudy. Dlatego ich przeprowadzenie 10 maja może okazać się ostatnią szansą na utrzymanie kontroli nad Pałacem Namiestnikowskim. Koszty ludzkie nie mają tu żadnego znaczenia.
Jeszcze do niedawna wydawało się, że tak cyniczne podejście do polityki możliwe jest wyłącznie w krajach totalitarnych i autorytarnych, gdzie mieszkańcy nie mogą swobodnie wyrażać swojej opinii. Tak rzeczywiście było – politycy postępujący niezgodnie z pewnymi zasadami, byli poprzez głosowanie eliminowani z życia politycznego albo sami usuwali się w cień. Tyle, że jest to czas przeszły dokonany. Jarosław Kaczyński nigdy nie podjąłby tak ryzykownej gry, gdyby wiedział, że wyborcy odwrócą się od jego kandydata. Nie jest oczywiście tak, że wszyscy zamierzający głosować na Andrzeja Dudę, popierają przeprowadzenie wyborów w pierwotnie przewidzianym terminie. Ale nawet ci, którzy chcieliby ich przełożenia nie zmienią z tego powodu swoich politycznych preferencji. I dlatego Jarosław Kaczyński może bez niebezpieczeństwa poniesienia politycznych konsekwencji forsować swoje zabójcze pomysły.
Po drugiej stronie mamy opozycję. Coraz bardziej żałosną i wewnętrznie skłóconą. Oficjalnie wszyscy są zjednoczeni w jednym celu – niedopuszczeniu do reelekcji Andrzeja Dudy. W rzeczywistości widać narastającą walkę między Platformą Obywatelską a Polskim Stronnictwem Ludowym. Powód jest prosty. Rosnące notowania Władysława Kosiniaka-Kamysza stawiają pod znakiem zapytania przejście Małgorzaty Kidawy-Błońskiej do ewentualnej drugiej tury (w ostatnim sondażu różnica wyniosła niespełna 2%). A to byłaby dla PO klęska, z której już mogłaby się nie podnieść. Dlatego głównym przeciwnikiem stał się lider konkurencyjnego ugrupowania. Oczywiście celem pozostałych kandydatów (może poza Krzysztofem Bosakiem, który odwołuje się raczej do części elektoratu obecnego Prezydenta), jest przejęcie jak największej ilości wyborców Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Dlatego walą w Platformę jak w bęben ku uciesze Prawa i Sprawiedliwości. Walka toczy się bowiem o drugą turę albo przynamniej o jak najlepszy wynik w pierwszej. Andrzej Duda nikogo z kandydatów opozycji (poza Krzysztofem Bosakiem) nie interesuje.
Opozycja jest ogrywana przez Jarosława Kaczyńskiego w kompromitujący dla niej sposób. Nie jest w stanie przewidzieć posunięć swojego przeciwnika i przygotować się do ich odparcia, nie mówiąc już o przeprowadzeniu uderzenia wyprzedzającego. W tej konkretnej sytuacji należało już wcześniej zgłosić poprawkę do Kodeksu Wyborczego umożliwiającą głosowanie w sposób korespondencyjny lub przez pełnomocnika przez wszystkich uprawnionych do głosowania. W kluczowym momencie (czyli w trakcie głosowania o czwartej nad ranem poprawki wyborczej) wystarczyło nie głosować. Poprawkę poparło 222 posłów. Gdyby pozostali nie głosowali, nie byłoby kworum i głosowanie byłoby nieważne. Ale to wymagało wcześniejszego przemyślenia możliwych scenariuszy i porozumienia się między sobą, co do sposobów przeciwdziałania niespodziewanym posunięciom przeciwnika.
W zaistniałej już sytuacji najsensowniejszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie w Senacie poprawki rozszerzającej prawo do głosowania korespondencyjnego dla wszystkich wyborców. Oczywiście pod hasłem troski o zdrowie Polaków. Postawiłoby to PiS w niesłychanie trudnej sytuacji. Albo przyjęliby tą propozycję tracąc w tym momencie korzyści wynikające z umożliwienia takiego sposobu głosowania wyłącznie osobom starszym (czyli tym, którzy w zdecydowanej większości glosują na Andrzeja Dudę), albo odrzucając ją musieliby przyznać, że nie troska o zdrowie Polaków jest dla nich najważniejsza. Oczywiście, że przyjęcie tego drugiego rozwiązania nie zmieniłoby znacząco wyborczych preferencji, ale lepszych możliwości dla opozycji nie ma. Gdyby nawet jakimś cudem Sejmowi nie udałoby się odrzucić najbardziej prawdopodobnej zmiany wprowadzonej w Senacie (wykreślenia zmian w prawie wyborczym), to i tak, jak wskazują sondaże, do urn wyborczych stawią się głównie wyborcy Andrzeja Dudy. A na dodatek PiS będzie mógł pomstować na opozycję, że to ona skazuje tysiące starszych ludzi na śmierć.
Zamiast tego niektórzy politycy i dziennikarze bredzą o pomyśle zgłoszenia przez Senat projektu ustawy, który zachowując wszystkie zapisy uchwalonego już prawa nie zawierałby zmian w prawie wyborczym. Trudno było wymyśleć coś bardziej idiotycznego. Senacka propozycja musiałby przejść przez całą procedurę legislacyjną. To oznacza, że na początku trafiłaby do Sejmu. Od Marszałek Witek (czyli od Jarosława Kaczyńskiego) zależałoby czy Sejm w ogóle projektem by się zajął. Prawo i Sprawiedliwość miałoby dwie możliwości. Obie z jego punktu widzenia dobre. Pierwsza – projektu w ogóle nie głosować, ponieważ stosowna ustawa została już uchwalona i czeka na decyzję Senatu, która musi zostać podjęta w ciągu 30 dni. Druga, to po prostu wprowadzić do niego te same zmiany prawa wyborczego, które zostały wprowadzone w nocy z piątku na sobotę. Tym samym do Senatu trafiłaby druga ustawa w treści tożsamej z pierwszą. Wracamy do punktu wyjścia tracąc cenny czas. Ludzie są wściekli, PiS zrzuca odpowiedzialność na opozycję za brak realnych działań dla przedsiębiorców oraz pracowników i triumfuje. Jak widać uwiąd intelektualny opozycji sięga zenitu. A raczej dna.
Czy przeprowadzenie wyborów 10 maja jest przesądzone? Nie. Sprawa pozostaje otwarta, a zmiany w prawie wyborczym nie oznaczają jeszcze, że ostateczna decyzja na Nowogrodzkiej zapadła. Ale nie rozwój epidemii o tym zadecyduje. Wybory zostaną przesunięte, jeżeli notowania Andrzeja Dudy zaczną spadać. Apele do kandydatów opozycyjnych o wycofanie się do wyborców, a do ich zwolenników o zbojkotowanie głosowania, w oczywisty sposób zwiększają szanse wyborcze obecnego Prezydenta, a tym samym prawdopodobieństwo, że wybory jednak odbędą się w przewidzianym terminie. Ale tego przeciwnicy obecnej władzy kompletnie nie rozumieją. I to oni są oderwani od rzeczywistości, a nie Jarosław Kaczyński.
Karol Winiarski